VOD

To byłby świetny film - czego zabrakło? Recenzja Faceta z Florydy na Netflix

Konrad Kozłowski
To byłby świetny film - czego zabrakło? Recenzja Faceta z Florydy na Netflix
Reklama

Nowy mini-serial Netflix "Facet z Florydy" to siedmioodcinkowa opowieść nie tylko o szukaniu złota z wielkiego skarbu, ale także próby odnalezienia siebie. Szkoda, że nie zdecydowano się na nakręcenie filmu, bo historia byłaby bardziej mięsista i wciągająca od początku do końca.

Debiutujący w czwartek serial z Edgarem Ramirezem w roli głównej wydawał się bardzo ciekawą propozycją dla fanów historii kryminalnych z lekkim humorem. Aktor miewał już podobne role w przeszłości, więc pasował idealnie do takiej fabuły, ale jego talent i starania przed kamerą to nie wszystko, co musi się udać, żeby na przestrzeni siedmiu odcinków serial był w stanie nas wciągnąć i po prostu zatrzymać przed ekranem. "Facet z Florydy" wykorzystuje ogrom znanych nam schematów: były policjant z problemami, konflikty w rodzinie, uzależnienie, chęć poprawy i zmarnowany talent.

Reklama

Polecamy na Geekweek: Nowe szaty HBO Max. To będzie Max. Tylko Max

Facet z Florydy to kompilacja znanych i od lat działających schematów

Mike Valentine wpędził się w nie lada tarapaty przez hazard, tracąc też pracę, ale teraz pranie wszystko naprawić i odpokutować za błędy. Krok po kroku będzie starał się zrehabilitować u tych, którym wyrządził krzywdę, ale wszystko to opiera na świadczeniu nietypowych usług: pracuje dla gangstera, któremu pomaga odzyskiwać długi, jednocześnie spłacając swój własny. Sytuacja się komplikuje, gdy ginie jeden z zalegających z opłatą, a romans Mike'a z dziewczyną gangstera nabiera rumieńców. Na dodatek, dziewczyna postanawia uciec i z Filadelfii wybiera się na Florydę - do rodzinnego stanu głównego bohatera. Mike wraca do domu, ale nie jest z tego faktu zadowolony. Chciałby szybko odnaleźć dziewczynę i sprowadzić ją z powrotem. Sprawy jednak skomplikują się tak bardzo, że Mike zostanie na Florydzie znacznie, znacznie dłużej.

I właśnie słowo dłużej będzie bardzo celnie opisywać "Faceta z Florydy", ponieważ twórcy robią wszystko, by serial nie trwał krócej, niż sobie zamierzyli. Objawia się to wieloma dodatkowymi wątkami i pobocznymi bohaterami, a także licznymi retrospekcjami, które mają nam pomóc lepiej zrozumieć bohatera i tło wydarzeń. Nie działa to jednak zbyt dobrze, ponieważ scenarzysta Donald Todd (ALF, Brzydula Betty, Tacy jesteśmy) nie był w stanie rozpisać wszystkich tych scen w zbalansowany sposób, byśmy pozostali zaciekawieni i skupieni na tym, co dzieje się na ekranie. Momentami akcja znacząco zwalnia, a także pojawia się sporo humoru, co tylko sporadycznie przynosi zamierzony skutek rozluźnienia atmosfery. W pozostałych okolicznościach pojawia się spory dysonans, ponieważ przy tego typu rozhuśtanej atmosferze trudno jest zachować powagę i stan zagrożenia z kryminału czy thrillera - a tak przedstawiany jest w opisie "Facet z Florydy".

Polecamy: "The Idol": Najbardziej niemoralny serial roku? Tylko dla dorosłych widzów

Czego zabrakło w Facecie z Florydy? Czy warto oglądać?

Dla widzów z Polski i wszystkich innych krajów wokół globu poza USA, niezauważalne będą też inne problemy serialu, jak niepasujący do rodowitego mieszkańca Florydy akcent. Jest to wytykane Edgarowi Ramirezowi i wielka szkoda, że nie dopilnowano tak błahej sprawy. Realizacyjnie natomiast "Facet z Florydy" wygląda co najmniej poprawnie, od czasu do czasu oferując ciekawsze ujęcie czy kadr. Nie jest to jednak produkcja celująca w wyjątkowe doznania wizualne, więc nie liczcie na fajerwerki w tym aspekcie. Niestety, część obsady także nie jest w stanie dorównać poziomowi reprezentowanemu przez Edgara Ramireza czy Anthony'ego LaPaglia, którego możecie znać z innych produkcji. Emory Cohen robi wszystko, co może, by wypaść przekonująco jako gangster z zagranicznym akcentem, ale nie jest on w stanie ani rozbawić, ani wystraszyć swoim występem.

Pierwszy, wprowadzający do całej historii odcinek jest utrzymany w niezłym tempie, ale później dynamika zdecydowanie siada. Dochodzenie od czasu do czasu budzi pewne zainteresowanie, ale z trudnością utrzymywałem skupienie na tym, co dzieje się w serialu. Dopiero pod koniec serii dostajemy solidną dawkę akcji i zwrotów akcji, które zachęcają do oglądania. To pokazuje, że gdyby fabułę odpowiednio skompresować i pozbyć się zbędnych wątków pobocznych, to całość mogłaby wypaść o wiele korzystniej jako np. dwugodzinny film. Albo liczbę odcinków należało obciąć do czterech, by historię udało się opowiedzieć z większym przekonaniem i bez lania wody.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama