Felietony

Nie sklepy i restauracje. To gniazdka na lotniskach są tym, za czym się rozglądamy od wejścia

Kamil Świtalski
Nie sklepy i restauracje. To gniazdka na lotniskach są tym, za czym się rozglądamy od wejścia
Reklama

Wszyscy lubiący małe i duże podróże wiedzą, że oczekiwanie na lotniskach potrafi być męczące. Gniazdek brakuje, stolików w tamtejszych restauracjach brak. Ale power lounge wydają się być ciekawym rozwiązaniem, które — co ważne — nie odstrasza ceną.

Lotniskowa kultura to rzecz którą — jak wynika z moich obserwacji — albo się kocha, albo nienawidzi. Mimo mojego zamiłowania do podróży, to sam proces transportu nigdy nie należy w mojej opinii do najprzyjemniejszych. Kontrole, tłumy, ścisk, a jak jeszcze dodamy do tego przesiadki, opóźnienia i odwołane loty, to naprawdę zastanawiam się co ludzie w tym widzą. I nawet saloniki lotniskowe (tzw. lounge), czyli miejsca gdzie można w spokoju usiąść, zrelaksować się, zjeść coś, wypić i spokojnie popracować — nie są w stanie mnie do nich przekonać. Warto jednak mieć na uwadze, że lwia część z nich przeznaczona jest dla ludzi z odpowiednimi przywilejami (do których zdobycia niezbędne są długie godziny spędzone na pokładach samolotów, wylatane mile i segmenty). Zdarzają się chlubne wyjątki gdzie wystarczy zapłacić i możemy korzystać ze wszystkiego co jest w środku na równych prawach, jednak tych jest stosunkowo niewiele. I nie są dostępne wszędzie. Ale pojawiają się i, jak Power Lounge na japońskim lotnisku Haneda, zdarza im się nawet nie zabijać ceną. Jednak to mimo wszystko trochę za mało.

Reklama

Gdzie te gniazdka na lotniskach?

Smartfon, tablet, komputer, konsola, zegarek, czytnik książek, e-papieros i kilka innych urządzeń ładujemy co rusz. I bez dostępu do prądu sprawy się komplikują — bo nawet największe power banki na nic się zdają, kiedy spędzamy na lotniskach kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt, godzin. Owszem, to tu, to tam, można spotkać gniazdko. Czasami nawet dwa — wszystko zależy od portu lotniczego i terminala. Różne firmy budują swoje "wyspy" na których to możemy dokarmić prądem nasze urządzenia, oferując zarówno gniazda USB, jak i te klasyczne. Nie powiedziałbym, że latam dużo. Ale im dłuższe czekają mnie przesiadki, tym bardziej nerwowo spoglądam na cały zestaw elektroniki, która dla mnie jest nie tylko rozrywką, ale także narzędziem pracy. O tym że wiele z lotnisk lubi sobie słono policzyć na kilka godzin dostępu do ichniejszego WiFi nawet nie wspominając. Chociaż nie da się ukryć — w obu tych materiach ostatnie miesiące to duży postęp. Ale do ideału jeszcze sporo brakuje.

Jest pole do poprawy

Mam specyficzną pracę i często zdarza mi się pożytkować czas spędzany na lotnisku na przygotowanie kolejnych materiałów. Kiedy czeka mnie dłuższa przesiadka w miejscu, gdzie mogę za niewielką opłatą skorzystać z saloników — robię to bez większego "ale". Biorąc pod uwagę lotniskowe marże często zdarza się, że ich stawki nie przekraczają kosztów dwóch kaw. Tam o dostęp do prądu czy internetu nigdy nie musiałem się martwić. Ale czasami nie ma takiej opcji, albo jest po prostu nieopłacalną. I wtedy rozpoczynają się poszukiwania, w których nie jestem jedynym uczestnikiem. Zainteresowanie jakimi cieszą się wspomniane "wyspy" z prądem mówią same za siebie. Podobnie jak plątanina kabli przy każdym zestawie gniazdek, gdzie ludziom zdarza się zostawiać swoje urządzenia nawet bez opieki. Ale tak, gniazdka na lotniskach na ten moment wciąż pozostają towarem deficytowym. I po cichu liczę że wprowadzane stopniowo zmiany pozwolą ten stan rzeczy zmienić. A na ten moment realiami wielu terminalów pozostaje nerwowe rozglądanie się za gniazdkami i ciche prośby o to, aby nie było problemów z internetem.

Grafika: 1

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama