Czy pomysł od Google i Apple to faktyczna walka z koronawirusem czy nieudolne działania, które nie mają prawa zdziałać? Oto jest pytanie.
Dużo ostatnio mówimy o kooperacji rządów z firmami prywatnymi, telekomami w zakresie działań mających na celu ograniczenie szerzenie się wirusa koronawirusa. Giganci technologiczni aktywnie działają i proponują nowe rozwiązania. Do kociołka możemy dorzucić jeszcze Unię Europejską, która wychodzi z własnymi pomysłami. Wszystko to ma jeden punkt wspólny: ograniczone działanie i otoczkę pełną kontrowersji. Tak wracamy do głośnego ostatniego tematu jakim jest przymierze zawarte między Google i Apple. Więcej o samym rozwiązaniu możecie przeczytać tutaj.
Ja chciałbym na chwilę oderwać się od samej kwestii czy to zasadne czy nie, czy moralne, czy pazerne. Google i Apple wpadli na pomysł więc zastanówmy się chwilę nad samym rozwiązaniem. Dla przypomnienia, całe rozwiązanie opiera się o wykorzystanie Bluetooth Low Power, wymianę krótkich kluczy identyfikacyjnych, określanie czasu styczności z potencjalnie zarażoną osobą i określenia odległości. Brzmi sensownie, prawda?
To w czym problem?
Problem w tym, że technologia ma to do siebie, że nie każdy z niej chce czy musi korzystać. Google i Apple zdają się zapominać o tym drobnym szczególe. Oczywiście Apple (iOS) i Google (Android) odpowiadają za blisko 3.5 miliarda smartfonów, które są aktywnie wykorzystywane na całym świecie. Według wstępnych analiz taka ilość wystarczy, aby cały plan mógł wypalić, szczególnie, gdy mówimy o terenach zurbanizowanych.
Jednak czym innym jest całościowe pokrycie jakie gwarantują urządzeniami (ogólnie), a czym innym jest kwestia czy dane urządzenie posiada odpowiednie oprogramowanie / sprzęt, aby to w ogóle mogło działać. Sam w swoim najbliższym otoczeniu mam sporo osób, które celowo rezygnują ze smartfonów lub w ogóle komórki nie posiadają. Żeby nie być gołosłownym szacuje się, że blisko ćwierć aktywnych urządzeń na całym świecie nie posiada modułu, z którego Google i Apple chcą skorzystać. Ten ułamek to 875 milionów urządzeń. Całkiem spory kawałek do wycięcia. Do tego trzeba doliczyć urządzenia inne niż te mające Androida czy iOS na pokładzie, te które nie są odpowiednio aktualizowane oraz osoby, które telefonu nie posiadają – ta grupa według różnych szacunków to od 1.5 do 2 miliardów ludzi. Nagle okazuje się, że kawałek tortu ludzi, którzy nie będą mogli z tego skorzystać bardzo rośnie.
Przejdźmy do kolejnego problemu. Czy zainstalujesz takie oprogramowanie u siebie? Jak zachęcić miliardy ludzi do tego, aby ściągnęli odpowiednią aplikację i ją odpalili. Ktoś może powiedzieć, że i tak dajemy się śledzić bo przecież lokalizacja, namierzanie, itp. Pełna zgoda! W żaden sposób tego nie neguje. Tu jednak wymagana jest świadoma akcja ściągnięcia i zainstalowania aplikacji, której jedynym celem jest zbieranie informacji o nas i – teoretycznie – nic z tego nie mamy. Z usługami gigantów jest tak, że albo sprzedajemy swoje dane nieświadomie i nas to nie interesuje, albo robimy to świadomie w zamian za korzyści płynące z usług.
Czy to ma sens?
Duża grupa posiadaczy tych telefonów uważa, e 5G wypali im „muski” (pisownia celowa, bo mózgów to raczej nie mają), Bill Gates odpowiada za koronawirusa, a ziemia jest płaska. Raczej ciężko będzie przemówić im do rozsądku w zakresie aplikacji „szpiegowskich”.
Ja bardzo doceniam wszystkie działania mające na celu pomóc nam wyjść z tej pandemii jak najszybciej i jak najbezpieczniej. Jednak coraz częściej mam wrażenie, że większość tych działań jest robiona zupełnie bez ładu i składu. Jestem przekonany, że gdyby przeznaczyć pieniądze jakie pochłania produkcja takiego systemu (roboczogodziny, koszty wytworzenia oprogramowania, logistyka, itp.) przeznaczyć na służbę zdrowia to przyniosłoby to dużo więcej korzyści i nie rodziłoby tyle kontrowersji. Z drugiej strony…o czym ja bym wtedy pisał?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu