Minister sprawiedliwości Estonii Priit Talv wpadł na świetny pomysł - postanowił usprawnić proces dostarczania pism pozwanym i zamierza wykorzystać w ...
Estończycy już niebawem będą wzywani przed sąd za pomocą Facebooka. Oby nas to ominęło
Organy państwowe wykorzystywały do tej pory serwisy społecznościowe w najlepszym wypadku do celów informacyjnych lub promocyjnych. Zastąpienie nimi listonoszy będzie miało co najmniej kilka zalet. Wymiar sprawiedliwości przestanie się borykać z ciągnącymi się miesiącami sprawami, ponieważ wysłana w danym momencie wiadomość trafi do skrzynki adresata w ten samej sekundzie. Kolejnym plusem przerzucenia się na drogę udostępnianą przez Facebooka, Twittera i pocztę elektroniczną jest brak konieczności znania fizycznego adresu zamieszkania podejrzanego. Trzecią zaletą, o której nie można zapominać, jest niemal zerowy koszt takiego docierania do mieszkańca Estonii.
Nie zacznę teraz narzekać, że zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od naszej północnej granicy rozkwita elektroniczne państwo, a w Polsce mamy trzeci świat, w którym stanie w kolejkach w urzędach jest niemal codziennością. Nie zrobię tego, ponieważ uważam, że system mogący niebawem przyjąć się w Estonii jest daleki od doskonałości i, że przyjęcie go w Polsce mijałoby się z sensem.
Mój sceptycyzm wynika ze sposobu, w jaki miałby działać nowy system dostarczania wiadomości wzywających podejrzanych do stawiennictwa. W pierwszej kolejności sąd miałby wysłać ją za pomocą Facebooka, Twittera lub poczty elektronicznej. W jej treści, odbiorca znajdywałby link odsyłający go do strony internetowej z dokumentami sądowymi. Ta z kolei miałaby być zabezpieczona hasłem, będącym w rzeczywistości numerem dokumentu tożsamości wzywanego. Cały bajer polega na tym, że potwierdzenie odebrania wiadomości nie następowałoby w momencie wpisania kodu, lecz kliknięcia na link. Rozwiązanie to jest po dwakroć złe.
Po pierwsze: sąd lub inny organ musiałby mieć e-namiary na podejrzanego. Nawet gdyby je miał, to a) na Facebooku istnieje możliwość zablokowania wysyłania wiadomości przez nieznane osoby, b) na Twitterze działa to w podobny sposób, c) e-mail mógłby trafić do skrzynki ze spamem. Po drugie: nie znam nikogo, kto chciałby świadomie utrudniać sobie życie, a właśnie takim utrudnianiem byłoby dobrowolne kliknięcie na niezamaskowany w żaden sposób (chociażby za pomocą skracaczy linków bit.ly i innych) odsyłacz do witryny sądu. Sam kiedyś miałem nieprzyjemność użerać się z osobnikiem unikającym doręczenia listu poleconego z sądu i wiem, że próba namierzenia go w Internecie mogłaby być równie, jeśli nie bardziej, ciężka.
W "E-stonii" aż 80 procent internautów poniżej 40 roku życia chociaż raz w tygodniu loguje się do portalu Marka Zuckerberga. Może nie wszyscy podejrzani to mordercy i gwałciciele próbujący uniknąć sądu?
Jak myślicie, czy podobny system mógłby się sprawdzić w Polsce? Dajcie znać w komentarzach, co myślicie o pomyśle Priit Talva.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu