Ciekawostki technologiczne

Co stanie się z zawodowymi kierowcami, gdy na ulice trafią autonomiczne samochody? Szef Ubera rozjaśnia sprawę

Maciej Sikorski
Co stanie się z zawodowymi kierowcami, gdy na ulice trafią autonomiczne samochody? Szef Ubera rozjaśnia sprawę
Reklama

Nie za rok, nie za dwa lata, ale w końcu na naszych ulicach powinny się pojawić autonomiczne samochody. Może to przynieść sporo pozytywnych zmian, lecz będzie się także wiązać z przetasowaniami na rynku pracy. Człowieka zastąpi maszyna, w efekcie miliony ludzi zasilą grono bezrobotnych. Kierowcy pewnie różnie podchodzą do tego tematu: jedni się nie przejmują, bo nie wierzą w rewolucję, drudzy liczą na to, że wcześniej przejdą na emeryturę, jeszcze inni już teraz zastanawiają się nad przyszłością (masa ludzi pewnie w ogóle o tym nie myśli). A jak na temat patrzy branża?

Najważniejsze pytanie nie brzmi już chyba "czy", ale "kiedy" autonomiczne pojazdy trafią na rynek. Zbyt dużo firm (także tych potężnych) przyłączyło się do wyścigu, by miało się okazać, że to jedynie zabawa albo niewiele znaczący eksperyment. Powstają sojusze (m.in. Lyft i GM), które dają jasno do zrozumienia, że idzie nowe. Warto przy tym odnotować, że temat podejmują gracze z różnych sektorów. Branża motoryzacyjna dopiero niedawno zaczęła się w tym temacie rozpychać łokciami - wcześniej (możliwe, że nadal) prym wiodło Google. Mnie jednak najbardziej interesowała inna firma próbująca okiełznać autonomiczną jazdę: Uber.

Reklama

Dlaczego Uber? Bo ich plan jest naprawdę przebiegły. Firma wchodzi na rynek i demontuje go z pomocą kierowców różnego typu - zarówno tych "niedzielnych", dorabiających, ale też półetatowców, jak i zawodowych kierowców, nierzadko taksówkarzy, którzy wybierają współpracę z Uberem. Teraz obserwujemy ten etap w pełnej krasie - protesty korporacji taksówkarskich w USA, Polsce czy Francji potwierdzają, że Uber zalazł branży za skórę. Stanie na tym, że każdy chętny będzie mógł zostać "taksówkarzem". Na razie tak, ale...

Przechodzimy do drugiej fazy. Uber w końcu opracuje autonomiczny samochód (tak, pracują nad tym) i mówi "swoim" kierowcom żegnajcie, nie jesteście już potrzebni. Podkreślam: obecny etap jest przejściowy, a nie docelowy. Kierowca, który dorabiał z Uberem raz w tygodniu długo pewnie płakać nie będzie. Ale co z zastępem zawodowców? Nie ma Ubera, branża taxi może być mocno nadwyrężona lub nie będzie już istnieć w dzisiaj znanej nam formie. Ciężka sprawa, lecz... pojawi się pewnie stwierdzenie, że takie są prawa rynku, że z postępem nie ma sensu walczyć.

Co ciekawe, pytanie dotyczące tego zagadnienia zadano szefowi Ubera: co firma zrobi dla kierowców, którzy zwiążą się z nią "na poważnie", a potem usłyszą, że nie są już potrzebni? Trzeba przy tym zaznaczyć, że to nie jest korporacja, w której mówimy o jakichś osłonach socjalnych, programach pomocowych itd. Uber może im podziękować z dnia na dzień, bo to nie są pracownicy korporacji. Trudno nie zgodzić się z przeciwnikami Ubera, że jest to kontrowersyjna sprawa. Wróćmy jednak do CEO Ubera, Travisa Kalanicka i jego odpowiedzi.

Amerykanin podkreślił przede wszystkim, że... rynek jeszcze przez długi czas się nie zmieni. Ulice nie zapełnią się jutro autonomicznymi pojazdami. Od rewolucji dzieli nas jeszcze trochę czasu (ile?), a gdy temat już wystartuje, to zmiana trochę potrwa. To będą lata, świat nie zmieni się w ciągu jednego miesiąca czy nawet roku. Jeśli w jednych miastach taksówkarzy zastąpią autonomiczne pojazdy, to w innych ten pomysł nawet się nie pojawi. CEO Ubera ma pewnie rację. Ale to nie jest odpowiedź na pytanie. Fakt, że zmiany będą rozciągnięte w czasie i nie muszą mieć globalnego charakteru nie powinien uspokajać kierowców.

Pojawia się jednak coś jeszcze - Kalanick zastanawia się, jak Uber mógłby współpracować z miastami, by zapewnić kierowcom możliwość zmiany branży, w okresie przejściowym przystosować ich do nowych warunków. Mglista zapowiedź, z której nie musi zbyt wiele wynikać. Wniosek? Możliwe, że ci kierowcy staną przed faktem dokonanym, gdy pojawi się problem. A nawet jeśli rozpoczną się szkolenia, to ciekawość wzbudza pytanie o zawody, do których będą się mogli przenieść - przecież nie tylko kierowcy mogą ucierpieć w wyniku zmian. A wszyscy programistami nie zostaną...

Sytuacja złożona i trudna do rozwiązania. Z jednej strony trzeba się zgodzić z CEO Ubera, że ta zmiana może mieć bardzo pozytywne konsekwencje i to na wielu płaszczyznach. Wszyscy skorzystamy, nie ma co walczyć z postępem. Z drugiej strony - znowu widzimy, że pojawia się problem, który będzie pewnie rozwiązywany na zasadzie "jakoś to będzie". Paradoksem jest to, że kierowcy mogą dzisiaj świadomie pomagać Uberowi, dla którego są jedynie narzędziem. Wspierają machinę, która zmiecie ich z rynku. Tylko co im pozostaje...?

A zatem: Co stanie się z zawodowymi kierowcami, gdy na ulice trafią autonomiczne samochody? Na to pytanie prawdopodobnie będą musieli sami udzielić odpowiedzi.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama