Google

Google odpowiada Komisji Europejskiej: wasze obawy są bezpodstawne

Maciej Sikorski
Google odpowiada Komisji Europejskiej: wasze obawy są bezpodstawne
27

Ten ruch był w sektorze wyczekiwany - w połowie kwietnia bieżącego roku urzędnicy unijni podjęli działania mające wyjaśnić, czy Google stosuje niedozwolone praktyki na europejskim rynku, akcja musiała się spotkać z reakcją internetowego giganta. Ten zwlekał z odpowiedzią kilka miesięcy, ale w końcu...

Ten ruch był w sektorze wyczekiwany - w połowie kwietnia bieżącego roku urzędnicy unijni podjęli działania mające wyjaśnić, czy Google stosuje niedozwolone praktyki na europejskim rynku, akcja musiała się spotkać z reakcją internetowego giganta. Ten zwlekał z odpowiedzią kilka miesięcy, ale w końcu przemówił. Trudno się temu dziwić - gra toczy się o miliardy euro, które firma może zapłacić w ramach kary. Co Amerykanie odpowiedzieli Komisji Europejskiej?

Nie będę opisywał całego tematu, odsyłam do swojego tekstu, w którym nakreśliłem problem. Przywołam jeden z fragmentów, by rozjaśnić trochę sprawę:

Chodzi przede wszystkim o usługi porównywarek cenowych, pisał o tym Jan. W opinii Komisji, Google promuje w wyszukiwarce swoje Google Shopping i odbywa się to kosztem konkurencji. Ta ostatnia przegrywa już na wstępie, ponieważ konsument w pierwszej kolejności zwróci uwagę na wyniki faworyzujące usługę korporacji z Mountain View. Na tym tracą i klient, który nie może mieć pewności ze otrzymał najlepszą odpowiedź dla swojego zapytania, i inne porównywarki. Celem jest zatem zrównanie Google Shopping z konkurencją w wynikach wyszukiwania. Brzmi logicznie? Tak. Co na to Google?

No właśnie: co na to Google? Łatwo się domyślić, że firma nie podziela zdania urzędników i już na początku swojej odpowiedzi wyraźnie zaznacza: Poprawa jakości nie jest działaniem wbrew konkurencji. Według przedstawicieli korporacji, wysuwane wobec niej zarzuty są błędne, a Google nie tylko nie szkodzi konkurencji, ale wręcz jej pomaga. Dalej można przeczytać, że Komisja nie uzasadnia swoich zarzutów, brak jej argumentów i logiki w twierdzeniach. Zwłaszcza gdy mowa o środkach naprawczych, jakie miałby zastosować amerykański gracz.

Zgłoszenie zastrzeżeń dąży także do wprowadzenia szczególnego i dość problematycznego środka zaradczego – a mianowicie wymagając, by Google w swojej przestrzeni reklamowej wyświetlał reklamy pozyskane i uszeregowane przez inne firmy. W naszej odpowiedzi dowodzimy, że takie działania pogorszyłoby zarówno jakość, i trafność wyników. Ponadto w raporcie złożonym wraz z naszą odpowiedzią były prezes sądu unijnego, Bo Vesterdorf, uzasadnił, dlaczego taki obowiązek mógłby być prawnie uzasadniony jedynie wtedy, gdy dana firma miała obowiązek utrzymania statusu dostawcy dla własnych konkurentów (jak w sytuacji, gdy kontroluje surowiec, który jest niezbędny i niedostępny dla innego podmiotu, np. ropę naftową czy energię). Biorąc pod uwagę, że w internecie istnieje wiele sposobów na dotarcie do konsumenta, zgłoszenie nie odnosi się do argumentu, że standard ten rzeczywiście ma miejsce w opisywanej sytuacji.

To w kwestii proponowanych rozwiązań - należy jednak zacząć od tego, że Google nie poczuwa się do winy.

Na podstawie analizy ruchu sieciowego jesteśmy w stanie odrzucić zarzut, że wyświetlanie przez nas reklam i specjalnych grup wyników organicznych naruszyło konkurencję poprzez uniemożliwienie porównywarkom cenowym dotarcia do klientów.

Firma przekonuje, że usługi wyszukiwania produktów mają charakter konkurencyjny, a badając tę sprawę należy brać pod uwagę np. obecność na rynku i wpływ dużych sklepów internetowych (m.in. Amazon), bo odgrywają one większą rolę niż Google Shopping. W tym samym piśmie korporacja z Mountain View zapewnia, że w ciągu dekady dała porównywarkom ponad 20 miliardów darmowych kliknięć (w krajach, których dotyczy spór), a ich ruch niepowiązany z opłatami wzrósł o ponad 220%. W to akurat łatwo uwierzyć i widać tu pozytywny wpływ Google. Firma nie wspomina jednak, jak w tym czasie urosła Sieć, jak zwiększył się jej zasięg. Na takim tle wspomniane 220% mogłoby już gorzej wyglądać. Trudno jednak spodziewać się, by firma grała do własnej bramki.

Google przekonuje, że zmiany, jakie wprowadza, w tym stworzenie Google Shopping, mają na celu poprawę jakości świadczonych usług.

Pokazując wyniki osobom zainteresowanym zakupami wiedzieliśmy, że musimy wyjść poza tradycyjny model „dziesięciu niebieskich linków”, aby dotrzymać kroku konkurencji oraz świadczyć lepsze usługi dla użytkowników i reklamodawców.

Korporacja przekonuje, że zastosowany format poprawia jakość reklamy i służy konsumentom. W efekcie i reklamodawcy i konsumenci są zadowoleni, nie kryją tego. Zmiana mechanizmów, do której dążą urzędnicy, uderzyłaby zatem w interes tych dwóch grup. Finalnie ucierpiałoby tez Google, któremu zależy na tym, by zapewniać usługi najwyższej jakości. Tłumaczenie nie wydaje się pokrętne, spora część Czytelników pewnie się z nim zgodzi. Pytanie, czy te argumenty uzna także Komisja Europejska...?

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu