Google

Google: jesteśmy dla użytkowników, a nie stron internetowych

Tomasz Popielarczyk
Google: jesteśmy dla użytkowników, a nie stron internetowych
Reklama

Problemy Google'a z wydawcami prasy drukowanej czy też internetowych serwisów informacyjnych nie są niczym nowym. Szef niemieckiego koncernu Axel Spri...

Problemy Google'a z wydawcami prasy drukowanej czy też internetowych serwisów informacyjnych nie są niczym nowym. Szef niemieckiego koncernu Axel Springer niejednokrotnie wypowiadał się już niepochlebnie na temat kalifornijskiej firmy. W końcu Eric Schmidt przygotował oświadczenie, w którym wyraźnie tłumaczy wydawcom - sorry, ale nie jesteśmy dla was.

Reklama

Nie tak dawno kierujący koncernem Axel Springer Mathias Döpfner nazywał Google goliatem, z którym trzeba walczyć. Jemu i innym wydawcom (nie tylko prasy drukowanej) hegemonia kalifornijskiej firmy jest wyraźnie nie w smak. I trudno się temu dziwić, bo Google robi wszystko, żeby dostarczać internautom za pomocą swoich usług wszystko, co jest im potrzebne po połączeniu z siecią. Wobec tego pozycja wielkich portali, gazet i serwisów zewnętrznych wydaje się być coraz bardziej marginalizowana. Gmail zjada na śniadanie ich skrzynki pocztowe, Google News skutecznie agreguje newsy, a wyszukiwarka dostarcza w estetycznych kafelkach informacji o pogodzie, walutach, giełdzie itp., co praktycznie niweluje potrzebę dodatkowego klikania w linki poniżej.

Apel, który podpisało kilkadziesiąt europejskich organizacji (w tym Polska Izba Wydawców Prasy) trafił już do Komisji Europejskiej, która od 2010 roku prowadzi postępowanie antymonopolowe w sprawie Google'a. Wszystko wskazywało na to, że cała sprawa jest już bardzo bliska rozwiązania, bo koncern zaproponował ugodę, w ramach której podzieli wyniki wyszukiwania pionową linią i po jednej stronie umieści linki do stron konkurencji, a po drugiej swoje kafelki treściami. Zdaniem wydawców jest to jednak rozwiązaniem niewystarczające, co potwierdzać mają badania Uniwersytetu Hamburskiego oraz... Microsoftu.

W swojej odpowiedzi, która w rodzimym języku pojawiła się również na polskim blogu Google, Eric Shmidt zapewnia, że to wszystko zostało opracowane z myślą o użytkownikach, a nie twórcach stron internetowych (wydawcach). Wydaje się, jakby założyciel Google'a chciał otwarcie powiedzieć, że rozumie ich złość i się jej nie dziwi. Jednocześnie jednak zapewnia, że to nie Google jest bramą do internetu, a tezę tę popiera garścią statystyk. Otóż w przypadku gazet typu ?


Google jednocześnie zarzeka się, że nie promuje własnych produktów w wynikach wyszukiwania, spychając konkurencję w dół. Wyświetlane za sprawą Google Knowledgle Graph treści mają być odpowiedzią na potrzeby użytkownika. Znacznie lepszym i prostszym rozwiązaniem jest pokazanie bezpośrednio prognozy pogody niż zmuszanie, do wyszukiwania jej na kolejnych stronach. To samo tyczy się zakupów - zamiast szukać w Google wyszukiwarki, w której drugi raz będziemy musieli wyszukać dany produkt, od razu widzimy go w boksie po lewo z proponowanymi cenami. Takich przykładów jest wiele: mapy, kursy akcji, ceny walut, przeliczanie jednostek itd.

Czy odpowiedź Shmidta jest przekonująca? Cóż, nie można zaprzeczyć, że Google jest internetowym monopolistą na wielu płaszczyznach, a wprowadzając kolejne usługi często doprowadza do ruiny firmy, które dotąd działały w danych segmentach. Przykładem niech będą chociażby porównywarki cenowe, które właściwie tracą sens wobec obecności Google Shopping w wynikach wyszukiwania. To samo tyczy się różnego rodzaju pogodynek. Sprzeciw wydawców jest zatem uzasadniony, ale jestem daleki od przyznawania im racji. Brzmi to bowiem niczym krzyk małego, rozwydrzonego dziecka, które nie potrafi sobie poradzić z problemem i biegnie do mamy (w tym wypadku władz w Brukseli) na skargę.

Owszem, serwisy dostarczające tego typu treści mocno tracą, ale Shmidt zapewnia, że nie wynika to z chęci rywalizowania z nimi, ale z potrzeby dostarczenia użytkownikom możliwie najlepszych, najłatwiej dostępnych i najszybszych treści. Tego samego zdania ma być Europejski Komisarz Joaquín Almunia:

Reklama

Wprowadzenie rygorystycznie egzekwowanego równego traktowania (...) może oznaczać powrót do starego świata Google i wyświetlania tylko dziesięciu nieodróżniających się od siebie wyników wyszukiwania - tzw. dziesięciu niebieskich linków. Pozbawiłoby to europejskich użytkowników możliwości korzystania z innowacji w wyszukiwaniu wprowadzonych przez Google.

Sęk, w tym, że Almunia dziś odrzucił opisywaną wyżej propozycję ugody, którą zaproponowało Google. Oznacza to, że postępowanie antymonopolowe dalej trwa, a możliwość rozwiązania go w jakiś racjonalny sposób wydaje się coraz mniej prawdopodobna. Lobby wydawców przy Komisji Europejskiej jest bardzo aktywne i dopóki Google nie zacznie przeznaczać na ten cel tak dużych pieniędzy, jak robi to w USA, będzie musiał borykać się z kolejnymi problemami.

Reklama


Szczytem hipokryzji jest tym samym oskarżanie Google'a o hamowanie innowacji, bo gdyby tym wielkim koncernom medialnym na tym zależało, sami zainwestowaliby środki w rewolucyjne, zmieniające zasady gry rozwiązania, które miałyby szansę rywalizować z kalifornijskim gigantem. Ale to wymaga czasu, pracy, wysiłku i ogromnych nakładów pieniędzy. Znacznie łatwiej się poskarżyć i liczyć na kolejne ograniczenia nałożone na amerykańską wyszukiwarkę.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama