Idei Kickstartera przedstawiać nie trzeba. W ogromnym skrócie - masz człowieku pomysł, masz zapał, chęci i ambicje. Fajnie by było również zarobić cie...
Dlaczego nie dotuję projektów na Kickstarterze? Poznajcie jeden z powodów
Idei Kickstartera przedstawiać nie trzeba. W ogromnym skrócie - masz człowieku pomysł, masz zapał, chęci i ambicje. Fajnie by było również zarobić ciekawe pieniądze, zmienić świat. Super. Nie masz jednak na to pieniędzy. Kredyt to sprawa trudna, anioły biznesu niekoniecznie chcą inwestować w Twój pomysł. Crowdfunding wydaje się być najlepszą opcją. Niewielkie ryzyko, relatywnie łatwa szansa na zarobek.
Nie zamierzam podkopywać idei Kickstartera - to w swoich pierwotnych założeniach świetna platforma zbiórki pieniędzy dla osób, które rzeczywiście chcą coś dać od siebie światu - jednym z argumentów za takim modelem finansowania jest chociażby ogromny sukces Pebble i tutaj nie ma się co spierać. Gdyby nie Kickstarter, crowdfunding, być może nie zobaczylibyśmy tak świetnych produktów z kategorii technologii ubieralnych w akcji.
Ryzyko
Dlaczego w ogóle wspominam o ryzyku, skoro crowdfunding wydaje się być świetnym sposobem na jego ominięcie? Nie bez powodu dotykam tego problemu. Otóż, rzeczywiście - twórca projektu w pewnym sensie przenosi ryzyko na dotujących, którzy zgodnie z założeniami projektu często oczekują, że otrzymają choćby jeden produkt bądź bonus przewidziany przez organizatorów zbiórki. Można tu powiedzieć w pewnym sensie o inwestycji. A każda inwestycja jest obarczona pewnym ryzykiem. Mówi się, że bez ryzyka inwestycji nie ma.
Zatem, jeśli stanie się cokolwiek, co wykluczy możliwość rozwinięcia się projektu - inwestycja okaże się być nietrafioną, produkt nie poradzi sobie na rynku mimo sympatii dotujących (wyrażonej rzecz jasna w przekazanych pieniądzach), to czy największe straty ponoszą osoby, które były inicjatorami projektu?
Ten projekt racze nie zachęci mnie do crowdfundingu
Jak wyżej wspomniałem, nie kręci mnie przeglądanie Kickstartera i wspieranie inicjatyw, które według mnie mogą być cokolwiek warte. Natomiast nie chciałbym postawić się w sytuacji, w której to ja na siebie biorę ryzyko, którym powinien operować pomysłodawca. Mowa o Zano - projekcie autonomicznego nanodrona, który cieszył się swego czasu ogromnym zainteresowaniem wśród społeczności skupionej wokół Kickstartera. Dużo w tym temacie zrobił również szum medialny - osiągnięto założony cel z ogromną przebitką - w przeliczeniu na polskie złotówki wychodzi sporo ponad 10 milionów złotych. Kupa pieniędzy.
Co się okazało? Pieniądze przeznaczono na uruchomienie masowej produkcji drona, jednak pierwsze efekty okazały się być mizerne. Fundusze dosłownie utopiono i CEO firmy odszedł ze stanowiska. Co teraz?
Wydawałoby się całkiem normalnym to, że osoby, które zainwestowały w projekt na Kickstarterze, otrzymają swoje pieniądze z powrotem. To jednak takie proste nie jest. Okazuje się, że fundusze zostały w dużej części wydane i ich odzyskanie będzie co najmniej problematyczne.
No i co teraz? Pieniędzy prawdopodobnie odzyskać się nie uda. Ludzie równie dobrze mogli wziąć wpłacone pieniądze i spuścić w toalecie. Oczywiście, należy się nie dziwić osobom, które poczuły się oszukane przez organizatorów zbiórki. Liczyły one na to, że być może otrzymają swój egzemplarz drona. Że przyczynią się do powstania kolejnego ciekawego projektu na rynku. Że po prostu coś z tego będzie. A co wyszło?
Serio muszę kończyć?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu