Gry

Cadillaki, Punisher, Zombie i Ryu — automaty gier z dawnych lat

Artur Janczak
Cadillaki, Punisher, Zombie i Ryu — automaty gier z dawnych lat
14

Do gier wideo ciągnęło mnie od najmłodszych lat. Pierwszy w domu był Pegasus, a długo później w moim pokoju rozgościło się PlayStation. Nie oznacza to jednak, że nie miałem dostępu do innych platform w tym PC, Nintendo 64 i GameBoy. Dzisiaj natomiast o nich mówić nie będę. Automaty, to właśnie one kradły moje serce w każde wakacje i powodowały, że większość pieniędzy przeznaczałem na żetony.

Wybór produkcji był całkiem duży jak na warunki panujące w ośrodkach: Ślesin i Wilczyn. W tych miejscowościach mogłem się rozkoszować wspaniałymi tytułami, które do dziś wspominam z uśmiechem na twarzy. Ciekawi mnie, czy i wy mieliście okazje w nie grać w latach 1994-1999?

Cadillacs and Dinosaurs

Beat 'em up od firmy Capcom bazujący na serii Xenozoic Tales. Wtedy nie miałem zielonego pojęcia skąd nazwa, bohaterowie i w ogóle cała otoczka. Liczyła się jedynie przyjemna rozwałka za sprawą jednej z czterech dostępnych postaci: Mustapha, Cairo, Jack i Hannah. Moim ulubieńcem był ten pierwszy, głównie ze względu na atak Flying Kick, który wydawał mi się taki „cool” za dzieciaka. Umiejętności specjalne? Różnice względem bohaterów? Takie rzeczy mnie nie interesowały.

Wrzucałem żeton i wsiąkałem w postapokaliptyczną przyszłość, gdzie kopałem wszystko to, co stanęło na mojej drodze. Ciekawe projekty poziomów, przyjemna dla ucha muzyka i szalenie dobra rozgrywka. Dorzućmy do tego spory arsenał broni, jazdę Cadillakiem, wymyślnych bossów i cały ten chaos na ekranie. Praktycznie nigdy nie miałem dość, chociaż ekran końcowy udało mi się zobaczyć nie raz. Gra cieszyła się dużym zainteresowaniem i zawsze ktoś chciał dołączyć do zabawy, a o ile pamięć mnie nie myli, jednocześnie można było walczyć w trzy osoby.

The Punisher

To był mój pierwszy kontakt z tą postacią. Nie znałem komiksu, nie widziałem wtedy jeszcze filmu. Mimo to Punisher od razu przypadł mi do gustu. Wiecznie wkurzony, brutalny i bezlitosny. Ktoś taki wydawał mi się idealnym bohaterem gry, gdzie trzeba było pokonać setki oponentów. Oprócz niego można było również pojedynkować się Nickiem Fury, ale ten nie wywarł na mnie już takiego wrażenia. Frank Castle nie bał się niczego. Dźgał, podpalał, okaleczał i bił swoich wrogów.

Nikt i nic nie było w stanie go powstrzymać. Przeciwnikami byli głównie ludzie i roboty. Grafika robiła jeszcze większe wrażenie niż w Cadillacs and Dinosaurs, chociaż wtórność assetów była tu bardziej odczuwalna. Nie brakowało jednak wybuchów, odgłosów obijanych po całym ciele bandytów, wielu przedmiotów do użycia i elementów otoczenia, które dało się zniszczyć. Bohater z wiecznym grymasem na twarzy miał za zadanie pokonać Kingpina, który był finałowym bossem. Bardzo mi się podobał ekran po przegranej, gdzie miałem 20 sekund na dorzucenie żetonu. W tym czasie Frank był reanimowany i tylko ode mnie zależało, czy wykona swoją misję. Najlepszy tytuł z Punisherem w roli głównej.

Metal Slug / Metal Slug X

Nie mogę sobie przypomnieć, w którą odsłonę grałem na automatach. Wydaje mi się, że był to Metal Slug X, ale 100% pewności nie mam. Nie zmienia to jednak faktu, że jako wierny fan Contry dość szybko złapałem bakcyla na produkcję od SNK. Przepiękne animacje, tempo rozgrywki, tysiące pokonanych żołnierzy. Do tego idealnie wpasowująca się w klimat ścieżka dźwiękowa. Ta gra pod każdym możliwym względem była idealna. Oskryptowane tło ulegające destrukcji po danych wydarzeniach, gigantyczni bossowie i imponujący wachlarz broni.

Zaczynając od pistoletu, poprzez shotgun, miotacz płomieni, karabin laserowy, a na wyrzutni rakietowej kończąc. Do tego miałem do dyspozycji nóż, granaty i czołg. Ważnym elementem było również ratowanie jeńców. Za nich dostawało się dodatkowe punkty, o ile nie zginęliśmy i pokonaliśmy wszystkich na danym poziomie. W tamtych czasach Metal Slug był dla mnie najwyższą możliwą półką gier akcji w 2D. Nikt nie był w stanie mu dorównać. Co z tego, że wystarczyła godzina, aby ukończyć wszystko, jak dawał przy tym mnóstwo frajdy. Nawet dzisiaj zdarza mi się w to grać, chociażby na Nintendo Switch. Legenda sama w sobie.

Street Fighter EX

To ostatnia pozycja na mojej automatowej liście. Ponownie od Capcom, chociaż tę odsłonę przygotowało studio Arika. Pierwsza gra z tej serii, która została wykonana z technologii 3D. Maszyna z tym tytułem pojawiła się w malutkim salonie, który znajdował się w piwnicy mojego bloku. Przez pewien czas jedynie patrzyłem, jak grają inni. Do tej pory nie miałem do czynienia z bijatyką na takim sprzęcie. Byłem przyzwyczajony do padów, a tutaj zabawa była zupełnie inna. Kiedy już sam spróbowałem, to nie mogłem się oderwać. Wybór postaci był skromny, bo oddano jedynie 10 zawodników, ale każdym z nich grało się inaczej, oprócz Kena i Ryu.

Ta dwójka miała dość podobną listę ciosów. Grafika zapierała dech w piersiach, ataki specjalne wywoływały opad szczęki, a dobrze przeprowadzone combosy cieszyły się uznaniem wszystkich w salonie. Moim ulubieńcem w Street Fighter X był Skullomania. Zawodnik ten cechował się odmiennym stylem walki, posiadał strój szkieleta i wydawał przedziwne okrzyki. Jak mało kto potrafił „skopać” swoich oponentów. Bijatyka od Arika bardziej mi przypadła do gustu niż Tekken czy Soul Blade. Kiedy na PSX-a pojawił się Street Fighter EX 2 Plus, to nie mogłem przejść obok niego obojętnie.

Te cztery produkcje pochłonęły najwięcej mojego czasu na automatach. Oczywiście, nie były to jedyne gry na tego typu sprzęcie, ale z wyżej wymienionymi mam najlepsze wspomnienia. Zastanawiam się, z jakimi produkcjami Wy mieliście do czynienia? Pewnie część będzie się pokrywać z tym, co sam napisałem, ale jestem ciekaw Waszych opinii i wspomnień. Podzielcie się z nimi w komentarzach.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu