Felietony

Czy to co dzieje się poza Facebookiem jest realne - o inteligencji social media

Karol Kopańko
Czy to co dzieje się poza Facebookiem jest realne - o inteligencji social media
3

W jednym ze swoich ostatnich wpisów poruszyłem temat Facebooka, jako rzeczywistej wirtualności, która stanowi kolejny etap rozwoju coraz szybciej żyjących społeczeństw, potrzebujących jeszcze bardziej efektywnych metod komunikacji. W poniższym artykule pragnę kontynuować rozpoczęte wcześniej wątki,...

W jednym ze swoich ostatnich wpisów poruszyłem temat Facebooka, jako rzeczywistej wirtualności, która stanowi kolejny etap rozwoju coraz szybciej żyjących społeczeństw, potrzebujących jeszcze bardziej efektywnych metod komunikacji. W poniższym artykule pragnę kontynuować rozpoczęte wcześniej wątki, a także zastanowić się nad pojęciami „inteligencji social media”, semipublicznego okazywania uwagi, a także centryczności pozycji jaką w życiu niektórych z nas znajduje Facebook. Zaprowadziło mnie to do ciekawego przemyślenia, że to co pozostaje nieudokumentowane w Internecie coraz bardziej traci na swoim rzeczywistym wymiarze.

Zacznijmy od tego, co dzieje z tymi osobami, które nie chcą angażować swojego wolnego czasu na rzecz przesiadywania na portalach społecznościowych? Swego czasu karierę robił żart, że „gdy nie ma cię na fejsie, to jakbyś nie istniał”, mający swoje głębokie osadzenie w rzeczywistości. Ten, kto nie ma dziś konta na Facebooku, tak naprawdę na własne życzenie alienuje się z grupy swoich znajomych. Oczywiście intensywność tego zjawiska zależy od grupy, w której się obracamy jednak np. ja sam zaobserwowałem to na przykładzie wielu swoich znajomych.

Jestem skłonny nawet do stwierdzenia, że każdy młody człowiek (celowo, wyłączam z tej grupy osoby starsze wychowane w zupełnie innej, nie-konsumpcyjnej kulturze) prędzej czy później założy sobie konto w social media. Jednak z potencjalnie późniejszym startem ucierpią na tym jego zdolności radzenia sobie w nowym środowisku. Co mam przez to na myśli? Już wyjaśniam. W 1920 roku Edward Thorndike wprowadził do nauki pojęcie inteligencji społecznej, jaką definiuje się przez umiejętność empatii, a także kierowania zasobami ludzkimi. Najogólniej mówiąc osoby obdarzone inteligencją społeczną dobrze radzą sobie w kontaktach z innymi przedstawicielami homo sapiens.

Myślę, że podobny termin należałoby wprowadzić w przypadku korzystania z dobrodziejstw Facebooka, ale także unikania zastawianych przez niego pułapek. Bo jak inaczej, niż za pomocą pojęcia „inteligencji social media” wyjaśnić można zjawisko znacznego zróżnicowania popularności różnych osób. Oczywiście nie mam tu na myśli porównywania osób publicznych do „zwykłych śmiertelników”, a ludzi o podobnej pozycji w świecie realnym. W wielu młodzieżowych środowiskach zachowania „facebookowych celebrytów” określa się mianem „lansu”. Jedni wiedzą jak napisać post, aby rozruszać dyskusję, jak skomentować zdjęcie, aby zgarnąć dużo polubieni, a niektórzy nie. W mojej opinii, część ludzi jest po prostu predystynowana do pełnienia funkcji „cicerone” mediów społecznościowych, a część nie.

Dziś Facebook, oprócz wymienionych przeze mnie wyżej funkcji stał się także miejscem budowania kapitału społecznego i dowartościowywania własnej osobowości. Liczba „kciuków w górę” i komentarzy świadczy o pozycji na drabinie społecznej, na którą każdy chce się wspiąć choćby o szczebelek wyżej. Zcentralizowany model komunikacji jeden-do-wielu uprawiany przez tradycyjne media, jak prasa czy telewizja, staje się powoli zastępowany przez „kakofoniczną polifonię dźwięków” wielu-do-wielu. Każdy jest demiurgiem i widzem, dostawcą i odbiorcą, sprzedawcę i konsumentem, ekspertem i petentem – jednocześnie i bez wymagania żadnego potwierdzenia swoich kwalifikacji.

Paradoksalnie, dla wielu osób to, jaki swój obraz wykreują w sieci, jest ważniejsze od tego, jak są postrzegani w rzeczywistości. Dopiero na Facebooku możemy w pełni kontrolować swój wizerunek i budować własne, internetowe „ja”, często w zupełnym odcięciu od przeszłości. Kiedyś sposobem na wyrażenie siebie był chociażby styl ubierania się czy rodzaj słuchanej muzyki. Dziś też oczywiście tak jest, choć moim zdaniem na o wiele mniejszą skalę, a to m.in. za sprawą konformistycznego i „wygodnickiego” pokolenia, którego nazwę już wyżej wspomniałem. Nastolatki zamiast wyklejać pokój plakatami ulubionych gwiazd muzyki, wolą dekorować swoją wirtualną tablicę wątpliwej wartości przemyśleniami „o życiu” czy śmiesznymi „memami”. „Wolność Tomku w swoim domku”.

A propos domu. Portale społecznościowe już teraz stanowią dla wielu osób najważniejsze miejsce w rzeczywistości wirtualnej, a skoro Internet powoli przyjmuje cechy rzeczywistości, to mogą one stać się najważniejszym miejscem w ogóle. Pomyślmy o zawieraniu małżeństw przez Facebooka. Ta perspektywa nie wydaje się wcale daleka od realizacji, skoro w Japonii można już ożenić się z bohaterką gry czy nawet… poduszką. Wystarczy tylko wprowadzić odpowiednią legislaturę i urzędników odpowiedzialnych za dopełnienie koniecznej procedury. A przecież z małżonkiem/małżonką nie trzeba wtedy bynajmniej mieszkać. Może on/ona być po prostu osobą, z którą czatowanie najbardziej nam odpowiada. Mimo, że wszystko to razem brzmi w tym momencie jak jakiś niemożliwy sen, to patrząc w szerokiej perspektywie na rozwój naszej cywilizacji można stwierdzić, że nie jest bynajmniej mało prawdopodobne.

Wydaje mi się jednak, że ten kierunek rozwoju może nas w przyszłości wpędzić w pułapkę, gdyż coraz więcej ludzi nie wyobraża sobie już życia bez „fejsa”, a kilkugodzinny od niego odwyk, jest już wyczynem godnym do pochwalenia się na… Facebooku właśnie. Uzależnienie od portali społecznościowych zbiera coraz bogatsze żniwo. Obecność na nich jest naturalna, zupełnie jak powietrze, którym oddychamy. Ale jednocześnie tak jak nasz umysł wymaga tlenu do funkcjonowania, tak nasz układ nerwowy coraz bardziej wtapia w siebie elementy social media, które zdają się już być tak głęboko zaszczepione w naszej egzystencji, że niemal niemożliwe do usunięcia. Widoczny jest w zachowaniu wielu osób trend skrzętnego, publicznego dokumentowania swojego życia, bo gdy jakieś wydarzenie nie zostało upamiętnione zrobieniem sobie na poczekaniu zdjęcia to jakby go nie było, prawda? Więc, czy to co dzieje się poza Facebookiem tak naprawdę ma miejsce, skoro nie możemy bezpośrednio obdarzyć tego „lajkiem”? Paradoksalnie, dopiero przeniesienie rzeczywistości do świata cyfrowego urzeczywistnia dane wydarzenie.

Jednak, co jest dość powszechnym zjawiskiem, nie zgłębiamy istoty ani schematu działania dotyczących nas procesów. Traktujemy portale społecznościowe zupełnie jak np. sprzęty gospodarstwa domowego. Nie szukamy odpowiedzi na pytanie jak działa lodówka, dopóki możemy wyciągać z niej świeże dania. Tak samo jest z Facebookiem. Ludzie po prostu nie chcą zawracać sobie głowy prywatnością informacji czy zarządzaniem i filtrowaniem treści. Dopóki wszystko działa – jest dobrze. Ale np. gdy nasz wizerunek stanie elementem reklamy jakiegoś podmiotu, albo prywatne wiadomości zostaną odczytane przez niepowołaną osobę, podnosimy raban o łamanie naszych niezbywalnych swobód obywatelskich. A przecież wystarczyła szczypta szczerych chęci aby lepiej wybierać materiały dodawane na nasz profil, aby później nie być posądzonym o np. faszyzm (autentyczna historia) lub przeczytać regulamin.

Nie sprawdziły się natomiast przewidywania socjologów sprzed kilku lat, którzy twierdzili, że social media doprowadzą do kompletnego rozpadu społeczeństwa i jego atomizacji. Co prawda postępują procesy indywidualizacyjne jednostek, ale jednocześnie Facebook stał się nowym miejscem uspołeczniania się, umacniania więzi towarzyskich, a także okazywania uwagi działaniom znajomych.

Zwłaszcza to ostatnie wydaje się dość ciekawym zjawiskiem, gdyż inaczej niż kiedyś nie polega jedynie na prywatnej relacji dwóch osób, a jest „semipubliczne”. Bo przecież gdy skomentujemy jakąś działalność znajomego, to mają do niej dostęp praktycznie wszyscy. A w wirtualnej rzeczywistości, gdzie każdy chce zareklamować swoją osobę, takie działanie jest bardzo pożądanym. Zauważyć się nawet dają pewne prawidłowości – transakcje uwagi, kiedy strony wymieniają się np. „lajkami”.

Za to brak jakiejkolwiek odpowiedzi na naszą aktywność w serwisach społecznościowych można uznać za pewnego rodzaju towarzyski stygmat. Kiedyś okazywanie sympatii było jednorazowym aktem „tu i teraz”, współcześnie stało się za to bardziej publiczne i interesowne. Warto jednak nadmienić, że przebywanie w sieci na jest udawaniem bycia sobą, gdyż jego sukces leży raczej w udanym byciu sobą.

Zapewne nasza przyszłość już nierozerwalnie związała się z portalami społecznościowymi, które będą nieprzerwanie rozwijały się wraz z ewoluującą technologią. Jutro możemy obudzić się w świecie jak z filmu „Surogaci”, gdzie można było przejmować kontrolę na „dostępnymi do wypożyczenia” ciałami ludzkimi i za ich pomocą wchodzić w interakcje z innymi ludźmi. Tamten pomysł skończył się raczej katastrofą i dlatego chciałbym wyrazić nadzieję, że hamulce moralne ludzi odpowiedzialnych za nowe technologie będą na tyle sprawne, że w pewnym momencie, kiedy ryzyko nadużycia stanie się zbyt duże, powiedzą: „Stop”.

Foto 1, 2, 3, 4

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu