Obyło się bez niespodzianki. Zgodnie z plotkami i przeciekami oraz moim przekonaniem, Apple tchnęło nowe życie w iPhone’a 5S. Tym razem obyło się bez numerka w nazwie i najnowszy model smartfona Apple nosi nazwę „SE”. Do czego odnosi się ten skrót? Być może „special edition”, być może „second edition” – osobiście obstawiałbym drugi z przedstawionych wariantów. Dlaczego powstał? Odpowiedź jest bardzo prosta.
Historia iPhone’a SE przypomina mi odrobinę kulisy powstania iPada mini. To oczekiwania użytkowników i chęć ich spełnienia przez Apple odegrało najważniejszą rolę w całym tym procesie. Skoro istnieje pokaźna grupa zainteresowanych konkretną wersją urządzenia i są oni skłonni za nią zapłacić, to dlaczego firma nie miałaby dostarczyć im tego, czego pragną. Faktem też jest, że przy okazji debiutu iPhone’a SE Apple wykonało ruch, na który nie zdecydowała się większość mainstreamowych firm – w urządzeniu z ekranem o tak małej przekątnej nikt nie umieścił jeszcze podzespołów z własnego aktualnego flagowego modelu. Rzeczywiście już jesienią sytuacja ulegnie zmianie wraz z premierą iPhone’a 7, lecz do tego czasu mniejszy smartfon Apple nie ma się czego powstydzić (oprócz 3DTouch i szybkiego TouchID naturalnie).
Mam za sobą dłuższy okres użytkowania 4-calowego iPhone’a, jak i tego z ekranem 4,7 cala. Zgodzę się, że nawet te 0,7 cala robi sporą różnicę i konsumpcja multimediów odbywa się na zupełnie innym poziomie. Mam jednak relatywnie niewielkie dłonie i obsługa 4,7-calowego smartfona nie jest dla mnie w pełni komfortowa – zupełnie inaczej wygląda to w przypadku zaledwie 4 cali. Takich osób jak ja jest całe mnóstwo, a najlepszym dowodem na to jest właśnie wczorajsza konferencja. Apple poszerza swoje smartfonowe portfolio bezpośrednio odpowiadając na potrzeby użytkowników, choć nie zawsze tak było – do tej pory nie wiadomo do kogo konkretnie skierowany był model 5C, którego ostatecznie za sukces uznać nie można.
Tym razem Apple zrobiło dokładnie to, czego od firmy się spodziewano. Wykonało nawet odrobinę więcej, niż oczekiwano, bo chyba mało kto przypuszczał, że iPhone SE będzie nagrywał wideo w 4K (sensowność tego rozwiązania przy 16 GB pamięci jest dość znikoma, ale do listy cech urządzenia można dopisać świetną marketingowo frazę). Konstrukcja pozostała niemal niezmieniona, dodano najnowszą wersją kolorystyczną i już 24. marca będzie można składać zamówienia na nowego-starego iPhone’a. Czy to skok na kasę klientów? O tym mówi się od wczorajszego wieczora i tak faktycznie jest, ale jeśli znajdą się chętni na takie urządzenie, to dlaczego mamy mieć za złe Apple, że postanowiło zrobić coś, czego nie zrobili inni, a czego klienci domagali się od naprawdę długiego czasu? Jestem prawie pewien, że gdy zawiedzie mnie iPhone 7 to z ogromną chęcią powrócę do „zaledwie” przekątnej i wybiorę model SE.
Zanim jednak do tego dojdzie, warto przyjrzeć się temu, jak Apple rozwija swoją mobilną platformę. iOS9 doczekał się wczoraj oficjalnego udostępnienia aktualizacji do wersji 9.3, w której najistotniejszą w mojej ocenie nowością jest „tryb nocny”, czyli „Night Shift”. Obniża on poziom barwy niebieskiej emitowanej przez ekran, dzięki czemu wyświetlacz nie działa tak inwazyjnie na nasze oczy w ciemnym otoczeniu. Funkcja ta przeszła swój test już wczorajszego późnego wieczora i jestem zachwycony uzyskanym efektem. Ponadto, iOS 9.3 przyniósł możliwość odblokowywania dostępu do (aplikacji) Notatek przy użyciu Touch ID oraz lepszą organizację aplikacji zdrowotnych (podział na kategorie sen, waga i treningi). Ku mojemu zdziwieniu, opisywana funkcja Night Shift nie trafiła na urządzenia nieposiadające procesora 64-bitowego – na przykład iPhone’a 5 – co jest chyba wyraźnym znakiem dla jego posiadaczy, że to najwyższy czas na upgrade.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu