Google w ramach swojego trackera lotów uruchomił narzędzie do śledzenia emisji CO2 do atmosfery. Wystarczyło wyszukać odpowiedni lot i zwyczajnie sprawdzić jego wpływ na naszą planetę. Ten krok Google spotkał się z powszechnym uznaniem - nie tylko klimatologów, ale i również entuzjastów ochrony środowiska. Jednak najnowsza zmiana w algorytmie obliczania emisji dwutlenku węgla istotnie obniża możliwe emisje i... słusznie nie podoba się wielu osobom.
Niestety algorytm został zmieniony w taki sposób, aby nie uwzględniał całościowych emisji dwutlenku węgla poprzez nieumieszczanie we wskazaniach kluczowego czynnika Czyli teraz, każdy lot - według Google - emituje mniej gazów cieplarnianych niż wcześniej. Niektórzy aktywiści już teraz wypowiedzieli się negatywnie na temat tych zmian. I jakkolwiek nie wygląda rzeczywistość - takich rzeczy nie powinno się wdrażać po cichu. Jeżeli były jakiekolwiek przesłanki do zmian w algorytmie - zwyczajnie trzeba było je wyjaśnić i wprowadzić w normalnym trybie - bez kombinowania.
Wcześniej, Google Flights obliczał nie tylko emisję dwutlenku węgla bezpośrednio z lotu, ale również emisję również innych gazów cieplarnianych. Z tego grona oblicza się tzw. "ekwiwalent dwutlenku węgla" (CO2E). Tym samym to, co pozostaje za samolotem (tzw. smugi kondensacyjne) nie są do tego wliczane. Trzeba jednak mieć na uwadze fakt, iż para wodna (a tym jest w istocie smuga kondensacyjna) jest silnym "gazem" cieplarnianym. Niektórzy naukowcy twierdzą, że brak "rozliczania" jej stężenia w naszej atmosferze jest ogromnym błędem i branża lotnicza powinna odpowiedzieć na ten problem. Za chwilę mogą wypełznąć z norek również i wielbiciele teorii spiskowych, którzy będą poszukiwali w tym jakiejś pokrętnej drogi dla braku możliwości śledzenia "jak wiele chemtrailsów" wyemitowano. No, po prostu czekam na takie "opracowania". Google miało skonsultować tę zmianę z osobistościami z branż: naukowej i przemysłowej. I to pierwsze martwi mnie najbardziej. To, że branża przemysłowa lobbuje - nic nowego. Tylko dlaczego daje się w to wciągnąć środowisko akademickie?
Smugi kondensacyjne są problemem. Innym, niż się niektórym wydaje
Osławione smugi kondensacyjne są stawiane w roli dawców nowotworów i różnych rzadkich chorób. Prawda o nich jest bardziej prozaiczna, ale nie mniej niebezpieczna. Smuga kondensacyjna z jednego samolotu krzywdy nikomu (i klimatowi również) nie zrobi. Jednak inaczej jest, kiedy Twój kraj obsługuje dziennie 45 000 lotów, jak amerykańska FAA. No i teraz sobie pomyślmy, ile takich lotów odbywa się na całym świecie. To zawrotna ilość smug kondensacyjnych, które jako kolektyw - mogą stanowić istotne zagrożenie.
Jak podaje Gizmodo, lot z Seattle do Paryża emituje 1070 kg ekwiwalentu dwutlenku węgla. Po wprowadzeniu zmian do algorytmu - jest to już tylko 521 kg. Czyli o połowę w dół. Trochę zmienia to optykę na temat lotów, które od dłuższego czasu upatruje się jako największych trucicieli. I co najciekawsze - smugi kondensacyjne według niektórych naukowców mogłyby być bardziej odpowiedzialne za zmiany klimatu, niż samo paliwo lotnicze (do czego podchodzę z rezerwą... ale jednak). Równie kontrowersyjne jest to, co robią ze swoimi prywatnymi samolotami celebryci oraz decydenci, którzy niby działają na rzecz ochrony środowiska... ale i tak prują odrzutowcami gdzie tylko się da.
Nawet, jeżeli Google ma słuszność - powinien pojawić się przynajmniej monit, że to narzędzie pokazuje tylko szacunkowe dane, a ze względu na niewliczanie smug kondensacyjnych... rzeczywistość może być zupełnie inna. Bo jak na razie, taka "cicha" zmiana wychodzi Google bokiem. Teraz każdy będzie upatrywał w tym układania się z największymi trucicielami, którym będzie w smak odpowiednie ułożenie opinii publicznej.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu