Dear me, I was... to dość wyjątkowa produkcja od Arc System Works, która pod wieloma względami wymaga się z kategorii "typowych" gier wideo. To bez wątpienia produkt, który nazwałbym "doświadczeniem". Doświadczeniem, które przywodzi na myśl artystyczny film z niewielką dozą interakcji z naszej strony (złośliwie mogę nawet dodać, że dodanej chyba głównie po to, by nie usnąć z nudów).
Dear me, I was... - recenzja. To "gra" tylko po to, aby nie usnąć z nudów

Wizualna uczta dla oczu
Największą siłą gry jest niewątpliwie jej styl artystyczny. Taisuke Kanasaki, znany z pracy nad grami takimi jak Hotel Dusk i Another Code, stworzył prawdziwą ucztę dla oczu, łącząc akwarelową estetykę z technologią rotoskopii. Każda klatka mogłaby posłużyć jako samodzielne dzieło sztuki, a użycie kolorów genialnie odzwierciedla stan emocjonalny bohaterki: od żywych barw w momentach szczęścia po szare, przytłumione, tony podczas trudnych okresów życia.
Animacje powstałe na bazie nagrań aktorów dodają postaci życia i realności, sprawiając, że nawet bez słów możemy odczytać subtelne emocje i nastroje. I jeżeli za coś zapamiętam tę grę, to właśnie za jej styl wizualny.
Ale nie da się ukryć, że takowa jest idealnie uzupełniana przez opartą głównie na delikatnych kompozycjach fortepianowych ścieżkę dźwiękową. Muzyka nie tylko uzupełnia narrację, ale często niesie równie mocny ładunek emocjonalny, co same obrazy.
Opowieść bez wypowiedzenia jednego zdania
Gra opowiada historię bezimiennej kobiety. Śledzimy całe jej życie: od dzieciństwa po starość, skupiając się na kluczowych momentach. Opowieść przedstawiona jest bez jakichkolwiek dialogów: zastępują je obrazy (chwilami także animacje) i muzyka. To śmiały zabieg artystyczny, który pozwala nam na własną interpretację wydarzeń.
Jednak ta uniwersalność ma swoją cenę. Brak konkretów sprawia, iż trudno jest głębiej połączyć się z bohaterką i wczuć w trudy jej życia. Szybkie tempo narracji także nie pomaga.
Warto też mieć na uwadze, że Dear me, I was... to nie film, ale też daleko jej do "tradycyjnej" gry. Interakcja ogranicza się do kilku prostych czynności: jedzenia śniadań na początku każdego rozdziału, okazjonalnego "rysowania" przez przesuwanie kursora oraz kilku sekwencji typu "wskaż i kliknij". Możemy w tym celu albo wykorzystywać tradycyjne gałki analogowe joy-conów, albo funkcję sterowania myszką. Jakby tego było mało: wymuszenie klikania przycisku A podczas używania myszy sprawia wrażenie — delikatnie mówiąc — nieprzemyślanego rozwiązania.
Jak jeden odcinek słabego serialu
Szczęście w nieszczęściu, że cała ta opowieść nie trwa jakoś niesamowicie długo. Cały życiorys naszej bezimiennej bohaterki zamyka się w około 40-45 minutach. Ale szczerze mówiąc: nie wyobrażam sobie powrotu do tej przygody, to taka typowa jednorazówka - i to średnich lotów. Ładna wizualnie, może i z zacięciem artystycznym, ale to zdecydowanie gra poniżej średniej. Nie kosztuje pełnej ceny (wtedy chyba wszyscy by ją wyśmiali), a około 34 złote. Moim zdaniem to jednak wciąż trochę za dużo - za 1/3 tej kwoty można rozważyć w ramach ciekawostki i nadrabiania gier na wyłączność dla Nintendo Switch 2. Poza tym - raczej wyłącznie dla największych miłośników niszowych gier.
- krótka;
- tania;
- ładna wizualnie.
- bez polotu;
- niewykorzystany potencjał;
- nudna;
- przerost formy nad treścią.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu