Firefox zachował wsparcie dla funkcji blokowania reklam przez rozszerzenia. Czy to pozwoli znów odzyskać mu popularność?
Jakiś czas temu w sieci zawrzało po tym, jak Google przedstawiło nowy standard dla rozszerzeń do przeglądarek. Nazywa się on Manifest V3 i reguluje on kilka kwestii, które, zdaniem Google mocno wpływają na bezpieczeństwo samych użytkowników, jak możliwość egzekwowania zdalnego kodu, czy też używanie funkcjonalności API znanej jako Web Request, pozwalającej rozszerzeniom widzieć ruch sieciowy i reagować na niego w czasie rzeczywistym. Niestety, jest to właśnie funkcja wykorzystywana przez rozszerzenia typu AdBlock, uBlock i inne do filtrowania treści reklamowych. Bez tego blockery stałyby się bezużyteczne, nic więc dziwnego, że na Google wylała się masa negatywnych komentarzy.
Żeby stanąć w obronie giganta, warto zaznaczyć, że to, jak obecnie działało Web Request faktycznie pozwalało na nadużycia ze strony twórców dodatków do przeglądarki, ponieważ pozwalało im kontrolować ruch sieciowy, przez co w skrajnych przypadkach użytkownicy mogli być narażeni na kontakt z malware czy nawet przekierowaniem na podrabiane strony. Google twierdzi, żę 42 proc. przypadków złośliwych rozszerzeń korzystało właśnie ze zbyt dużych przywilejów Web Request. W nowymi Manifeście Google usunęło tę funkcję, zastępując ją inną, przez co wszyscy sądzili, że to koniec rozszerzeń do blokowania reklam.
Jednak nie u Firefoxa - ta przeglądarka się nie poddaje
Firefox, jak inne przeglądarki, zaadaptował Manivest V3, ponieważ dziś jest to już multiprzeglądarkowy standard i dzięki temu twórcy rozszerzeń mają znacznie prostszą pracę. Jednak firma, tak jak z resztą zapowiadała, w swojej implementacji MV3 zachowała funkcjonalność WebRequest, przez co rozszerzenia przeciwdziałające reklamom i śledzeniu wciąż mogą działać tak, jak wcześniej. Mozilla Foundation przyznaje, że pozostawienie tej funkcji wiąże się z ryzykiem, jednak według twórców korzyści dla końcowego użytkownika są w tym wypadku nie do przecenienia.
Niestety, patrząc na udział Firefoxa w rynku, los adblockerów wydaje się być przesądzony. Dlaczego? Przede wszystkim, Manifest V3 w formie takiej, jak zrobiło to Google, musi zaadaptować każda przeglądarka bazująca na Chromium, a więc Chrome, Edge, Opera czy Brave. I owszem, część z nich - jak Brave - ma własne, świetne narzędzia blokujące reklamy i trackery, ale pamiętajmy, że mówimy tu o rozszerzeniach. Firefox wciąż pozwoli im działać, ale sam ma w garści jakieś 5-6 proc. rynku, podczas gdy skumulowana siła przeglądarek na Chrome na desktopach przebija 80 proc. Oznacza to, że developerom może po prostu nie opłacać się rozwijać swojego oprogramowania dla tak małej grupy konsumentów.
Jestem bardzo ciekawy, jak sytuacja się rozwinie w Polsce, która jest krajem z jednym z największych odsetków użytkowników adblockerów na świecie. Część użytkowników Chrome z pewnością nawet nie zauważy, że Google porzuciło wsparcie dla Manifestu V2 (co ma nastąpić latem tego roku). Część jednak będzie bardzo zaskoczona, że ich rozszerzenia zwyczajnie nie działają. To, co wtedy będą mogli zrobić, to albo przesiąść się na Firefoxa właśnie, bądź na którąś z innych przeglądarek. Innymi słowy, warto poczekać do lata i zobaczyć, co stanie się z popularnością podstawowego Chrome w Polsce.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu