VOD

To może być najlepszy film roku od Netfliksa. Recenzja Gliniarz z Beverly Hills: Axel F

Konrad Kozłowski
To może być najlepszy film roku od Netfliksa. Recenzja Gliniarz z Beverly Hills: Axel F
Reklama

Równo trzydzieści lat temu debiutowała trzecia część "Gliniarza z Beverly Hills", ale mająca dziś premierę czwarta odsłona - na całe szczęście - czerpie garściami z jedynki i dwójki. To dzięki temu "Gliniarz z Beverly Hills: Axel F" jest tak świetnym filmem.

Kluczem do sukcesu "Gliniarza z Beverly Hills" było sprytne połączenie poważnego tonu oraz humoru, co świetnie współgrało z występem Eddiego Murphy'ego. Aktor wykreował postać, której nie da się nie lubić i z którą chyba każdy chciałby być dobrym kumplem. Reagował instynktownie, działał na własną rękę, oczekiwał sprawiedliwości i nie baczył na konsekwencje. Takich jak on w kinie widzieliśmy później naprawdę wielu, ale powrót do roli Axela Foley'a okazał się najlepszym, co mógł nam dać na tym etapie swojej kariery. Gliniarz nie jest już może tak zwinny i nie śmieje się tak na głos, jak kiedyś, ale nikt nie będzie mieć wątpliwości, że Murphy w dalszym ciągu doskonale wie, kim jest Axel Foley i jak zachowałby się w sytuacjach, z którymi będzie się mierzyć.

Reklama

Gliniarz z Beverly Hills: Axel F - recenzja

Polecamy: Dołącza do obsady "Spider-Man Noir". Będzie rywalem Nicholasa Cage'a

Trzydzieści lat po ostatnim razie, gdy go widzieliśmy, Foley nadal szaleje na ulicach swojego miasta. Pościg pługiem za złodziejami, wplątywanie w sprawę innego kumpla po fachu i straty dla miasta idące w ogromne kwoty to nic, co mogłoby nas zaskoczyć. To znaki rozpoznawcze tego bohatera i od samego początku dobrze czujemy się towarzysząc mu podczas wymierzania sprawiedliwości. Było jednak jasne, że Beverly Hills wezwie go do siebie prędzej czy później, ale tym razem sprawa jest bardziej osobista, niż kiedykolwiek wcześniej.

Prowadzący na własną rękę dochodzenie Billy Rosewood wpada w tarapaty, a wcześniej wciąga w tę sprawę córkę Axela, która jest obrońcą z urzędu. Dziewczynie grozi ogromne niebezpieczeństwo, ale nawet taka sytuacja nie jest w stanie stać się okolicznościami łagodzącymi dla jej relacji z ojcem. Nie rozmawiali od lat, a pierwsze próby nawiązania kontaktu to gorzka pigułka dla Foley'a, lecz pokryta solidną warstwą lukru dla widowni, bo bawimy się przy tym wyśmienicie! Murphy nie stracił lekkości, swobody i drygu do grania tej postaci, mimo upływu czasu. A to tylko początek długiej listy zalet tego filmu.

Ten film ma znakomity scenariusz, a to tylko początek

Punktem wyjścia do każdej udanej sceny jest świetny scenariusz, który zdołał połączyć to, co działało ponad 30 lat temu z aktualnymi standardami kina akcji. Jest dynamicznie, zabawnie i wzruszająco, a debiutujący przy tak dużym projekcie reżyser Mark Molloy zdołał to wszystko pogodzić pracując na planie za kamerą. Regularnie dostajemy przepiękne widoczki, wiele scen przypomina wizualnie rozwiązania z dwóch pierwszych części, a w tle regularnie słyszymy kultowe już kompozycje Harolda Faltermeyera, które po kilku dekadach nikomu się nie znudziły i w nowych wersjach brzmią chyba jeszcze lepiej.

Warto było czekać tak długo!

To wszystko sprawia, że "Gliniarza z Beverly Hills: Axel F" ogląda się jakby od premiery wcześniejszych filmów nie minął nawet rok czy dwa, a na dodatek film bywa świadomy wcześniejszych odsłon. Takie podejście meta może przynosić różne skutki, ale autor historii Will Beall zdołał przemycić tak wiele trafnych i po prostu zabawnych komentarzy oraz odniesień, że momentami wybuchałem śmiechem słysząc chociażby opinię na temat "Gliniarza z Beverly Hills 3", który uznawany jest za najsłabszą część. O tym, jak dobrze Beall czuł się w tym świecie świadczy także chemia pomiędzy bohaterami, którą spotęgowali powracających do swoich ról Judge Reinhold (Rosewood) i John Ashton (Taggart), a także Bronson Pinchot (Serge).

Taylour Paige wcielająca się w córkę Foley'a zrobiła wszystko jak należy, ale szkoda mi trochę zmarnowanego potencjału w występie Josepha Gordona-Levitta, którego postać jest dobrym kompanem dla Axela, ale trudno mi pozbyć się wrażenia, że bywa zbyt wycofany, trochę nijaki i brakuje mu charakteru. Chociaż wspólna scena z  Murphym w helikopterze, częściowo improwizowana, wypadła wspaniale. Z nowych członków obsady klimat filmu świetnie oddaje Kevin Bacon, który miał jakąś receptę na połączenie klasycznego stylu czarnego charakteru sprzed kilku dekad z nowoczesnym podejściem do grania takich postaci. Nie są to może wyżyny aktorstwa, ale wypadł naturalnie i bardzo dobrze wpasował się w całokształt.

Są lepsze i gorsze powroty. Ten jest kapitalny!

"Gliniarz z Beverly Hills: Axel F" to drugi z wielkich powrotów w tym roku obok "Bad Boys: Ride or Die" i w bezpośrednim porównaniu film Netfliksa wypada znacznie lepiej, świeżej i ciekawiej. Duet Willa Smitha i Martina Lawrence potrafi rozbawić, ale w historii czuć pewne zmęczenia materiału i szycie historii na siłę, podczas gdy "Axel F" to około dwóch godzin czystej rozrywki, w trakcie których nie doznamy żadnego zgrzytu i po ostatniej scenie będziemy mieli ochotę na więcej. A są spore szanse, by kolejny "Gliniarz z Beverly Hills" powstał - przeczytajcie o tym w moim wywiadzie z reżyserem Markiem Molloy'em i producentem Jerrym Bruckheimerem.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama