Wolność słowa bez odpowiedzialności to anarchia - mawiałem niegdyś moim studentom na zajęciach z komunikowania w sieci. Niestety, w tej materii nadesz...
E-zdziczenie w polskim Internecie
Dziennikarz, pisarz, nauczyciel akademicki, specja...
Wolność słowa bez odpowiedzialności to anarchia - mawiałem niegdyś moim studentom na zajęciach z komunikowania w sieci. Niestety, w tej materii nadeszły najgorsze czasy. Dziś bowiem wolno opluwać wszystkich online, a kto próbuje zetrzeć ślinę z twarzy i obronić się w sądzie, jest bandytą i agentem.
W sieci huczy. Oto, czego możemy się z tego huku dowiedzieć. Jurek Owsiak jest kanalią, bo podał do sądu blogera, który go pomówił i oczernił. Sąd zapewne jest skorumpowany, bo przyznał Owsiakowi rację. A wszyscy, którzy zgadzają się z wyrokiem sądu, to komuchy, geje i sataniści. Acha, i narkomani, zapomniałbym. A do tego Turski, stary pijak, był sterowany zza grobu przez ojca, agenta UB...
Media (z litości nie wskażę, które) doprowadziły Polskę na skraj absurdu, umiejętnie wygrywając pasje internetowego gminu. Od czasu słynnej akcji "dziadek w Wehrmachcie" funkcjonuje zwyczaj wywlekania ludziom nie ich własnej przeszłości, ale przeszłości przodków.
Nie bronię Donalda Tuska. Jestem nie tylko apolityczny, ale i antypolityczny, więc nie staję po żadnej ze stron, a raczej jestem przeciw wszystkim. Jednak rozliczajmy faceta za to, co zrobił i robi, a nie za to, co robił jego protoplasta. Tymczasem w sieci zapanowała perwersyjna moda lustrowania ludzi pod kątem tego, kogo mieli w rodzinie.
Właśnie wyszło na jaw - ktoś życzliwy napisał w Wikipedii, że zmarły ostatnio Andrzej Turski był synem "ubeka". W normalnych przypadkach każdy człowiek jest synem kobiety i mężczyzny, bo tak to natura urządziła. Andrzej Turski jest jednak kimś więcej - zapewne jakimś tajnym, komunistycznym eksperymentem. Został spłodzony służbowo w podziemiach Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego po to, by bo kilkudziesięciu latach przeniknąć do mediów i siać zamęt, a na końcu upić się i bezczelnie umrzeć, sprowadzając w ten sposób hejt na wolnych, polskich dziennikarzy, braci K., którzy odkryli "aferę resortowych dzieci". Brzmi logicznie, prawda?
Ojciec Andrzeja Turskiego faktycznie pracował w ministerstwie. Tyrał w tamtejszych garażach jako mechanik. W 1950 roku zginął w wypadku drogowym. Andrzej miał wówczas całe siedem lat, był więc już zapewne samodzielnym, wyszkolonym agentem UB... Jeden z internautów tak to komentuje na moim facebookowym profilu (pisownia oryginalna):
Jesli zgodzisz sie ze to moglo miec wazny wplyw na jego kariere (ojciec z sb) w publicznym sektorze, to po co to tuszowac (tak sie chyba na to mowilo w jezyku taty pana Turskiego)
Tak, słusznie, to mogło mieć ogromny wpływ na karierę Andrzeja Turskiego. Niewątpliwie. Niezaprzeczalnie. Bezapelacyjnie. A teraz czas zażyć leki, kolego...
Jestem jak najbardziej za piętnowaniem wszelkich aktów nepotyzmu, jednak w tym przypadku mamy do czynienia z zupełnie inną kwestią. Internetowe media cofnęły się po części do czasów II wojny światowej, po części nawet do starożytności.
Starożytność
Złą nowiną dla prawicowych, internetowych pieniaczy, dodatkowo wyszukujących u każdego żydowskie korzenie, jest to, że swoją działalność zapożyczyli od... żydowskiego Boga:
Ja Jahwe, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia.
Pech niesamowity, choć akurat to nic nowego - jeszcze niedawno politycy PiS pożyczyli sobie projekt ustawy cenzorskiej od komunistów. Zapożyczenia są w modzie, nawet jeśli wzór czerpiemy z opluwanego przez nas wroga.
II wojna światowa
Piętnowanie i szufladkowanie ludzi stosowano też w licznie wówczas uczęszczanych ośrodkach, jakimi były... obozy koncentracyjne. Tam co prawda nie grzebano w dokumentach, żeby odkryć, co porabiali dziadek z babką, ale za to wprowadzono porządek, znakując ludzi jak bydło. Czerwony trójkąt nosili więźniowie polityczni, a zatem zarówno komuniści, jak i księża. Czarny trójkąt - narkomani, pacyfiści, alkoholicy i początkowo... Cyganie. Fioletowym trójkątem oznaczano Świadków Jehowy. Różowym - homoseksualistów. Żółtym lub gwiazdą Dwida - Żydów. I był porządek, do którego niektórzy najwidoczniej tęsknią.
Dziecko hippisa
Rozdmuchana w sieci idea "dzieci resortowych" jest idiotyzmem, który zakwestionowano już dawno, jeszcze w czasach przedinternetowych. Kiedy rozlała się po świecie fala kultury hippisowskiej, też sądzono, że skoro rodzice żyją w komunach, wyglądają jak bożonarodzeniowe choinki, nie myją się i palą trawsko, to dzieci z poduszczenia starych będą wyglądać i zachowywać się tak samo. Nic bardziej mylnego.
Kultura hippisowska, choć często silniejsza niż przekonania polityczne czy religijne, nie okazała się dziedziczna. Fajnie, ojciec, że mieszkałeś w namiocie, kradłeś żarcie, brzdąkałeś na pudle i paliłeś zioło, ale ja chcę mieć normalne mieszkanie i zostać prawnikiem. Teoria indoktrynacji i dziedziczności poglądów upadła szybko. Podobnie zresztą jest z dziećmi alkoholików - wiele takich osób nie tyka wódki, ma wręcz do niej awersję.
Tylko w kulturach mocno religijnych, ortodoksyjnych i patriarchalnych zarazem istnieje tradycja posłuszeństwa wobec ojca i przedłużania linii pod względem genetycznym i światopoglądowym. Co nie zmienia faktu, że okres dojrzewania jest czasem buntu przeciw narzucanym wzorcom.
Doskonale to podsumował inny internauta:
Strasznie wstydliwa sprawa, ale muszę wyznać, że moi przodkowie, w średniowieczu, byli na bakier z higieną. Z tego też powodu postanowiłem, że nie będę aplikował na kosmetologię. Jakaś sprawiedliwość dziejowa musi być.
Wszyscy jesteśmy dziećmi resortu
Dyrektor pewnego domu kultury zwrócił się do mnie na łamach Facebooka per "towarzyszu". Zabolało. Czemu tak powiedział? Bo mój ojciec był sekretarzem w PZPR. To nic, że dostawałem za to w szkole podstawowej łupnia od ministrantów i nigdy się nie poskarżyłem. To nic, że zawsze byłem z ojcem na noże, a dziś różnimy się przekonaniami politycznymi jak mało kto. To nic, że dostałem od ojca nauczkę za to, że z kumplami śpiewaliśmy piosenki Kaczmarskiego. To nic, że wykształcenie średnie i wyższe zdobyłem już w wolnej Polsce. Jestem komuchem, bo miałem ojca w partii.
Tymczasem każdy z nas (bez wyjątku!) ma w rodzinie kogoś związanego z systemem. Nasi rodzice, dziadkowie czy pradziadkowie zdobywali wykształcenie w komunistycznych szkołach podstawowych, średnich czy wyższych. Czy to czyni nas komunistami? Czy na genom ma wpływ sytuacja polityczna w kraju? Czy naprawdę chcemy powrócić do nazistowskiego systemu oznaczania i piętnowania ludzi?
Maciuś, lat 4, syn ateisty. Zosia, lat 3,5 - wnuczka alkoholika. Janek, lat 5 - prawnuk referenta w socjalistycznej Poczcie Polskiej. Zosia, lat 4 - córka pedofila. Piotruś, lat 3 - syn pracownika kotłowni w komitecie miejskim PZPR. Krzyś, lat 4 - syn księdza...
Skąd takie zdziczenie?
Odpowiedź jest prosta. Po pierwsze, nastroje społeczne są w udany sposób podsycane przez media i polityków. Zachęcam do zapoznania się z teoriami liderów opinii i marketingu szeptanego. Wierzcie mi, że żadna akcja typu "dziadek w Wehrmachcie" nie była spontaniczna, lecz profesjonalnie wspierana przez specjalistów umiejętnie dolewających oliwę do ognia.
Po drugie, w przypadku Internetu mamy do czynienia z tzw. komunikacją zapośredniczoną. Nigdy nie stoimy twarzą w twarz z rozmówcą, ergo nikt nie może uderzyć nas w twarz za obelgę. Mało tego, w sieci możemy skryć się za woalem względnej anonimowości, a nawet podszyć pod innych. A wszyscy dobrze wiemy, że tchórzliwe kundle lubią szczekać zza węgła, z bezpiecznej odległości.
Powtórzę - wolność słowa bez odpowiedzialności to anarchia. Oceniajmy człowieka wedle tego, co robi i kim jest, a nie przez pryzmat przeszłości przodków, na którą nie miał wpływu. A publikując swe oceny, podpisujmy się, dając wyraz tego, że bierzemy odpowiedzialność za własne słowa. Bo anonimy były popularne, owszem, ale właśnie w czasach UB...
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu