Technologie

Działanie wirtualne, ale skutki realne

Karol Kopańko
Działanie wirtualne, ale skutki realne
Reklama

? Przyjrzyjmy się rozwijającemu się w niebywale szybkim tempie segmentowi software’owych startupów. Można wręcz powiedzieć, że rosną one jak grzyby...

?

Reklama

Przyjrzyjmy się rozwijającemu się w niebywale szybkim tempie segmentowi software’owych startupów. Można wręcz powiedzieć, że rosną one jak grzyby po deszczu. Sam The Economist porównał obecnie obserwowany boom, do eksplozji kambryjskiej, pierwszego epizodu dominacji życia na Ziemi.

Oczywiście nie znaczy to, że startupy typowo hardware’owe, mają jakieś mniejsze szanse, jednak można wyraźnie zauważyć, że ich cykl biznesowy jest widocznie rozciągnięty. Zwróćmy tylko uwagę na polski hit Kickstartera – Intel Clinic i ich opaskę NeuroOn. Minęła już przecież dość duża ilość czasu od momentu zebrania funduszy, a finalnego produktu, jeszcze nie widać.


Dlatego właśnie wielu startuperów tak bardzo upodobało sobie projekty software’owe. W końcu wystarczy je „tylko” napisać… Droga sukcesu wielu takich przedsiębiorców, jak np. Tomasza Kolinko, biegnie od projektu, do projektu; cykl ich życia zaczyna się pomysłem, później następuje okres wzmożonej pracy nad kodem, szybkie zyskanie popularności i sprzedaż produktu z dużym zyskiem.

Co jest tego przyczyną? Oczywiście koszt krańcowy. Przecież do wyprodukowania każdej kolejnej maski, Intel Clinic musi zużyć konkretną ilość zasobów – czasu, surowców, itp. Natomiast w przypadku kodu, jego powielenie może następować tylko i wyłącznie dzięki naciśnięciu kilku klawiszy. Koszt krańcowy można przybliżyć do zera – klik i już jest!

Genialne! Na pierwszy rzut oka tak. Bezproblemowa multiplikacja treści cyfrowych sprawiła, że firmy działające w starym modelu biznesowym wpadały w kryzys (od dawna mówi się o spadających zyskach przemysłu fonograficznego), co wymogło także powstawanie nowych pomysłów na biznes, odpowiadających zmieniającym się regułom gry. W ekspresowym tempie popularności zdobyły takie serwisy jak Netflix, Spotify czy nawet polskie Legimi, które tam, gdzie inni widzieli tylko zagrożenie, potrafili zarobić.

Jednak do tej pory w przypadku każdego dobra cyfrowego, multiplikując jego ilość, otrzymywaliśmy produkt identyczny z oryginałem. To też było zwykle naszym celem, bo nie ma np. setek DVD z różniącymi się od siebie wersjami Avatara. Co jednak zadziałało w przypadku filmów, nie ma swojego efektywnego odpowiednika na cyfrowym rynku finansowym.

Reklama


Przecież gdyby każdy Bitcoin był identyczny z pozostałymi to doprowadziłoby to do załamania się całego systemu. Jak wtedy rozróżnialibyśmy, który z nich jest mój, a który twój? Tu właśnie kryje się odpowiedź na pytanie zawarte we wstępie – skąd bierze się ta niebywała genialność kodu Bitcoina. Ano właśnie stąd, że mimo swojego cyfrowego „środowiska życia”, każda z jego monet jest unikalna i możliwa do rozróżnienia.

Reklama

Istnieje jednak jeszcze jedna niezwykle istotna różnica pomiędzy Bitcoinem, a innymi dobrami cyfrowymi. Tak jak dowolny plik na komputerze możemy powielić, klikając „kopiuj”, tak w przypadku kryptowaluty wymagane jest o wiele więcej zachodu…

Każda transakcja musi być zweryfikowana przez resztę sieci. Trudniący się tym użytkownicy nie robią jednak tego czysto altruistycznie, gdyż owo potwierdzanie, jest równoznaczne z procesem wydobywania Bitcoinów i daje nadzieje na wzbogacenie własnego konta dodatkowymi funduszami. Pojedynczy użytkownik ma jednak na to dość małe szanse, gdyż w owej gorączce złota biorą udział tysiące ludzi i miliony koparek.

Koparki są to specjalnie przygotowane komputery, które z rozwiązywaniem problemów matematycznych, wiążących się z potwierdzaniem transakcji radzą sobie zdecydowane wydajniej niż zwykłe komputery.

Okazuje się jednak, że o ile Bitcoin jest walutą świata cyfrowego, to implikacje związane z jego rozwojem w bardzo wyraźny sposób dotykają świata rzeczywistego.

I nie mam tu na myśli, traconych oszczędności i nieprzemyślanych inwestycji w cyberwaluty, a zasadę efekty zewnętrznego.

W świecie realnym jest ona obecna już od bardzo dawna, a ideę jej działania można bardzo łatwo przedstawić na przykładzie fabryki, która w swoim procesie produkcyjnym wysyła do atmosfery duże ilości siarczanów. Odbija się to negatywnie na stanie środowiska naturalnego i to nie tylko w pobliżu danej fabryki. Okoliczni mieszkańcy wystąpili więc do jej właściciela o zaprzestanie „trucicielskiej działalności”. Po serii rozmów doszli do wniosku, że zamknięcie fabryki nie jest możliwe, nie tylko ze względu na zainwestowane środki, ale również oferowane miejsca pracy. Konsensus został osiągnięty, dzięki obietnicy przelania odpowiedniej ilości środków na gminny program ochrony środowiska.

Reklama

Nastąpiła kompensata negatywnej działalności i wszyscy mogą być zadowoleni (teoretycznie). A jaki związek ma z tym Bitcoin? Otóż, jak wspomniałem wcześniej do jego wydobycia potrzebny jest specjalny sprzęt. Trudniący się tym ludzie, nie bawią się jednak w pojedyncze egzemplarze, a stawiają prawdziwe kopalnie, złożone z wielu jednostek. Najpotężniejsza taka jednostka w Ameryce Północnej składa się z dwóch ogromnych magazynów wypełnionych specjalnymi komputerami (Neptune Rig), które w sumie posiadają moc obliczeniową 1 PetaFLOPSa i dają swojemu posiadaczowi, miesięczny przychód na poziomie $ 8 mln.


https://www.youtube.com/watch?v=5CjldZLXiAU

Najpierw jednak taką fabrykę Bitcoinów trzeba było odpowiednio wyposażyć, a potem jeszcze przez cały czas pracy opłacać horrendalne rachunki za prąd. Korzystając  z Prawa Moore’a o rosnącej mocy obliczeniowej komputerów można założyć, że w końcu podaż Bitcoina stanie się tak duża (komputery będą go wydobywały szybciej), że cena pojedynczej monety zacznie drastycznie spadać, aż do momentu, kiedy kopanie okaże się po prostu nieopłacalne.

Satoshi Nakamoto znalazł jednak na to sposób. Otóż, nawet w przypadku rosnącej mocy obliczeniowej komputerów składających się na sieć Bitcoina, obserwowana przez nas szybkość pojawiania się nowych monet nie będzie rosła. Projekt Bitcoina zakłada, że nowe monety niezależnie od jakiegokolwiek czynnika komputerowego pojawiają się w równych, kilkuminutowych odstępach. Tak, więc dołączanie do sieci kolejnych graczy nie poskutkuje w zwiększeniu podaży Bitcoina, a jedynie zacieśni konkurencję na rynku.

Podsumowując, można powiedzieć, że ilość elektryczności, jaką możemy użyć do wykopania Bit-monet, nie może zmienić kursu samego Bitcoina. Już teraz do kopania jest dziennie wykorzystywana energia elektryczna o wartości $150 tys, a zapotrzebowanie całej sieci, to prawie 1000 MWh. Tyle energii w ciągu 24 godzin zużywa 31 tys. gospodarstw domowych, albo połowa najpotężniejszego ośrodka naukowego CERN w Szwajcarii.


I tu właśnie upatrywać można w przyszłości działania efektu zewnętrznego. W miarę, gdy do sieci przyłączały się będą kolejne jednostki, sumaryczny pobór energii może skoczyć do niebotycznych rozmiarów, a póki co w żadnym z krajów, do rachunku za prąd dla zwykłego śmiertelnika nie są dołączane opłaty ponoszone jako ekwiwalent degradacji środowiska naturalnego.

Można tu zauważyć pewną analogię, do wielu amerykańskich gorączek złota. Przy każdej z nich także cierpiała przyroda. Tak, więc przynajmniej w tym obszarze Bitcoin nie stanowi nowości. A, że nasilenie „prac wydobywczych” ulegnie w przyszłości nasileniu jest bardziej niż pewne. Biorąc pod uwagę obecną cenę Bitcoina, jego dzienne wydobycie jest równe ok. $681 tys., co kilkukrotnie przewyższa ponoszone rachunki za prąd. Biznes jest więc bardzo opłacalny, jeśli tylko skorzystamy z efektów skali, a nie będziemy zamykać się w możliwościach domowego peceta.

Foto

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama