Felietony

Użytkownicy flagowców beta-testerami. Nie tak to miało chyba wyglądać…

Mirosław Mazanec
Użytkownicy flagowców beta-testerami. Nie tak to miało chyba wyglądać…
Reklama

Przed nami kilka premier flagowców – Samsung, Xiaomi, OnePlus, Huawei. Najbardziej takich telefonów potrzebują firmy. Użytkownicy – niekoniecznie.

Żeby nie było. Wszystkich tych wydarzeń jestem niezmiernie ciekawy. Niektóre z telefonów miały już swoje premiery w Chinach, więc niby wiadomo wszystko, ale co innego jest o nich czytać, a co innego – używać. Wtedy zazwyczaj na wierzch wychodzą niedoskonałości, których nie wyczytamy ze specyfikacji. Albo, żeby nie było, że zawsze szukam dziury w całym – ich ukryte zalety.

Reklama

Oczywiście na takie wydarzenia skierowany jest cały marketing firm. W czasach „pre-padnemicznych” odbywały się wielkie konferencje, na które zapraszano dziennikarzy z całej Europy. Teraz zastąpiły je telekonferencje albo, przy odrobinie szczęścia, niewielkie krajowe pokazy. Flagowcom podporządkowane jest wszystko, klasa średnia nigdy nie mogła liczyć na taką atencję. Z jednej strony to zrozumiałe. Z drugiej jednak – nie do końca, bo to właśnie te telefony cieszą się największą popularnością wśród użytkowników.

Co lubią klienci

Przykłady? Proszę bardzo. Samsung Galaxy A52S. Smartfon jest przebojem ostatnich miesięcy w operatorskiej sprzedaży. Pytają się o niego widzowie i czytelnicy. Jednak recenzji jest jak na lekarstwo. A Samsung nie udostępnia tego modelu do testów. Szkoda, bo z pewnością, sądząc po komentarzach użytkowników, byłyby pozytywne. A52S oferuje bowiem to, co jeszcze kilka lat temu było u tego producenta rzadkością – dobry stosunek ceny do jakości.

Albo OnePlus Nord CE 5G. Smartfon w którym za mniej niż 1500 zł dostajemy bardzo dobrą wydajność, oprogramowanie, zdjęcia i baterię. Czyli to, o co w telefonach głównie chodzi.

Prawda bowiem jest taka, że flagowcami się fascynujemy, ale na co dzień nie korzystamy z ich wszystkich możliwości. Wystarcza nam jakieś 60 proc. A to mniej więcej jest 100 proc. w średniej półce.

Po pierwsze cena

Oczywiście najważniejsza zawsze jest cena. A ta z roku a rok rośnie, dochodząc powoli do pułapów absurdalnych. Za najmocniejsze urządzenia trzeba płacić 5, 6, 7 tys. zł. Co za to dostajemy? Np. najwydajniejsze procesory. Które nie zawsze są najlepsze. Bo w pogoni za wydajnością i milisekundami producenci zabrnęli w ślepą uliczkę. Lepsze stało się wrogiem dobrego. Większość użytkowników jest zadowolona z tego, co oferują im smartfony sprzed dwóch, trzech lat i nie potrzebuje nic więcej. Ale producenci muszą co sezon śrubować wyniki. Efektem są np. super wydajne, ale i super przegrzewające się procesory. Gdzie działanie niby jest lepsze, ale jednak gorsze.

A w średniej półce? Mamy bezpieczną i przyjemną nudę. Tam nikt nie musi się ścigać na cyferki i benchmarki. Telefon ma po prostu sprawnie działać i tak się dzieje. To zresztą pociąga za sobą kolejne pozytywne zjawiska. Procesor się nie grzeje, więc bateria nie dostaje w kość tak mocno, w konsekwencji urządzenie działa dłużej. Np. cały dzień, o co we współczesnych flagowcach coraz trudniej.

Są i wyrzeczenia

Oczywiście w klasie średniej musimy liczyć się z rezygnacją z pewnych rzeczy. Mówimy tu np. o wodoodporności. Ale czy na co dzień wchodzimy z telefonem do basenu? Ucierpią co najwyżej wakacje. Trudno.

Reklama

Kolejna rzecz – ładowanie indukcyjne. Fajnie jeśli jest, ale jeśli go nie ma – zostajemy przy sprawdzonej metodzie – ładowarka i kabelek wciąż dają radę.

Zdjęcia. Tu nie ma co zaklinać rzeczywistości – żadnym smartfonem ze średniej półki nie zrobimy fotografii flagowej jakości. Ale najczęściej mówimy tu o nocy czy trudnych warunkach oświetleniowych. Za to dzień nie stanowi już wyzwania, więc w podstawowych sytuacjach mamy jak najbardziej satysfakcjonujący poziom. I większości to wystarcza.

Reklama

Przenikanie klas

Jasnym jest, że firmy nie będą przenosić wszystkich flagowych cech do niższej klasy. Ale też doskonale zdają sobie sprawę z tego, że flagowce to splendor, a średnia klasa – pieniądze.

Doskonale widać to po przykładzie Samsunga. Kilka lat temu do flagowej linii S dodał linię A – dla normalnego użytkownika. I właśnie ona cieszy się niesłabnącą popularnością i jest sprzedażowym hitem u operatorów. Co ciekawe – była również polem eksperymentalnym – np. model A80 wyposażono w obrotową kamerę – dzięki czemu i selfie i główne zdjęcia były tej samej – bardzo dobrej jakości. Pomysł się nie przyjął, więc nie przeszczepiono go do flagowców. Ale pokazuje to, że innowacje nie są ograniczane tylko do najdroższych urządzeń.

Innym przykładem na średniaka z cechami najdroższego telefonu może być OnePlus Nord 2. W jego głównym aparacie znajdziemy np. optyczną stabilizację obrazu, która w 90 proc. jest zarezerwowana dla flagowców. Tymczasem tu, w cenie poniżej 2 tys. zł dostajemy możliwość wykonania doskonałych zdjęć nocnych, nie ustępujących najdroższym urządzeniom.

Zamiana ról

Oczywiście – producenci nie będą się rwać do tego, by wszystkie najlepsze cechy oferować w tańszych urządzeniach. Ale też chyba nie będą mieli wyjścia. We flagowcach doszliśmy już raczej do ściany, natomiast niżej wciąż jest pole do popisu. Jak firmy wybrną z tej pułapki? Być może średniaki będą spadkobiercami klasy premium i sprawdzone w niej rozwiązania będą do nich trafiać, tyle że z kilkuletnim opóźnieniem.

Zresztą myślę, że nakręcony do granic absurdu wyścig nowości w najbliższym czasie nieco zwolni. Co będzie z korzyścią dla wszystkich – i producentów i konsumentów. Zaś użytkownicy flagowców staną się, albo już powoli stają, beta testerami. Choć chyba nie do końca tak to miało wyglądać…

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama