Wymagania widzów wobec filmów zdają się rosnąć - za każdym razem oczekujemy czegoś innego, bardziej wciągającego, z większym rozmachem i bardziej imponującego. Ale bez tego wszystkiego również da się nakręcić świetny film i "Winni" jest tego najlepszym przykładem, bo ma w sobie coś wyjątkowego.
Żaden film nigdy wcześniej nie działał tak na moją wyobraźnię. "Winni" - recenzja.
"Winni" nie są pierwszą tego typu produkcją - wiszący na telefonach bohaterowie pojawiali się w wielu innych tytułach, ale nie zawsze efekt był tak udany, jak w przypadku duńskiego thrillera. Skandynawia to wciąż dla nas dość obcy świat, a znajomością języka duńskiego z pewnością pochwali się mniejsza grupa polskich obywateli, niż ci, którzy porozumiewają się po angielsku, niemiecku czy rosyjsku. Takie okoliczności sprawiają, że z jeszcze większą uwagą przypatrujemy się bohaterom, wsłuchujemy się w ich słowa doszukując się tych kluczowych w wypowiedzi i staramy się nadążyć za akcją.
Ta nie pędzi przez cały czas w takim samym zabójczym tempie. Są momenty zwolnienia, gdy możemy złapać oddech i postarać się zebrać to wszystko w całość. Fabuła skupia się na policjancie o imieniu Asger Holm (Jakob Cedergren). Na przestrzeni kilku pierwszych minut filmu dowiadujemy się, że za biurkiem wylądował w skutek problematycznych wydarzeń z przeszłości i ciągnącej się sprawy - teraz zamiast patrolu, jego zadaniem jest odbieranie telefonów, gdy ktoś z mieszkańców wybierze numer alarmowy. Jedna z rozmów sprawi, że ten wieczór zapamięta na długo, bo właśnie wtedy na dystans, całkowicie zdalnie starał się pomóc jednej z rozmówczyń, która stwierdziła, że została porwana.
Co istotne, poza kilkoma znajdującymi się w tle i sporadycznie wchodzącymi z Asgerem w interakcje postaciami z centrum alarmowego, nie mamy szansę zobaczyć nikogo więcej. Najważniejsi bohaterowie to tylko głosy słyszane przez telefon - kilkuletnia dziewczynka, kobieta, mężczyzna i jego partner. To nie wszyscy, ale nie będę zdradzać zwrotów akcji.
"Winni" to film trwający niecałe 90 minut, więc wyraźnie nie silono się tutaj na wydłużenie go w jakikolwiek sposób. Dźwięk (lub wibracje) dzwoniącego telefonu za każdym razem zasysają nas jeszcze bardziej, bo nie wiemy kogo i czego można się spodziewać po kolejnej rozmowie. Asger łączy się z komisariatami, policjantami w terenie, rodziną porwanej i innymi - wszystko w celu uratowania jej życia.
W efekcie nam pozostaje tylko wyobrażać sobie okoliczności, w jakich znalazła się porwana, policjanci, jego partner i pozostali. Mózg działa na pełnych obrotach generując wizualne aspekty świata, który tylko słyszymy. Jakob miał cholernie trudne zadanie do wykonania, bo film skupia się na jego postaci przez cały czas - nawet kiedy stara się odpocząć od telefonów i gdy rozmawia z innymi. Wyścig z czasem trwa przez większość filmu, co zrobiono z odpowiednim wyczuciem - nie było ani chwili, bym czuł się znudzony. Po pierwsze to bardzo dobra aktorska, po drugie to świetnie napisany scenariusz oparty o rozmowy przez telefon. Tu mogło dużo potoczyć się nie tak, jak powinno. Wiele mogło się nie udać. Zagrało jednak wszystko i gdy widzimy ostatnią scenę siedząc w fotelu widza łapiemy oddech zaskoczeni tym, jak to się wszystko rozegrało. Film ma jedną „wadę” - niełatwo go zobaczyć w kinie, dlatego może uda wam się załapać na jeden z seansów Cinema City (u mnie zaledwie jeden dziennie) lub kina studyjnego, ale próbujcie, bo warto.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu