Felietony

Gdzie w zasadzie żyje program telewizyjny – w telewizorze, czy w sieci?

Paweł Winiarski

Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...

3

Szał na Warsaw Shore minął, można więc na chłodno podsumować co tak naprawdę działo się wokół tego niecodziennego reality show. Przez słowo „szał” rozumiem oczywiście wiadro pomyj jakie wylało się na program MTV. Próbuję sobie przypomnieć jak wyglądało ocenianie filmów, muzyki, programów telewiz...

Szał na Warsaw Shore minął, można więc na chłodno podsumować co tak naprawdę działo się wokół tego niecodziennego reality show. Przez słowo „szał” rozumiem oczywiście wiadro pomyj jakie wylało się na program MTV.

Próbuję sobie przypomnieć jak wyglądało ocenianie filmów, muzyki, programów telewizyjnych w czasach, kiedy może nie tyle nie było Internetu, co służył on do innych celów. Rozmawialiśmy ze znajomymi o fajnym serialu, który publiczna telewizja właśnie zaczęła nadawać. Prawda. Czytaliśmy artykuły w gazetach. Prawda. Mieliśmy możliwość publicznego wyrażenia swojej opinii poza gronem znajomych? Nie mieliśmy. No właśnie – fora dyskusyjne, Facebook. A na tym ostatnim prześmiewcze profile, komentarze pod oficjalnymi zdjęciami czy zajawkami filmowymi w sieci. To wszystko w przypadku Warsaw Shore aż rozgrzewało łącza. Nawet ci, którzy o programie czytać czy słuchać nie chcieli, byli raczej pozbawieni tej możliwości, bo sieć zalana była wręcz artykułami wszelkiej maści. Jedni twierdzili, że taki program w polskiej telewizji był potrzebny, inni mieszali z błotem zarówno uczestników jak i pomysłodawców. Przy czym przewaga tej drugiej grupy była miażdżąca.

Nakręciliśmy popularność Warsaw Shore

Jeśli wierzyć badaniom, podczas premierowych odcinków serialu, polskie MTV włączało prawie 190 tysięcy widzów, co w stosunku do wciąż spadających, mizernych standardowych wyników stacji, było różnicą wręcz kosmiczną. Nietrudno się domyślić, że nie byli to oddani fani MTV, którzy starają się oglądać z jej ramówki jak najwięcej. Nie wierzę również, że w promocji pomogły zajawki w MTV – skoro mało kto ogląda kanał, to nie miał też za bardzo okazji dowiedzieć się o programie z telewizji. Wielki billboard w Warszawie? Nie sądzę. Internet? Jak najbardziej. Warsaw Shore wybuchło w sieci jak bomba, co nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem. Na dobrą sprawę wystarczyło kilka fragmentów, by na program wylało się wiadro pomyj, które powiększało się z każdym kolejnym odcinkiem. Podobnie jak ilość prześmiewczych profili na Facebooku, których powstawały dziesiątki. Oficjalny profil programu polubiło ponad 235 tysięcy użytkowników serwisu. Co ciekawe oficjalny profil MTV Polska ma polubień ponad milion. Ogromne liczny, szczególnie jeśli przypomnimy sobie artykuły przypominające o tym jak kiepsko radzą sobie w Polsce stacje muzyczne, a także komentarze znajomych twierdzących, że „nie oglądają TV” a tym bardziej MTV, które „nie puszcza muzyki”. Po co więc śledzić profil stacji na Facebooku?

Wracając jednak do samego Warsaw Shore. Stacja zacierała ręce, bo nagle oglądalność znacząco podbiła zarobki z reklam, a uczestnicy programu stali się „gwiazdami”, które w jakiś sposób da się przekuć na pieniądze. Bo nie wierzę, że drugi sezon nie spotka się z równie dużym zainteresowanie widzów. No ale jak ludzie mają o Warsaw Shore nie wiedzieć, skoro nawet komedianci z jednego z największych profili w serwisie YouTube – AbstrachujeTV, nakręcili parodię drugiego sezonu programu, który na chwilę obecną ma prawie 1,4 miliona wyświetleń. Nakręciliśmy popularność zarówno programu, jak i występujących w nim postaci każdym komentarzem w sieci. Głównie tymi negatywnymi, bo po pierwsze praktycznie tylko takie się w internecie pojawiały, a po drugie to właśnie te wzbudzają więcej emocji. Więc tak, komentarzem w stylu „ale szambo, gorzej niż w zoo” przyłożyliście do tego rękę.

To oczywiście nie koniec

Viva próbuje powtórzyć sukces Ekipy z Warszawy, zamiast grupy młodych imprezowiczów, oferując wdzięki Natalii Siwiec, która nie boi się pokazać tego i owego, niekoniecznie przeznaczonego dla młodszych odbiorców. Profil programu na Facebooku radzi sobie raczej słabo, zgromadził póki co niecałe 9 tysięcy „polubień”, przy czym sama Viva Polska, która radzi sobie bardzo słabo w kwestiach oglądalności, ma owych polubień ponad 820 tysięcy. Jak to się stało? Pamiętacie zalewanie Internetu materiałami z serialu Miłość na bogato? Facebook, artykuły w sieci, Kwejki i inne tego typu strony wręcz pękały w szwach od informacji – oczywiście prześmiewczych – dotyczących produkcji i aktorów w niej występujących. Znów to internauci zbudowali popularność. Negatywną, ale zarobki z reklam w stacji telewizyjnej nie znają takiego pojęcia. Dziwię się, że program Natalii, choć dość kontrowersyjny, nie wzbudza w sieci takich emocji. Widać internauci szukają nowych negatywnych gwiazd, nie zwracając uwagi na Siwiec, która jest już obecna w sieci od dłuższego czasu, raczej niczym nie zaszokuje, bo co miała zrobić i pokazać, już dawno zrobiła i pokazała.

Czy to przepis na sukces?

Prawie nikt w Polsce nie ogląda już kanałów muzycznych. Bo i po co? One nie puszczają muzyki, bo my oglądamy ją w sieci, my ich nie oglądamy, bo nie ma tam muzyki. Błędne koło się zamyka. Wystarczy jednak stworzyć kontrowersyjne reality show, na które wszyscy z miejsca wyleją wiadro pomyj i nagle oglądalność stacji wzrasta niewyobrażalnie, a program nie znika z wirtualnych ust w sieci. MTV Polska za sprawą Warsaw Shore zanotowało na przykład najlepsze wyniki oglądalności od 2006 roku, czyli od kiedy w ogóle bierze udział w tego typu badaniach. Mechanizm jest więc prosty – stacja dostarcza program, który za sprawą codziennych widzów obejrzałby się mizernie, czeka chwilę aż wiadomość rozejdzie się po sieci, emituje jeden odcinek, wybucha bomba (niekoniecznie w dokładnie tej kolejności), po czym liczy pieniądze z reklam, nie mogąc uwierzyć w to jak szybko i znacząco rosną słupki oglądalności.

A całą robotę wykonujemy za nich my, internauci. Każdy, kto choć raz wspomniał w sieci o programie lub którymś z jego uczestników. Przy okazji wspomnianej Ekipy z Warszawy pojawiło się sporo artykułów traktujących o kondycji telewizji w naszym kraju. A ja z przykrością stwierdzę, że dostajemy dokładnie to, co chcemy oglądać. MTV Polska nie ma żadnej misji, nie krzewi kultury, nie przekazuje jakichkolwiek ideałów. Dostarcza jedynie rozrywkę i Warsaw Shore jest idealnym przykładem na to, że właśnie tego chcieliśmy. Nie widzowie stacji, ale my – osoby, które są aktywne w sieci. Bo przecież gdybyśmy faktycznie mieli i stację, i program w nosie, nie pisalibyśmy o nim, a w konsekwencji nie nabili słupków oglądalności. Internet, a szczególnie serwis Facebook ma w Polsce ogromny wpływ na starsze media, jak chociażby telewizja. I – świadomie lub nie – polskie MTV pokazało jak można to przekuć w telewizyjny sukces.

Obrazki: 1, 2, 3.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu