ElectroMobility Poland, to spółka powołana do życia w celu stworzenia polskiego auta elektrycznego. Cztery spółki energetyczne kontrolowane przez skarb państwa – PGE, Tauron, Energa i Enea – dostały zadanie: mają zbudować samochód. To ma być polski elektryk, który trafi na drogi i dokona rewolucji. Na czele ElectroMobility Poland stanął Krzysztof Kowalczyk, znany inwestor poszukujący młodych przedsiębiorców i innowacyjnych projektów.
Powołanie Krzyśka nastąpiło w lutym 2017 roku, wczoraj natomiast poinformował on na Twitterze o swojej rezygnacji z pełnionych w firmie obowiązków:
Co ciekawe, Krzysiek w swoim krótki oświadczeniu dość jasno daje do zrozumienia o powodach rezygnacji. Nie dziwię się tej decyzji (o ile powody są prawdziwe), zastanawiające dla mnie już wcześniej było czemu podjął się tej roli. Mrzonka o milionie aut elektrycznych w 2025 była i jest tak nierealistyczna, jak sam pomysł na stworzenie polskiego auta elektrycznego. Szczególnie w sytuacji, w której spółka jest tak bardzo zależna od skarbu państwa i decyzji 4 udziałowców. Zresztą nawet sam budżet spółki wielkości 10 milionów złotych mówi już bardzo dużo.
Dead on arrival - jest take amerykańskie określenie, które bardzo pasuje moim zdaniem do koncepcji stworzenia spółki ElectroMobility Poland. Przecież nikt nie wierzy, że w 2018 roku pojawią się pierwsze polskie elektryki na drogach? Takie były jeszcze niedawno zapowiedzi spółki.
Jak podał PAP:
W 2018 roku i później przewidywana jest homologacja, wyprodukowanie i przetestowanie krótkich serii samochodów. Najlepiej ocenione pojazdy przejdą procedurę homologacyjną i będą wyprodukowane w krótkiej serii, do 100 sztuk. Po wyborze modelu rozpocznie się produkcja seryjna polskiego „elektryka”.
Cokolwiek stanie się z ElectroMobility Poland uważam, że Krzysiek Kowalczyk podjął bardzo dobrą decyzję.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu