Kiedy kupujemy laptopa z zainstalowanym na nim systemem Windows, obecnie nie dostajemy już nośnika z samym systemem operacyjnym. Jakby tego było mało,...
Kiedy kupujemy laptopa z zainstalowanym na nim systemem Windows, obecnie nie dostajemy już nośnika z samym systemem operacyjnym. Jakby tego było mało, sam system zawiera całe mnóstwo śmieciowego oprogramowania. Różnorakie wersje testowe, które będą przypominać, że kończy się ich okres próbny i tym podobne zapychacze. O ile jest w stanie zrozumieć co ma na celu instalowanie ich w komputerze, o tyle nie rozumiem, czemu pozbawia się mnie możliwości zainstalowania systemu bez tego śmiecia?
Kiedyś do każdego komputera z systemem operacyjnym dołączany był nośnik z tymże systemem. W każdej chwili można było przeprowadzić czystą instalację od zera, co było oczywiście odrobinę kłopotliwe i czasochłonne, jednak dawało oczekiwane rezultaty. System po reinstalacji był pozbawiony wszelkich niepotrzebnych dodatków. Zainstalowane były najnowsze wersje sterowników.
Obecnie laptopy wyposażone są w odpowiednie oprogramowanie do przywracania i czasem również tworzenia obrazu partycji systemowej. Na ukrytej partycji znajduje się również gotowy obraz pozwalający przywrócić komputer do ustawień fabrycznych.
Mechanizm tworzenia i przywracania obrazów jest bardzo dobrym rozwiązaniem. Stosuję go od dawna we własnym zakresie na desktopie, bo pozwala zaoszczędzić bardzo dużo czasu. Zamiast instalować wszystko od zera, można przygotować odpowiednio skonfigurowany system, zawierający sterowniki, aktualizacje, najczęściej używane programy. W razie potrzeby po prostu kliknąć przywróć i po kilkunastu minutach mieć komputer gotowy do pracy.
Problem polega na tym, że w przypadku laptopów i obrazów systemu przygotowanych przez producenta, przywrócenie do ustawień fabrycznych nie uwalnia nas od wszystkich próbnych wersji programów. Gdyby chodziło tylko o denerwujące powiadomienia i kwestie estetyczne, mógłbym to jeszcze jakoś przeboleć, jednak te wszystkie śmieci mają bardzo poważny wpływ na wydajność komputera, zwłaszcza w przypadku netbooka. Przekonałem się o tym osobiście wykonując czystą instalację Windows XP na swoim leciwym Eee 1000H. Od razu dostał skrzydeł.
Z jednej strony producent stara się zaoferować najatrakcyjniejszy sprzęt w danym przedziale cenowym. Chwali się ile to nasz komputer ma RAM, jaki procesor, a po wszystkim zamula go różnymi niepotrzebnymi aplikacjami, powodując, że działa jak komputer klasę gorszy. Sam szkodzi wizerunkowi swoich produktów. Reklama jest ważna, współpraca z dostawcami oprogramowania również, ale nie kosztem użytkownika, nie w taki sposób, żeby nie można się było od tego uwolnić, kiedy już zapoznamy się z tymi wersjami demo, które później staja się bezużyteczne. Nawet jak zdecyduję się na zakup tego, co używałem na próbę przez 30 dni, czemu po reinstalacji systemu mam znowu męczyć się z wersją trial?
Jednym ze sposobów na wykonanie czystej instalacji jest pożyczenie od kogoś nośnika z taką wersja systemu, jaki mamy na laptopie. To ważne, musi się zgadzać nie tylko nazwa, ale również wersja językowa. Do instalacji świeżej kopii Windows XP Home w wersji polskiej potrzebny jest nośnik z właśnie takim systemem. Nie przejdzie XP Professional, ani Home w wersji angielskiej. W przypadku XP jest jeszcze względnie łatwo, Vista i 7 mają znacznie więcej wersji: Starter, Home Premium, Professional, Ultimate. Do tego prawie każdy dostępny jest w wersjach x32 i x64 (z wyjątkiem starter) oraz różnych wersjach językowych (z wyjątkiem Ultimate).
Jak wspomniałem wcześniej w taki właśnie sposób pozbyłem się śmieci z mojego Asusa Eee, udało mi się zdobyć pasujący nośnik, zrobić format i tradycyjna instalację, aktualne sterowniki pobrałem ze strony producenta i wszystko chodzi dwa razy lepiej. Nie zawsze to jest jednak takie proste. Chcąc zrobić tą samą sztuczkę Lenovo ThinkPad SL 510 sprawdziłem jaki ma zainstalowany system. Okazało się, że jest to Windows 7 Home Premium x64 PL, akurat dokładnie taki system mam na swoim komputerze stacjonarnym, więc nie czekając, postanowiłem zrobić format.
Jakie było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że numer seryjny z naklejki na spodzie komputera nie chce aktywować systemu. Pomimo, że wszystkie parametry się zgadzały. Moje przypuszczenie jest takie, że Lenovo używa anglojęzycznej wersji systemu, którą później wyposaża w specjalny pakiet językowy zależnie od kraju, dla którego produkowany jest laptop. Podobna funkcja jest dostępna dla zwykłych użytkowników w Win 7 Ultimate, gdzie doinstalować można dowolny, obsługiwany język. Pewności jednak nie mam, bo anglojęzycznej wersji siódemki nie posiadam, ani nikt z moich znajomych również nie. Mogłoby się okazać, że taki nośnik również nie zadziała, nie mam więc pewności co stanowiło problem.
Producent skazuje użytkownika na takie komplikacje, bo nie chce dorzucić płytki, której produkcja masowa kosztuje kilka centów. W efekcie czasami bardzo ciężko jest pozbyć się wszelkiego rodzaju zamulaczy. Niektóre antywirusy ciężko jest odinstalować. Zostawiają po sobie pozostałości w rejestrze i nie tylko, nie mówiąc o aktualizacji sterowników, które przy przywracaniu czystej wersji systemu chciałoby się zainstalować od razu w najnowszej wersji.
Irytuje mnie to strasznie, bo co wezmę laptopa mam ten sam problem - brak nośnika i system fabrycznie spowolniony. Wydawałoby się, że instalacja Linuksa rozwiąże problem, ale to nie zawsze jest takie proste. Nie mówię już o tym, że mam programy, których potrzebuję i działają tylko pod Windows. Nie każdy producent dostarcza sterowniki do swojego sprzętu pod Linuksa. Potem okazuje się, że żeby uruchomić kartę sieciową trzeba mocno kombinować, a określone skróty z klawiszami funkcyjnymi i specjalne, dodatkowe przyciski nie działają w ogóle. Wiem o tym, bo na 4 laptopy, które przeszły przez moje ręce, tylko na jednym Linux rozpoznawał wszystkie urządzenia. Poza tym, jak płacę za Windows w pakiecie, to niech działa jak trzeba, po prostu.
Nie wiem w którym dokładnie momencie producenci zdecydowali się zrezygnować z płytek na rzecz obrazu systemu, ale dziwi się, że klienci nie protestują. Oszczędności podczas produkcji są niewielkie, utrudnienie dla świadomego klienta bardzo duże. Na fali takiego właśnie bezsensownego działania wypłynęły rozmaite de-instalatory i programy czyszczące system. Rzecz w tym, że część z nich jest płatana, a żaden z nich nie da efektu równie dobrego, co czysta instalacja. Poza tym, czemu mam dodatkowo płacić za coś, czego w ogóle nie powinienem być zmuszony stosować?
A jak to jest u was, drodzy czytelnicy Antyweb? Denerwują was dema i triale programów dołączone do nowo zakupionych komputerów? Odczuwacie gorsze działanie systemu? Brakuje wam możliwości łatwego przeinstalowania systemu od zera?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu