Autorem poniższego tekstu jest Tomasz Zieliński - jest to niejako odpowiedzią na mój entuzjazm dotyczący inicjatywy i projektu CitySourced. Niestety ...
Autorem poniższego tekstu jest Tomasz Zieliński - jest to niejako odpowiedzią na mój entuzjazm dotyczący inicjatywy i projektu CitySourced. Niestety jest to historia bez szczęśliwego zakończenia.
Na pomysł zbliżony do CitySourced wpadłem w połowie roku 2007. W tamtym czasie telefony z GPS były jeszcze w Polsce rzadkością, więc pomysł dotyczył aplikacji webowej wykorzystującej Google Maps. Poniżej znajdują się slajdy z prezentacją gotowej usługi:
drogomistrz -
Pomysł uznałem za perspektywiczny, przez kilkanaście tygodni wieczorami pisałem aplikację z myślą o sprzedaży jej w formieabonamentowej (Software As a Service) dla administracji polskich miast. W kwietniu 2008 rozpocząłem wysyłanie ofert. Nie mając doświadczenia w sprzedaży, próbowałem różnych metod - wysyłkę ofert e-mailem na adresy kontaktowe urzędów miast i osób odpowiedzialnych za IT oraz utrzymanie dróg; kontakt telefoniczny z tymi osobami, ustne przedstawienie oferty oraz uzupełnienie jej o e-mail z wszystkimi szczegółami; listy z ofertą oraz prezentacją na płycie CD.
Za każdym razem przedstawiciele administracji otrzymywali link do wersji demo dedykowanej dla ich własnego miasta, dostęp do panelu administracyjnego z przykładowymi zgłoszeniami, informacje na temat możliwości integracji z istniejącymi systemami itp. Łącznie w ciągu czterech miesięcy przygotowałem dema i zaoferowałem około setkę miast. Aby nie budować niepotrzebnego napięcia, podam liczbę wdrożeń:
zero.
Złożyło się na to kilka powodów. Część z nich - jak mój brak doświadczenia w kontaktach handlowych - pominę jako oczywiste dla niemal każdego "garażowo-wieczorowego" startupu który nie szuka inwestora tylko próbuje od zera zbudować biznes w oparciu o sprzedaż produktu. Wydaje mi się jednak, że na bazie zebranych doświadczeń mogę podać przyczynę porażki: większości pracowników administracji lokalnej nie zależy na nowościach, bo nie są premiowani za podnoszenie jakości i wydajności własnej pracy ani za promowanie rozwiązań oszczędzających czas mieszkańców.
Usterki, jakie można zgłaszać w CitySources należą do tych samych kategorii, jakie występują u nas: grafitti, zepsuta sygnalizacja, przepalona latarnia, stłuczona szyba, zatkana studzienka, złamana gałąź, i tym podobne. W Polsce brakuje jednak odpowiednika amerykańskiego numeru interwencyjnego 311, pod którym można skontaktować się w zwykłych sprawach związanych z infrastrukturą miasta. Sygnalizacja to sprawa lokalnego zarządu dróg, studzienka - pogotowia kanalizacyjnego, gałąź - zarządu zieleni miejskiej, grafitti
- tu kwitnie spychologia. Ponieważ nie ma jednego miejsca zgłaszania problemów i koordynacji usuwania usterek, niemożliwe jest wdrożenie oprogramowania wspomagającego takie działania. Tego wszystkiego dowiadywałem się oczywiście po fakcie, ze zdumieniem dowiadując się że w wielu urzędach rozmówca określał poszczególne działy jako "my" i "oni", przy czym współpraca z "onymi" na szczeblu roboczym była możliwa jedynie przy użyciu papierowych dokumentów krążących między sekretariatami.
Śledząc logi systemu mogłem określić, kto i jak często zaglądał do wersji demo dla każdego miasta. Około 30% ofert nie przyniosło ani jednej odsłony, kolejne 50% było oglądanych z kilku numerów IP w ciągu kilku kolejnych dni, około 20% było odwiedzanych często i przez dłuższy czas (wersja demo resetowana była raz dziennie, istniała, więc możliwość obejrzenia w działaniu zarówno części publicznej jak i panelu administracyjnego). Cenę rocznego utrzymania usługi z opieką serwisową ustaliłem na 2000 zł netto. W kilku rozmowach telefonicznych była określona jako zbyt wysoka. Rozmawiając z wieloma dyrektorami działów i departamentów dowiadywałem się też, że wydanie takiej kwoty leży powyżej ich kompetencji a do podjęcia decyzji władny jest burmistrz/prezydent miasta bądź organy kolegialne zbierające się np. raz na miesiąc.
Zdarzały się też popisy nieodpowiedzialności i lekceważenia, np. przedstawiciel jednego z miast odpowiedział entuzjastycznie na ofertę, poprosił od razu o wzór umowy, by w ciągu następnych miesiąc wymyślić kilkanaście powodów, dla których umowa będzie mogła być podpisana dopiero jutro/pojutrze/w przyszłym tygodniu. Testowe wdrożenie, które miało miejsce przez kwartał w jednym z miast, ujawniło inny poważny problem - osoba mająca obsługiwać zgłoszenia miała zbyt dużo na głowie, więc cały ten internet sobie odpuściła. Ocena systemu, w którym zgłoszenia zalegały tygodniami: "nie sprawdził się w praktyce".
Aby było jasne - nie uważam swojego produktu za ósmy cud świata, jednak był to działający system łatwy do wdrożenia i obsługi, który mógł zauważalnie podnieść jakość elektronicznej obsługi mieszkańców. Gdyby zarobił na swój rozwój, mógłby dziś zostawić CitySourced daleko w tyle - niestety nie udało się. Osobiście odradzam zakładanie startupów których biznesplan miałby zakładać współpracę z samorządami - mentalność "czy się stoi czy się leży" jest zakorzeniona zbyt głęboko i w zbyt wielu miejscach, na to nakłada się nieefektywne zarządzanie i starannie rozmyta odpowiedzialność za decyzje. Nie mam wątpliwości, że prędzej czy później dziurę w jezdni będzie można zgłosić przez komórkę lub WWW i zainicjować w ten sposób jej szybkie załatanie. Ale jeszcze nie teraz.
PS: domena drogomistrz.pl wygasła wiele miesięcy temu, serwis nie jest
obecnie dostępny online.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu