Prosta rzecz a cieszy - tak można podsumować projekt Turtle Mail łączący w sobie tradycję z nowymi technologiami. Produkt przeznaczony jest dla dzieci, a stworzył go startup, za którym stoją... młodzi rodzice. Sprzęt angażuje dziecko, może pomóc w jego rozwoju, jednocześnie nie jest bardzo nowoczesny. Co najważniejsze: nie posiada ekranu. Na czym zatem polega zabawa i dlaczego dziecko, zwłaszcza "nowoczesne dziecko" miałoby się zainteresować tym produktem?
Gdybym był dzieckiem, chciałbym mieć na półce Turtle Mail
Zacznę od tego, że dziwię się rodzicom, którzy dopuszczają dzieci do świata nowych technologii bez nadzoru i od najmłodszych lat. Dwulatek obsługujący tablet sprawniej niż dorosły człowiek... Jasne, wszystko jest dla ludzi, nie ma sensu totalnie odcinać dzieci od cyfrowej rzeczywistości, zdobyczy techniki. Ale z niczym nie można przesadzać - takie zabawy powinny być ograniczane i kontrolowane. Niestety, dla sporej grupy rodziców to sposób na zdobycie wolnego czasu. Nie chcę ponownie zagłębiać się w ten temat, lecz jest on istotny w kontekście projektu, o którym za chwilę napiszę.
Turtle Mail stworzyli rodzice poszukujący produktu łączącego stare z nowym. Swój startup nazwali AE Dreams, ich stronę (w tym sklep) znajdziecie tutaj. Co oferują? W wielkim skrócie można napisać, że drukarkę z WiFi i aplikację. Drukarka ukryta jest w małym pudełku stylizowanym na skrzynkę pocztową. Rodzic, inny krewny czy nauczyciel (albo automat) wysyłają do drukarki treści, a te są serwowane dziecku (w postaci wydruku). Mogą to zrobić z poziomu sprzętu mobilnego lub komputera.
Dziecko może otrzymać informację tekstową, kolorowankę, rebus - pole do popisu całkiem spore. Treści są dostosowywane do wieku i poziomu opanowania czytania przez pociechę. Rodzic może podpiąć skrzynkę dziecka do systemu, który będzie każdego dnia przysyłał np. nowe słówko pochodzące z języka obcego poznawanego przez poznaje dziecko (albo ojczystego - to wzbogaca słownik). Może też dostawać kalambury czy zabawy polegające na łączeniu kropek. System łatwo pewnie rozbudować w różnych kierunkach.
W założeniu dziecko dostaje przesyłkę i zabiera się do pracy. Korzysta z ołówka, kredek, najczęściej ze swojej wyobraźni. Ćwiczy zapamiętywanie, zdolności logicznego myślenia, łączenia faktów, czytania. I czeka na kolejne "listy". To naprawdę może wciągnąć i wierzę, że dziecko czekałoby na kolejne wydruki. Istotne jest to, że w urządzeniu nie znajdziemy ekranu, zwłaszcza dotykowego. Pozostajemy przy starszych rozwiązaniach, przynajmniej na chwilę można wciągnąć młodsze pokolenie w inny świat - podobają mi się takie eksperymenty. Nie traci się kontaktu z rzeczywistością, która była (i nadal jest) kształtowana przez papier, odręczne pismo i ołówek.
Rodzic może stworzyć konto ulubionej zabawki dziecka, w ten sposób, pluszak czy prosty robot może się kontaktować z dzieckiem, wysyłać mu krótkie komunikat - też ciekawe. A w rozwinięciu mamy listy od Mikołaja czy Zębowej Wróżki. Znowu: opcji rozwoju i rozbudowy jest tu sporo. Martwi mnie jedna rzecz: rodzice mogą zacząć kontaktować się z dzieckiem za pośrednictwem tej skrzynki. Uznają, że łatwiej napisać coś na smartfonie i wysłać do wydruku niż przekazać wprost. W niektórych sytuacjach to fajne (np. gdy rodzic wyjeżdża albo siedzi do późna w pracy), ale z tym też nie należy przesadzać. Drukarka podłączona do smartfona nie może zastąpić rodzica - ten sam motyw, co w przypadku tabletu.
Mimo tego jednego zastrzeżenia, jestem na tak. Rozwiązanie proste, a przy tym pomysłowe. W takich przypadkach zastanawiam się, dlaczego sam na to nie wpadłem... Biznes ma szanse na rozwój, taka skrzynka może stanąć w wielu domach - projekt nie jest pozbawiony sensu także od strony ekonomicznej. Jestem ciekaw, jak się potoczą losy tej firmy, co jeszcze może się pojawić w jej ofercie?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu