W sieci pojawiły się informacje mówiące o tym, że Google dostało od Roskomnadzoru, rosyjskiego organu nadzorczego 24 godziny, na usunięcie z wyników wyszukiwania oraz swoich serwisów, takich jak choćby YouTube treści, zakazanych przez rosyjskie prawo. Jeśli firma nie spełni żądań regulatora, grożą jej sankcje finansowe oraz przycięcie szybkości działania ich usług. Trzeba przyznać, że atak jest ostry i niedający szans na reakcje w tak krótkim czasie. Czyżby Rosja chciała pójść chińską drogą?
Ultimatum nie do spełnienia
Pierwsze co rzuca się w całej sprawie w oczy, to fakt, że termin ultimatum jest tak krótki, że Google nie ma szans go spełnić. Co prawda kary finansowe, jakie za jego niedotrzymanie grożą amerykańskiemu koncernowi nie są duże, maksymalnie jest to coś pomiędzy 50 a 60 tys. dolarów, ale spowolnienie szybkości działania ich usług może być bardzo kłopotliwe. Co więcej, za ewentualną recydywę Rosomnadzor może nałożyć karę nawet do 10% wysokości całkowitego rocznego przychodu firmy.
Nielegalne treści
Wygląda na to, że Rosja ma ambicje znacznie bardziej przejąć kontrolę nad treściami internetu na terenie przez siebie kontrolowanym. Jakiś czas temu w podobny sposób uderzyła w Twittera, teraz zarzut „niewystarczającego filtrowania zasobów internetowych i informacji zabronionych w naszym kraju” dotyka Google.
Oficjalnie chodzi o strony organizacji terrorystycznych, ekstremistycznych, stron pedofilskich i sklepów z narkotykami, ale nie trudno się domyślić, że uderzenie pójdzie tak jak w innych sprawach tego typu także, a może przede wszystkim w stronę organizacji opozycyjnych wobec rosyjskiej władzy. Co zabawne, wśród rosyjskich zarzutów znalazło się też oskarżenie o cenzurowanie przez Google rosyjskich mediów w stylu Russia Today i Sputnika.
Chińska droga?
Wygląda to trochę podobnie do taktyki, jaką przed laty przyjęły wobec Google i innych zachodnich firm Chiny. Google ostatecznie, nie mając szans dostosować się do wymogów chińskich nadzorców, zrezygnowało z uczestnictwa na tamtym rynku, pozostałe firmy musiały iść na ogromne ustępstwa, przenieść na lokalne serwery dane obywateli tego kraju i zapewnić do nich dostęp służbom.
Rosja, choć nie tak konsekwentnie, stara się iść podobną drogą i nie wykluczone, że w najbliższym czasie będzie starała się wypchnąć amerykańskie firmy z rynku, tak aby zrobić jeszcze więcej miejsca rosyjskim, znacznie bardziej kontrolowalnym przez władze podmiotom, jak choćby Yandex. Na dziś rosyjska przeglądarka ma około 50% udziałów w tamtejszym rynku. Dużo, ale władza z pewnością wolałaby więcej.
Podział internetu
Można odnieść przykre wrażenie, że w najbliższych latach będziemy obserwować coraz większy podział internetu na mniejsze, na wpół zamknięte bańki, coraz mocniej kontrolowane przez lokalne władze państwowe. Model chiński staje się coraz bardziej atrakcyjny szczególnie dla państw, w których rządy nie mają nic wspólnego z demokracją. Ale nawet i w tych drugich cenzorskie zapędy mogą wymknąć się spod kontroli. Mam też niestety wrażenie, że nawet narzędzia takie jak VPN mogą niedługo przestać być tak efektywne jak dziś, państwa dość szybko uczą się, jak likwidować kolejne wyłomy w murach, które stawiają. Szkoda, otwarty internet był piękną ideą, ale ludzie ewidentnie nie są jeszcze na niego gotowi (nie tylko z powodu polityki zresztą).
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu