Dzisiaj rozpoczął się maraton maturalny, osobom piszącym egzaminy w najbliższych tygodniach należy oczywiście życzyć powodzenia, można też dodać, że n...
Dzisiaj rozpoczął się maraton maturalny, osobom piszącym egzaminy w najbliższych tygodniach należy oczywiście życzyć powodzenia, można też dodać, że nie taki diabeł straszny, jak go malują - na studiach i w pracy pojawią się większe wyzwania. Okazja jest jednak dobra, by zadać ważne pytanie: czy na egzaminie maturalnym powinna się pojawić opcja korzystania z komputerów, sprzętu mobilnego i Internetu?
Temat nowy nie jest, od jakiegoś czasu pojawiają się w nim nowinki technologiczne, ale wcześniej podobna dyskusja dotyczyła książek: czy uczeń powinien mieć do nich dostęp podczas egzaminu? A może konieczne jest sprawdzanie wiedzy zapisanej w pamięci, bo wyeliminowanie tego elementu zdecydowanie pogorszy jakość edukacji i jej efektywność? Pojawia się po prostu pytanie, czy mechanizmy wypracowane w poprzednich dekadach, a nawet stuleciach odpowiadają naszej rzeczywistości. W kieszeniach znajdują się smartfony umożliwiające dostęp do olbrzymiej wiedzy, a mimo to nadal sprawdzamy umiejętności za pomocą kartki, długopisu i odpowiadania na pytania, które mogą się nie pojawić w naszym dorosłym życiu.
Zastanawiam się nad tym w kontekście polskiej edukacji, lecz do podniesienia kwestii skłoniła mnie dyskusja z Wielkiej Brytanii. Tamtejsza instytucja odpowiedzialna za egzaminy, OCR, ustami swego szefa stwierdziła, że uczniowie powinni mieć dostęp do Internetu podczas egzaminu. Narzędzi takich jak Google czy Wikipedia używa się podczas nauki, korzystamy z nich coraz częściej w pracy, powinny też być dostepne podczas egzaminów. To dostosowywanie systemu nauczania (i sprawdzania wiedzy) do realiów, w których żyjemy.
Zapewne domyślacie się, że takie podejście nie podoba się wszystkim Brytyjczykom - część uważa, że to jeszcze bardziej obniży poziom nauczania, który już teraz wypada gorzej w porównaniu z np. chińskim. Przeciwnicy tego pomysłu przekonują, że można sprawdzać umiejętność korzystania z Internetu czy z samego Google, ale nie można łączyć obu płaszczyzn, trzeba też w tradycyjny sposób sprawdzać wiedzę młodszych pokoleń. Odnotuję przy tym, że zwolennicy zmian nie proponują totalnego odrzucenia starych egzaminów - chcą wykorzystać nowe metody tam, gdzie będzie to możliwe. Tu jednak zrodzą się problemy: jak określić, gdzie można używać Google, a gdzie nie, zmianie musiałby chyba ulec cały system edukacji, a nie tylko jego finał.
Zastanawiam się nad brytyjskim problemem i zdaję sobie sprawę z tego, że wykracza on poza Wyspy - w końcu dotrze i do nas. To już się dzieje, ale na razie w formie niedozwolonego korzystania z urządzeń elektronicznych podczas egzaminów. Będziemy prześwietlać głowy studentów/maturzystów, gdy na rynek wejdą inteligentne soczewki kontaktowe? Nad zagadnieniem faktycznie należy usiąść i znaleźć rozsądne rozwiązanie, lecz nie będzie nim stwierdzenie: ok, możecie korzystać ze smartfonów.
Jestem przeciwnikiem totalnego eliminowania uczenia się w sposób tradycyjny, przyswajania informacji oraz ich zapamiętywania, sprawdzania tej wiedzy bez "wspomagacza". Chociaż przez lata uważałem system za chromy i powtarzałem, że uczę się wielu rzeczy niepotrzebnie, to rozwiązaniem nie będzie zdanie się na wyszukiwarkę i umiejętność przeczesywania zasobów Internetu. Nie uważam za rozsądne eliminowanie pisma ręcznego z nauczania (a już do tego dochodzi), nie byłbym zwolennikiem odrzucenia tabliczki mnożenia, chociaż każdy ma pod ręką kalkulator. Uczeń, a potem dorosły człowiek, powinien posiadać przynajmniej elementarną wiedzę, którą wykaże się bez używania Internetu. Jeżeli z tego zrezygnujemy, to trzeba będzie przyznać Wozniakowi, że staliśmy się zwierzętami domowymi dla maszyn, które w założeniu miały nam pomagać. Pomagać - nie wyręczać.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu