Recenzja

Co wyjdzie gdy twórcy Tekkena dostają w swoje ręce Pokemony? Recenzja Pokken Tournament

Kamil Świtalski
Co wyjdzie gdy twórcy Tekkena dostają w swoje ręce Pokemony? Recenzja Pokken Tournament
2

Czasami w świecie gier zachodzą tak niezwykłe mariaże, że jeżeli powiedzielibyście mi o nich jeszcze kilka-kilkanaście lat temu, z całą pewnością kazałbym Wam postukać się w głowę i skończyć te żarty. Pokemony to jedna z tych serii, która w ostatnich latach zaliczyła takowych kilka. Kieszonkowe Stworki bowiem nie tylko trafiły na ekrany smartfonów i tabletów w mniej lub bardziej skomplikowanych, mazanych, produkcjach free-to-play, ale także w formie chociażby Pokemon Conquest, będące mariażem serii z marką Koei, której korzenie sięgają 1983 roku. Pokken Tournament jest także pozycją niebanalną: to pierwsza gra, w której znani bohaterowie stają ze sobą do walki na arenie. I to nie takiej jak w przypadku Stadium, Colloseum czy gościnnych występów w Super Smash Bros. — tutaj czeka na nas bardziej klasyczna walka. Taka jak w kultowej bijatyce od Bandai Namco. Do połączenia Pokemonów i Tekkena podchodziłem z ogromnym dystansem, jak się okazało — zupełnie bez powodu.

Pisanie jednak o Pokkenie w kontekście Tekkena z inną paletą bohaterów byłoby jednak dla tej produkcji dość krzywdzące. Bo choć serię szczerze uwielbiam, to nie da się ukryć, że mimo wykorzystania kilku znanych z niej patentów — Pokken Tournament serwuje nam także zestaw nowości, których się... nie spodziewałem. A ogólny efekt jaki udało się dzięki temu uzyskać twórcom robi wrażenie nawet na największych sceptykach — na co sam jestem najlepszym przykładem.

Pierwsze różnice widać już na pierwszy rzut oka — o ile Tekken od początku wymaga od nas bardzo technicznego podejścia do pojedynków, tutaj uwaga skupia się jednak na akcji. Owszem, jak to na solidnego przedstawiciela gatunku przystało, tutaj także będziemy musieli dość starannie planować nasze ruchy i znać mniej lub bardziej opcje naszych bohaterów. A każdą z grona szesnastu dostępnych postaci charakteryzować będą inne możliwości, co wymuszać od nas będzie odmiennego podejścia do kwestii walki.

Sam system jest idealny w swojej prostocie, co wcale nie oznacza, że opanowanie go będzie łatwe dla każdego. Co bardziej zaprawieni w bojach z pewnością bedą mieli z nim mniejsze problemy niż początkujący wojownicy, jednak kilkunastominutowy samouczek zdradzający jego podstawy powinien być jasnym znakiem, żeby nie ulegać pozorom bo można z niego wykrzesać sporo sztuczek, które niekoniecznie będą widoczne na pierwszy rzut oka.

W gruncie rzeczy większość naszych możliwości zamyka się w kilku przyciskach — bądźcie jednak czujni. W grze z biegania po planszach w trzech wymiarach można się dość szybko przenieść do Duel Phase, aktywowanej odpowiednią sekwencją ciosów — wówczas to cały pojedynek nabiera rumieńców w formie bijatyki 2,5D — niewiarygodne? A jednak! To jednak nie wszystkie atrakcje przygotowane jako dodatek do tradycyjnych pojedynków. Obok zestawu ciosów i kontrataków pełnych mocy i słabości jak w grze papier-kamień-nożyce (których kombinacje, de facto, działają u każdego z dostępnych stworków) nieustannie doładowujemy dwa, widoczne na ekranie, paski energii. Odpowiedzialne są one, kolejno, za możliwość wezwania jednego z wybranych przez walką pomocników (o czym więcej za chwilę), bądź aktywację specjalnego trybu (Burst), w którym przez kilkanaście sekund nasze statystyki prezentują się znacznie lepiej. To właśnie wtedy możemy też wykonać atak specjalny, który na tle całej reszty wyróżnia nie tylko efektowna animacja, ale także znacznie silniejsze uderzenie!

Wspomniałem też o naszych pomocnikach — przed każdą z walk wybieramy duet Pokemonów, który będzie naszym supportem. Warto dobrze się nad tym zastanowić, bo czasami ten niepozorny bohater jest w stanie całkowicie odmienić rozkład sił na planszy. Te bowiem mogą zapewnić chwilowy boost naszych statystyk, osłabienie rywala, albo najzwyczajniej w świecie zaserwować przeciwnikowi specjalnie przygotowany na tę okoliczność atak!

Ilość bohaterów nieco zawodzi — tym bardziej że szesnastego z Pokemonów, Mewtwo, musimy odblokować podczas zabawy samodzielnie. Nie spodziewajcie się też specjalnie dużego wyboru trybów zabawy — bo tutaj zabrakło atrakcji rodem z Tekkena i tamtejszego Force Mode. Można by rzec, że jest na wskroś klasycznie: zabawa dla pojedynczego gracza, albo multiplayer — lokalny bądź sieciowy. W kwestii walk ze sztuczną inteligencją, do wyboru mamy zwykły versus, albo ligę, w której to pokonujemy zestaw trenerów i ich pupilków, które za każdym razem stają się coraz silniejsze. Nasi bohaterowie także nie stoją w miejscu — za zdobywane podczas rozgrywki punkty doświadczenia, możemy rozwijać ich umiejętności i polepszać statystyki, dbając m.in. o to, by wspomniane wcześniej tryby specjalne trwały kilka sekund dłużej.

W przypadku wszystkich bijatyk w XXI wieku niezwykle istotnym jest to, jak gra radzi sobie przy okazji sieciowych pojedynków. Z Pokken Tournament miałem okazję spędzić sporo godzin od czasów jej premiery — zarówno kilka dni przed oficjalnym startem, jak i już parę tygodni po nim, na serwerach wciąż można odnaleźć masę graczy, chętnych stoczyć pokemonowe pojedynki w zręcznościowym wydaniu. Bez komend i z większą ilością ataków, niż złota czwórka dostępna w rpgowych wydaniach. Graczy zarówno walczących w meczach rankingowych, jak i tych towarzyskich, których wyniki nie są podliczane w żadnych tabelach — mogą jedynie poprawić, albo wręcz przeciwnie, nasze humory. Matchmaking działa śpiewająco, nie napotkałem też większych problemów technicznych, które dałyby się we znaki podczas starć — za to również należą się wielkie brawa, bo wcale nie jest to takie oczywiste, jak wielu mogłoby się wydawać...

Warto poświęcić także chwilę kwestii trybu, w którym lokalnie okładamy się z innymi graczami. Jak już pisałem — podczas rozgrywki w Pokken Tournament dostępne są dwa widoki: trójwymiarowe poruszanie się po arenie przeplata się z czymś, co przywodzi na myśl bijatyki 2,5D. Jak tę niecodzienną perspektywę ukazać dla dwóch graczy jednocześnie? Wykorzystując dwa monitory, oczywiście! Gracz korzystający z Wii U GamePada obserwować będzie całą zabawę na ekranie kontrolera, jego przeciwnik zaś ma do dyspozycji telewizor czy rzutnik — to już w zależności od tego, do czego podłączona jest konsola. Nie jest to pierwszy raz kiedy zastosowane zostało takie rozwiązanie — podobnie sprawy miały się chociażby w Splatoon — i nie da się ukryć, że wypada to naprawdę dobrze. Niestety związane jest to także z kompromisem w postaci obniżonej o połowę liczbie klatek — na obu ekranach wyświetlana jest rozgrywka w 30fps. Ostatnim „ale”, które bezpośrednio związane jest z tym rozwiązaniem jest także... niesprawiedliwość w rozmiarze obrazu — na to jednak nie ma żadnego sposobu. Kompromisy.

A kiedy już jesteśmy przy technicznych aspektach gry, to trudno ukryć fakt, że całość prezentuje się… naprawdę dobrze. I nawet pomijając ograniczenia sprzętowe, bo nie ma co się oszukiwać — Wii U nie jest demonem wśród domowych konsol — autorzy zrobili wszystko, by zamaskować niedociągnięcia i zaserwować nam grę w najpiękniejszej z możliwych form. Dziesiątki rozbłysków, zapierających dech wybuchów, eksplozji i nadciągających wiązek świetlnych ataków z całą pewnością pomagają przy tworzeniu efektu WOW. Podobnie zresztą jak obecna w standardowej rozgrywce liczba 60 klatek na sekundę, które towarzyszą zabawie. Estetyka w której utrzymana jest zabawa z całą pewnością służy wszystkim zastosowanym sztuczkom, nie ma jednak co ukrywać, że autorzy portu wykonali kawał dobrej roboty przy tworzeniu domowego portu tej jakże efektownej zabawy. Wisienką na torcie jest tryb kolekcjonera — za zdobywane rangi odblokowujemy kolejne dodatki dla naszego awatara. Czy to nowe stroje, tła czy… teksty, które wypowiada podczas starć. Niby nic wielkiego, jednak to właśnie takie szczegóły pozwalają lepiej zżyć się z bohaterem, a także motywują do dalszej walki. Zresztą żadnego miłośnika serii o Kieszonkowych Stworków do kolekcjonerstwa raczej namawiać nie trzeba, prawda?

Pokken Tournament okazało się dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Uwielbiam Pokemony, jestem także wielkim miłośnikiem serii bijatyk od Bandai Namco, nigdy jednak nie wierzyłem specjalnie w tę fuzję. Wszystko zmieniło się kilka minut po tym, jak gra trafiła w moje ręce — byłem zauroczony tempem rozgrywki, efektownością walk i całym systemem na jaki postawili twórcy zabawy. Idealnym w swojej prostocie: wyuczenie się tego i owego nie zajmie nikomu dłużej niż kilku, no — góra kilkunastu — minut. Jednak wymasterowanie, a także poznanie słabości i mocnych stron bohaterów, to już zupełnie inna bajka. Nie uświadczyłem też najmniejszych problemów z działaniem systemu sieciowego, najsłabszym ogniwem produkcji jest jednak… niewielka paleta Pokemonów, którymi możemy stanąć do walki. Bez cienia wątpliwości mogę jednak powiedzieć, że jest to najlepsza „klasyczna” bijatyka jaką znajdziemy na Wii U — a także mocny tytuł na wyłączność konsoli, której dni są już policzone. To jednak kolejna obowiązkowa pozycja w bibliotece posiadaczy sprzętu.

Kup Pokken Tournament w cdp.pl. Kliknij!

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu