Emocje po zeszłorocznej batalii o niedopuszczenie do wejścia w życie przepisów ACTA zdążyły już opaść na tyle, że politycy zwietrzyli szansę na przyję...
Emocje po zeszłorocznej batalii o niedopuszczenie do wejścia w życie przepisów ACTA zdążyły już opaść na tyle, że politycy zwietrzyli szansę na przyjęcie kontrowersyjnych zapisów pod nową nazwą. Wczoraj pisałem o amerykańskiej propozycji pod postacią ustawy CISPA, która jest kolejnym zamachem na wolność w Internecie. Okazuje się jednak, że kolegom zza Oceanu nie pozostają dłużni brukselscy legislatorzy, którzy przygotowują już przygotowują zapisy brzmiące w podobnym tonie. Niestety negocjacje nad kształtem ustawy ponowienie mają przebiegać za zamkniętymi drzwiami, co może doprowadzić do sytuacji, gdzie o prawie dowiemy się dopiero w momencie jego egzekucji, kiedy na dyskusję jest już za późno.
Tym razem chodzi o Transatlantic Trade and Investment Partnership ( skrócie TTIP), które zakłada podpisanie między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi umowy o wolnym handlu. Przypominam, że takie same cele przyświecały ACTA i tak jak w przypadku tamtej umowy tak i tu uregulowanie spraw gospodarczych nie mogło obejść się bez zapisów o prawach autorskich. Skąd o tym wiadomo?
Komisja Europejska oczywiście udostępniła wstępny projekt rezolucji, której 11 punkt brzmi:
umowa musi przewidywać wysoki poziom ochrony praw własności intelektualnej, w tym oznaczeń geograficznych; uważa, że kwestię innych obszarów rozbieżności w zakresie praw własności intelektualnej należy rozwiązać zgodnie z międzynarodowymi normami ochrony
Czytaj dalej poniżej
Oficjalne ogłoszenie prac nad umową odbyło się 13 lutego, kiedy to miało miejsce spotkanie Baracka Obamy z Hermanem Van Rompuyem (przewodniczący Rady Europejskiej) i José Manuelem Barroso (przewodniczący Komisji Europejskiej), podczas którego ustalono, że negocjacje rozpoczną się już w czerwcu, a co najlepsze – będą tajne. Już to jedno słowo może budzić obawy internautów, bojących się powtórki z ACTA.
Na sprzeciw organizacji walczących o wolność w Internecie nie trzeba jednak było długo czekać, gdyż już 15 marca wystosowały one oficjalną prośbę o zaprzestanie ingerencji europejskich i amerykańskich ustawodawców w kwestie otwartości sieci. Ze stronu Polski petycję podpisała m.in. Internet Society Poland. Jednak nawet w Brukseli zastanawiano się czy ponowne forsowanie znanych już pomysłów ma w ogóle sens, dlatego też rozpatrzenie zasadności włączenia do TTIP przepisów o prawach autorskich powierzono INTA (International Trademark Association), organizacji non-profit zajmującej się opiniowaniem projektów zmian w prawie dotyczącym własności intelektualnej w świecie cyfrowym.
Motywy jakimi kierowali się politycy przekazując niejako odpowiedzialność pozarządowej organizacji, były w mojej opinii jasne jak słońce. Bo jeśli zupełnie niezależna organizacja wydaje swoją opinię na temat danej regulacji prawnej to część odpowiedzialności za konsekwencje jej wprowadzenia spada w konsekwencji na nią samą. Ale przecież wyrok INTA mógł być różny, prawda?
Otóż nie. Z pełną świadomością słów, które piszę uważam, że przekazanie sprawy w obszar gestii akurat tej organizacji było ukartowaną decyzją, z od początku znanym zakończeniem, czyli pozytywnym zaopiniowanego TTIP. Dlaczego tak twierdzę? Wystarczy krótki rzut oka na listę organizacji, których członkowie zasilają INTA – są wśród nich m.in. Microsoft, Facebook czy IBM, czyli korporacje lobbujące w amerykańskim Kongresie za przyjęciem opisywanej wczoraj CISPY. Oficjalne stanowisko Komisji Europejskiej jest więc takie: „przygotowaliśmy ustawę, ale jesteśmy tak bardzo otwarci na dyskusję, że oddajemy ją pod rozpatrzenie niezależnej organizacji… a te tajne negocjacje to tylko przypadek”.
Należy jednak w tym miejscu również zastanowić się nad zasadnością wprowadzania poprawek. W mojej opinii kwestia takich rezolucji sprowadza się do podobnego paradoksu jak w przypadku ograniczania emisji gazów cieplarnianych powodujących efekt cieplarniany. Na gospodarki każdego z krajów Wspólnoty Europejskiej nakłada się rygorystyczne limity dotyczące emisji dwutlenku węgla, a także żąda się od firm ciągłego unowocześniania procesu produkcyjnego, tak aby był on jeszcze bardziej „czysty”. W tym całym pędzie ku byciu „eko” zapominamy jednak, że tak jak wszyscy ludzie oddychają jedną atmosferą, tak i wszyscy ją zatruwają. Co, więc z tego, że mała, podwarszawska firma zwolni jednego z pracowników, aby pozwolić sobie na zakup nowego filtra, kiedy gospodarki takie jak chińska czy rosyjska, będące jednymi z największych trucicieli środowiska w dalszym ciągu nie będą godziły się na akceptację jakichkolwiek norm emisji.
Tak i porozumienie na linii USA –UE w kwestii praw autorskich absolutnie nic nie zmieni w świecie produkcji „made in China”. Dalej zachodnie rynki zalewane będą podróbkami z Dalekiego Wschodu, a TTIP może wpłynąć tylko na szkodę słabych, europejskich gospodarek podnoszących się z kolan po kolejnej fali kryzysu. A porozumienie to nie będzie też stanowiło, żadnej przeszkody w działalności pirackich serwisów, które mogą przenieść swoją działalność za wschodnią granicę Unii (już teraz wiele hostingów jest zarejestrowanych w Rosji) lub na Islandię, jak pokazuje przykład The Pirate Bay.
Na froncie walki z ograniczaniem Internetu pojawił się niedawno nieoczekiwany sojusznik – francuska minister – Nicole Bricq, która powiedziała:
Nowe porozumienie handlowe między UE i USA nie powinno w ogóle dotyczyć kwestii kulturalnych.
Słowa te, można na pierwszy rzut oka uznać za głos rozsądku uzmysławiający, że kwestie gospodarcze i kulturalne powinny być regulowane oddzielnymi prawami, traci jednak na znaczeniu po uzmysłowieniu sobie motywów działania Francji. Otóż kraj ten panicznie boi się wzrostu importu dóbr kultury popularnej ze Stanów Zjednoczonych do Europy, chodzi zwłaszcza o przemysł filmowy. Francuzi przeznaczają znaczne sumy na jego dotowanie, czego efektem są takie arcydzieła jak niemy „Artysta”, który w zeszłym roku zaczarował Akademię Filmową.
Być może organizacje, które podpisały marcową petycję powinny skorzystać z tego przykładu i rozpocząć poszukiwania oponentów TTIP wśród różnych środowisk, niekoniecznie związanych z Internetem lub nawet kulturą, gdyż jak wiadomo: wróg mojego wroga jest moim przyjacielem.
Podsumowując, chciałbym wyrazić nadzieję, że sposób w jaki światowe mocarstwa traktują swoich obywateli ulegnie zmianie i rządy w większym stopniu zaczną się liczyć z potrzebami wolnościowymi ludzi w stosunkowo nowym środowisku jakim jest Internet. Na początek wystarczy bowiem, że negocjacje będą polegały na społecznych konsultacjach, a nie będą prowadzone za zamkniętymi drzwiami. Na koniec chciałbym jeszcze zadać sobie i Wam, drodzy czytelnicy, pytanie: czy naprawdę tak trudno jest oddzielić kwestie gospodarcze i handlowe od ścigania internetowego piractwa, które polega na inwigilowaniu internautów?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu