Saga przejmowania Twittera przez Elona Muska dobiegła końca. Ekscentryczny miliarder oficjalnie już został właścicielem jednego z najpopularniejszych serwisów społecznościowych na świecie.
Jeżeli śledzicie temat przejmowania Twittera przez Muska od początku, to prawdopodobnie wiecie że była to droga dość kręta. Najpierw był zainteresowany, później chciał całkowicie podważyć wartość serwisu i rakiem wycofał się z tej transakcji tylko po to, by w obliczu spotkania się przed amerykańskim sądem jednak... ostatecznie przejąć serwis. Wczoraj transakcja narescie została sfinalizowana — a nowa "zabawka" kosztowała miliardera 44 miliardy. Elon Musk się jednak nie patyczkuje i na dzień dobry zaserwował firmie trzęsienie ziemi i falę zwolnień.
Nie zwolnił on jednak szeregowych pracowników — nie o redukcję etatów chodziło (a przynajmniej jeszcze nie). Swoje posady stracił stojący na czele serwisu CEO — Jack Dorsey, a obok niego także dyrektor finansowy — Ned Segal. Jeżeli myślicie że na tym już koniec, to nie — dołączyła do nich również Vijaya Gadde, która odpowiadała za politykę firmy, Sean Edgett (radca generalny) oraz Sarah Personette (specjalistka ds. klientów). To mocne rozpoczęcie nowej ery Twittera, ale patrząc na sumki które każde z nich zgarnęło na do widzenia myślę, że w gruncie rzczy nie mają powodów do smutku.
Nie bardzo wiadomo czego spodziewać się po nowym właścicielu Twittera. Ostatnio regularnie udowadnia on światu, że nie należy on do najbardziej zrównoważonych ludzi, a podejmowane przez niego akcje są dość dyskusyjne. Od wielu tygodni mówi się o tym, że nadchodzi masowa fala zwolnień (nawet kilkadziesiąt procent załogi), ale też Musk swoim przejęciem ma zapewnić tamtejszym użytkownikom wolnośc słowa. Czy platformę czekają rewolucyjne zmiany? Przekonamy się w najbliższych miesiącach. Na tę chwilę, podobno, ptaszek został uwolniony ;).
Grafika: Depositphotos.com
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu