Recenzje gier

Recenzja Elden Ring. Tak dobre dark fantasy mogli stworzyć tylko ludzie od Dark Souls

Tomasz Popielarczyk
Recenzja Elden Ring. Tak dobre dark fantasy mogli stworzyć tylko ludzie od Dark Souls

Elden Ring to niewątpliwie największa i najbardziej rozbudowana gra From Software, jaka dotąd powstała. Fani serii wyczekiwali jej z wypiekami na twarzy. Czy było warto?

Elden Ring jest niewątpliwie jedną z najważniejszych premier pierwszej połowy (a może i całego) roku 2022. Trzeba jednak jasno zaznaczyć, że jest to produkcja adresowana do konkretnego odbiorcy – na ogół fana gatunku soulsborne (albo, jak niektórzy wolą - soulslike). A japońskie studio From Software są jego królami, jak nazwa zresztą sugeruje (będąca połączeniem marek Bloodborne i Dark Souls). Na co możemy liczyć w ich najnowszej produkcji?

Od razu na wstępie muszę uczciwie podkreślić, że gry jeszcze nie ukończyłem. Po ok. 26 godzinach mam wrażenie, że zaledwie liznąłem przeogromną zawartość, która się tu kryje. Trudno mi zatem nazywać ten artykuł pełnowartościową recenzją, patrząc na rozmiary produkcji. Główny wątek to zaledwie wierzchołek góry lodowej, jeśli chodzi o eksplorację Krain Pomiędzy. Nie mogę tez wiele napisać o elementach multiplayer, które choć nie odbiegają mocno od tych z Dark Souls, były przez większość czasu niedostępne. Potraktujcie zatem proszę ten tekst jako pewne preludium, które, o ile czas pozwoli, z czasem rozbuduję o finalne wrażenia.

Niby to samo, a jednak inaczej

Zaproszenie George’a R. R. Martina do współtworzenia świata i jego historii w Elden Ring dało interesujące efekty. Trudno jednak napisać, że From Software odeszło od typowych dla siebie kreacji Dark Fantasy – przytłaczający, mroczny klimat ciągle tu jest i ma się doskonale. Trafiamy na Ziemie Pomiędzy, chylącą się ku upadkowi krainę, na której cieniem położyły się wojny o tytułowy pradawny krąg między potomkami królowej Maliki. Doprowadziło to do jego roztrzaskania oraz pewnych zawirowań, wskutek wypędzeni niegdyś Zmatowieńcy znowu mogą dostąpić łaski. Wcielamy się w jednego z nich i dołączamy do poszukiwań.

Pierwsze wrażenia płynące z gry są bardzo złudne. Teoretycznie bardzo łatwo poczuć się tutaj jak w jakimś sequelu Dark Souls. Kreator postaci, wybór klasy, początkowy etap wprowadzający… Co to za klon, pomyślałem? Teoretycznie pojawiły się nowe mechaniki, skakanie i skradanie (które zresztą dobrze znamy z Sekiro), ale cała reszta wydawała się łudząco podobna. Aż do momentu, gdy otrzymałem widmowego wierzchowca – Strugę. I dokładnie w tym momencie wszystko zaczęło się zmieniać.


Korzystając z możliwości szybkiego przemieszczania się (i podwójnego skoku – który wbrew pozorom ma kolosalne znaczenie), przystąpiłem do eksploracji Ziem Pomiędzy. Szybko się okazało, że mimo delikatnego popychania przez grę w określonym kierunku, tak naprawdę gracz ma nieograniczoną w żaden sposób swobodę. Do tego stopnia, że właściwie możemy pominąć pewne obszary, kierując się od razu do kolejnych bez walki ze strzegącymi ich bossami (co nie jest najlepszym pomysłem, jak się okazało – ale da się). A to nie wszystko, bo ta swoboda przekłada się na wiele innych elementów rozgrywki.



Przede wszystkim pierwszy raz w grach Form Software możemy bawić się po prostu w eksplorowanie świata. Na każdym rogu czeka tutaj na nas coś ciekawego – dosłownie, ten świat jest ogromny, a jednocześnie zaskakująco nasycony i zbity. I nie mam na myśli jedynie przeciwników – zadbano też o solidną reprezentację interesujących NPC o różnych intencjach i celach. Wątki, które się tutaj przewijają są naprawdę pomysłowe i warte zaangażowania. Co chwila trafiamy natomiast na wejście do kompletnie opcjonalnych podziemi. Część z nich (tzw. „legacy dungeons”) nawiązuje swoją strukturą do poprzednich gier From Software, co stanowi nie lada gratkę dla zagorzałych fanów. Inne są znacznie bardziej rozległe i łączą w sobie elementy platformowe z wymagającymi starciami. Wszystkie jednak zostały od początku do końca zaprojektowane ręcznie i dobrze przemyślane. Nie ma tutaj miejsca na przypadki czy proceduralne generowanie czegokolwiek. I choć twórcy nie ustrzegli się typowego dla dzisiejszych produkcji copypastingu zawartości (tu podobne potwory, tam podobne komnaty, a jeszcze indziej identyczny układ elementów), to i tak nie sposób się tu nudzić.


Ta mnogość elementów idzie w parze z brakiem jakiegoś spójnego systemu zadań czy po prostu dziennika, który pozwoliłby nam lepiej kontrolować całość. Zamiast tego, oddano nam do dyspozycji jedynie system przypinek, które możemy ręcznie umieszczać na mapie. Spotkałeś kupca? Zaznacz to sobie, bo dotarcie do niego kolejny raz może już nie być takie proste. W Elden Ring musimy się trochę bawić w takiego kartografa – a przynajmniej powinniśmy.

Otwarty świat daje nam też o wiele większe możliwości, jeśli chodzi o przygotowywanie się do pewnych walk i wyzwań. Jeżeli nie możemy sobie poradzić z jakimś bossem – obejdźmy go wokół, podnieśmy swoje statystyki, zdobądźmy lepszą broń, zróbmy kilka questów, spenetrujmy podziemia i wróćmy do niego. Nigdy dotąd nie było to tak proste w grach From Software. I choć już w Dark Souls mieliśmy możliwość dotarcia w jedno miejsce na kilka sposobów, tutaj nabiera to zupełnie nowego wymiaru.


A skoro o prostocie mowa – nasz wierzchowiec okazuje się znaczącym wzmocnieniem podczas wielu starć. Nie dość, że dysponuje osobną pulą HP to w dodatku jest szybki, skoczny i zwinny. Rozprawienie się konno z grupką pomniejszych wrogów okazuje się zaskakująco łatwe, a w przypadku większych zagrożeń (a nawet tych baaardzo dużych – rozmiary przeciwników w Elden Ring robią wrażenie) daje dużą przewagę.

Nasz bohater jest opisywany przez dość standardowy zestaw atrybutów, które rozwijamy za pomocą run. Te otrzymujemy za pokonanych wrogów, ale także znajdujemy tu i ówdzie. Runy są uniwersalną walutą, bo pozwalają nam też kupować nowe umiejętności bojowe, zaklęcia oraz przedmioty. I, jak to w grach From Software bywa, upuszczamy je za każdym razem, gdy umrzemy. Po odrodzeniu musimy wrócić w miejsce, gdzie je zostawiliśmy. Jeżeli wcześniej znowu zginiemy – runy przepadają na zawsze. Tylko tyle i aż tyle.


Tradycyjnie, walka wymaga od nas dużo cierpliwości, sprytu i zręczności. Pojawiło się tutaj jednak kilka ułatwień, jak system kontrowania oraz ataki z wyskoku. Nie bez znaczenia jest też możliwość skradania, dzięki czemu możemy mocno zranić lub nawet zabić przeciwnika, zachodząc go od tyłu. Trudno się oprzeć wrażeniu, że w Elden Ring o wiele większy nacisk położono na magię. I w zasadzie pójście w tym kierunku z rozwojem naszej postaci wydaje się znacznie lepszym pomysłem dla początkujących graczy, dając o wiele większą elastyczność i czasem mocno ułatwiając życie.

Zupełną nowością jest system craftingu, w ramach którego możemy tworzyć różne przedmioty wspierające nas podczas walki – bomby, noże, potrawy itp. Stosowne materiały znajdujemy na każdym kroku. W połączeniu z odpowiednimi recepturami możemy sobie mocno ułatwić życie i niektóre starcia. Nie powiedziałbym, że to jakiś przełomowy element rozgrywki, ale na pewno mocno urozmaica rozgrywkę.



Oprawa graficzna nigdy nie była mocną stroną gier From Software. I tez ich fani nie sięgają po te tytuły z tego powodu. W Elden Ring jest podobnie – modele postaci, otoczenie i poziom szczegółowości nie robią szczególnie dużego wrażenia – przynajmniej w wersji na konsole. Dużo lepiej prezentują się natomiast dalsze plany – widoczków wartych screenshota w Elden Ring nie brakuje. Na pecetach da się z gry pewnie wyciągnąć więcej. Szczególnie, że na XSX i PS5 mamy do wyboru tryby wydajności i jakości (a więc 60 vs 30 kl/s). Mimo to, nie sposób nie być pod wrażeniem tego, jak zaprojektowani zostali bossowie. Są dziwni, straszni, obrzydliwi, groteskowi… i cholernie fascynujący w tym wszystkim. Japończycy są na tym polu mistrzami.

No i nie zapominajmy o udźwiękowieniu, bez którego ten ciężki, mroczny klimat nie byłby chyba nawet w połowie tak soczysty. Eteryczne, ocierające się o mistycyzm odgłosy idą w parze z wojennym dudnieniem, a wisienkę na torcie stanowi wzmacniający napięcie voice acting. Aż ciarki przechodzą.

Kochaj lub znienawidź

Jeżeli kochacie Dark Souls, nie trzeba Was pewnie przekonywać do tego, by sięgnąć po Elden Ring. Znajdziecie tutaj wszystko, co jest najlepsze w tym gatunku rozbudowane dodatkowo o nowe elementy i mechaniki, które razem dają nam coś świeżego, nowego i jeszcze bardziej emocjonującego. Jeżeli jednak Soulsów nienawidzicie, wątpię, żeby Elden Ring przekonał Was do zmiany zdania. Nie da się ukryć, że gra jest prostsza iż poprzednie dzieła From Software, a to zasługa tych wszystkich dodatkowych mechanik - wierzchowca, craftingu, skradania itp. Można ją sobie jeszcze dodatkowo ułatwiać grindem, do którego mamy teraz większy dostęp. Ale to ciągle ten sam, wymagający i nieakceptujący błędów gatunek, który dał Japończykom sławę, pieniądze i miejsce w historii gier wideo. A Elden Ring to prawdopodobnie, swego rodzaju ich magnum opus. Jeszcze tego na 100 procent nie wiem, ale jestem coraz bardziej przekonany.

Elden Ring
plusy
  • Ogromny, mięsisty i niezwykle klimatyczny świat gry
  • Walka jest jeszcze bardziej rozbudowana i satysfakcjonująca
  • Nowe mechaniki to przyjemny powiew świeżości
  • Ciągle jest trudno jak diabli
  • Widoczki robią wrażenie
minusy
  • Teoretycznie dostajemy znowu to samo, jeśli chodzi o formułę... ale komu to przeszkadza?

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu