Jak to mówi powiedzenie, z wielką mocą idzie w parze wielkie... nagrzewanie się i throttling. Wiemy to, a mimo wszystko i tak patrzymy na to, czy smartfon ma flagowy procesor.
Policzcie sobie w głowie ile razy już słyszeliście opinie, że dziś w telefonach software nie nadąża za rozwojem sprzętowym. Ja słyszałem to wiele razy i mając przywilej testowania nowych telefonów, mogę to w 100 proc. potwierdzić. Dziś, dla 99 proc. (a pewnie i więcej) średniopółkowe procesory są w pełni wystarczające, a jeżeli chodzi o osoby, które faktycznie są w stanie wykorzystać moc takiego Snapdragona 888 do jego granic, to mogą one to zrobić tylko przez krótką chwilę, ponieważ dzisiejsze smukłe konstrukcje bardzo szybko się nagrzeją, tracąc nawet połowę mocy. A jednak, mimo to, jeżeli mamy do czynienia z nowymi smartfonami, to podczas premiery patrzymy głównie na procesor. Dlaczego?
Bez flagowego procesora można w ogóle nazwać smartfon flagowcem?
Przez lata premier utożsamiliśmy bardzo mocno flagowe modele z osobną klasą, która rywalizuje w swojej osobnej klasie. Nie liczy się tu to, jak bardzo opłacany jest dany zakup, ale wygrywa ten, kto będzie w stanie wyprodukować telefon z najlepszymi podzespołami we wszystkich dziedzinach. Musi mieć więc on najlepsze aparaty, najlepszy ekran, najlepsze ładowanie, najlepszą baterie, najlepszy wygląd i, chyba najważniejsze, najlepszy procesor i najwięcej RAMu. I w ramach tych porównań zupełnie na bok odsuwa się takie aspekty jak chociażby to, jak sam procesor działa. Co więcej, zwracamy uwagę na procesor, ponieważ obecność najmocniejszej obecnie jednostki łatwiej stwierdzić niż to, czy dany model na pewno ma najlepszy ekran OLED czy też czy robi najlepsze zdjęcia, ponieważ to jest kwestia bardzo subiektywna. Tutaj pozostaje się zgodzić z opinią chociażby Michała Pisarskiego - w przypadku procesora najłatwiej wyłapać, że w telefonie coś się "nie zgadza".
Z tego też względu nieco dziwnie patrzymy na telefony nazywane flagowcami przez producenta, ale posiadające słabsze SoC. W tę kategorię wpisują się m.in. smartfony Vivo (w Polsce żaden z nich nie ma obecnie najmocniejszego procesora), Google (Pixel 5 miał SD 765) czy Nokii, która flagowcem nazwała model ze Snapdragonem 480. I o ile Vivo ze SD 870 może się obronić jako flagowy model, to chyba zgodzicie się, że nazwanie Nokii X20 flagowcem to nieporozumienie. To też pokazuje, że granica pomiędzy flagowcem a nie-flagowcem jest płynna i bardzo arbitralna.
Rządy flagowych procesorów tak szybko się nie skończą
To, że przeciętny użytkownik nie będzie w stanie wykorzystać całej dostępnej mocy nie znaczy jednak, że flagowe procki są zbędne. Przede wszystkim trzeba pamiętać, że jak byśmy nie śmiali się ze zbyt mocnych flagowców, to nie można zaprzeczyć, że ich cykl życia jest dłuższy niż średniaków czy budżetowców, właśnie ze względu na ten duży zapas mocy. Poza tym, procesory (a właściwie SoC) odpowiadają za wszystkie inne rzeczy w smartfonie - częstotliwość odświeżania ekranu, przetwarzanie zdjęć, obsługę pamięci wewnętrznej czy Wi-Fi. Jeżeli producent chce zapewnić wszystkie te wartości na możliwie najwyższym poziomie, to nie ma siły, by nie wykorzystał tego, co najlepszego daje Qualcomm (mówimy tu oczywiście o smartfonach z Androidem). No i dochodzi tu oczywiście sam aspekt psychologiczny takiego a nie innego marketingu - zauważcie, że niektóre marki (szczególnie Xiaomi czy realme) kochają wysuwać na pierwsze miejsce wyniki z Antutu, nawet, jeżeli są one spreparowane.
Dlatego podtrzymuje swoje stanowisko odnośnie tego, że gdybym miał do wyboru pozbyć się obecnie procesorów flagowych bądź budżetowych, to z miejsca wyautowałbym te drugie, a w ich miejsce włożył właśnie exflagowce. Dzięki temu można by przedłużyć żywotność wielu urządzeń bez podnoszenia ich ceny, a i zapewne miałyby one na start większe możliwości. Z chęcią widziałbym na sklepowych półkach urządzenia z chociażby Snapdragonem 855 bądź 845 w odpowiednich dla tego segmentu cenach. Sam używam LG G8S z 2019 r. i o tym procesorze nie mogę powiedzieć złego słowa. Co więcej - taka strategia byłaby bardziej przejrzysta dla konsumentów, którzy wiedzieliby, z jakiego roku jest dany procesor i na jaką moc mogą liczyć.
Jaka będzie przyszłość flagowych jednostek?
Osobiście bardzo chętnie widziałbym odejście od pogoni za cyferkami, a bardziej - skupienie się na doświadczeniu użytkownika. Moim zdaniem flagowe jednostki są potrzebne, ponieważ, tak jak w przypadku komputerów, nigdy nie jest tak, że mocy obliczeniowej jest za dużo. Jeżeli jednak dzisiejsi użytkownicy nie są w stanie wykorzystać mocy tych urządzeń, może warto przemyśleć czy chociażby na pewno potrzebujemy nowego procesora co roku, albo jak obecnie - co pół. Z jednej strony dałoby to producentom sprzętów więcej czasu na opracowanie układu chłodzenia, który naprawdę by coś chłodził, a z drugiej - być może powstałyby w tym czasie gry i programy, które faktycznie wykorzystywałyby potencjał tak mocnych jednostek. Mam świadomość, że szanse na taki obrót zdarzeń są minimalne, a odpowiedź na pytanie "dlaczego?" brzmi "kapitalizm", ale myślę, że w kwestii smartfonów zbliżamy się nieco do ściany.
Ściana w tym wypadku polega na tym, że ograniczenia fizyczne zaczynają mocno doganiać flagowce. Telefony nie są po prostu w stanie odprowadzać takich ilości ciepła, przez co urządzenia zaczynają grzać się jeszcze zanim wykonają nawet jeden benchmark. Rozwiązaniem są różnego rodzaju akcesoria z wentylatorami, ale kto będzie takie coś nosił zawsze przy sobie, jeżeli będzie chciał zagrać przez 5 minut jadąc tramwajem? Jeżeli więc producenci szybko czegoś nie wymyślą, za chwile więcej smartfonów może podzielić los Samsunga Galaxy Note 20 Ultra, który robił się ciepły od tego, że się na niego za długo patrzyło.
Którą drogą pójdzie świat smartfonów? Przekonamy się już niedługo.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu