Tak, chodzi o kolor. Ale nie byle jaki. Egipski błękit – pigment, który do dziś znaczy sporo. Starożytni Egipcjanie 5000 lat temu zrobili to, czego nie wymyślił wtedy jeszcze żaden "marketingowiec": nadali rzeczom kolor, który nie tylko przyciągał wzrok, ale też stał się walutą. Koraliki, amulety, drewno, kamień – malowano wszystko, jakby ten błękit miał nadawać barwionym rzeczom dodatkową, niemałą wartość. I tak właśnie się działo.

Dla Egipcjan nie był to zwykły barwnik. Egipski błękit był wymienialny jak waluta. Zamieniano go na turkus, na lapis lazuli – kamienie, których cena w starożytnym świecie bywała wyższa niż ludzkie życie. Receptura była tajemnicą pilniej strzeżoną niż ta dotycząca Coca-Coli. Rzymianie przejęli patent i rozciągnęli użycie pigmentu od mozaik po freski. A potem – brzmi to jak chichot losu – pigment i receptura zniknęły razem z imperium. Przez ponad tysiąc lat nie wiedzieliśmy, jak uzyskać ów odcień.
Na szczęście nauka się nie poddaje
Naukowcy z Washington State University stwierdzili, że nie zadowolą się suchą rekonstrukcją przeszłości. Użyli miedzi, dwutlenku krzemu, węglanu sodu, wapnia – ale to nie było to zwykłe doświadczenie. To był eksperyment na wysokich obrotach. 12 różnych receptur, każda podgrzewana do tysięcznego stopnia Celsjusza przez jedenaście godzin. Gdyby ktoś spojrzał na ten proces z boku, pomyślałby, że to raczej czarnomagiczny rytuał. Nikt by tego zdecydowanie nie skojarzył z twardą, współczesną nauką.
Pigment powstały w laboratorium to nie prosta kopia, a "genetyczny kuzyn" oryginału. Skład? Bardzo złożony. Każda cząsteczka – mikrokosmos różnych substancji, efektów temperatury, czasu, chłodzenia. Gruboziarnista struktura plus długi żar – i masz błękit, od którego nie odwrócisz wzroku. Szybkie schłodzenie lub drobniejsze cząstki tworzyły m.in. matowy szary, zielonkawy odcień – barwy, które gubiły się w recepturze, ale dla Egipcjan były znakiem klasy. W recepturze znalazły się: dwutlenek krzemu, miedź, wapń i węglan sodu. Sposób "przyrządzenia" natomiast jest już mocno skomplikowany.
Nowe życie pigmentu
Egipski błękit to nie tylko kolor to narzędzie, które wciąż bije na głowę współczesne pigmenty. Emituje światło w bliskiej podczerwieni – coś, czego ludzkie oko nie zauważa, ale detektory już tak. To stawia pigment na linii frontu nowych technologii: może ułatwić nam wykrywanie odcisków palców, zabezpieczanie dokumentów, pomoże tworzyć tusze niewidoczne dla fałszerzy. Można by pomyśleć, że pigmenty z epoki piramid są już tylko ozdobą muzealnej gabloty, ale tu pojawia się kolejny plot twist: próbki wyprodukowane przez amerykańskich naukowców trafiły do Carnegie Museum of Natural History, stając się gwiazdą wystawy "Stories We Keep".
Pigment, który przez tysiące lat przetrwał na sarkofagach i amuletach, nie jest jednolitą substancją. Każda próbka, każdy odłamek, to być może kawałek zupełnie innej substancji. Decyduje tu nie tylko skład, ale i historia jego wypalania – długość, żar, spokój chłodzenia.
Czytaj również: Historia pierwszych satelitów pogodowych. Aż trudno w to uwierzyć
Nowy pigment, stare pytania
W historii egipskiego błękitu odbija się mechanizm postępu: wszystko, co dziś wydaje się trwałe, jutro może być już tylko wspomnieniem. Pigment z muzeum w Pittsburghu jest tak samo żywy jak ten, który trafiał na amulety faraonów. Ale dziś daje nam więcej niż kolor – przy okazji daje szansę na usprawnienie naszych narzędzi i perspektywę na dalsze odkrycia. Z egipskiego błękitu wyciągnięto nie tylko historię, ale też przyszłość, która może być tak samo hipnotyzująca i nieprzewidywalna, jak odcień, od którego wszystko się zaczęło.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu