Wczoraj Google zamknęło ważny etap w swej najnowszej historii – zakończono przejmowanie Motoroli. Tym samym amerykański producent sprzętu mobilnego pr...
Wczoraj Google zamknęło ważny etap w swej najnowszej historii – zakończono przejmowanie Motoroli. Tym samym amerykański producent sprzętu mobilnego przestał być samodzielną firmą i stał się oddziałem korporacji z Mountain View. Mogłoby się wydawać, że wszystko jest już jasne i sytuacja się ustabilizowała. Nic bardziej mylnego - przejęcie nadal wywołuje więcej pytań, niż odpowiedzi i na dobrą sprawę trudno stwierdzić, w jakim celu Google dokonało zakupu. Zawsze można jednak pobawić się w spekulacje.
Na początek przyda się pewien rys historyczny (brzmi groźnie), wprowadzający w temat osoby, które do tej pory nie interesowały się nim zbytnio. Warto zatem napisać, że 15 sierpnia ubiegłego roku (Polacy kończyli akurat dłuższy weekend przez co sprawa nie wywołała początkowo wielkich emocji w naszym kraju) media na całym świecie obiegła informacja, iż Google przejmuje Motorolę. Korporacja a Mountain View zapewniła, iż jest w stanie zapłacić za nowy nabytek 12,5 mld dolarów, co było sumą o 63% większą od ówczesnej kapitalizacji Motoroli (to największa inwestycja w historii Google).
Na rynku zapanowała konsternacja, ponieważ wcześniej nikt nie spodziewał się takiego scenariusza – transakcja do ostatniej chwili była wielkim sekretem i wiedziały o niej jedynie najważniejsze osoby w obu korporacjach. W reakcji na te doniesienia cena akcji Google nieznacznie spadła, a cena papierów wartościowych Motoroli ruszyła ostro do góry. Wszyscy zainteresowani tematem zadawali sobie jednak pytanie: po co Google przejmuje Motorolę?
Oficjalne stanowisko szefów Google brzmi dość niejasno. Można było od nich usłyszeć, że obie firmy do siebie pasują i powinny się świetnie uzupełniać, na czym zyskają klienci (zarówno indywidualni, jak i biznesowi), a także korporacje współpracujące z tym duetem i programiści. Z takiego komunikatu niewiele jednak wynika.
Przypuśćmy zatem, że Google postanowiło pójść w ślady Apple i stworzyć własny ekosystem, który stałby się przeciwwagą dla giganta z Cupertio i zapewniłby korporacji z Mountain View podobne zyski. Przecież firma posiada już wiele atutów, które mogłyby się okazać kluczowe w budowaniu własnego środowiska: Android jest obecnie najpopularniejszą platformą mobilną na świecie, wyszukiwarka Google pozostaje globalnym liderem w tej branży, Google Play rozwija się dynamicznie, niedawno poszerzono pakiet usług o serwis Google Drive… Można długo wymieniać, a i tak dojdzie się do niezwykle istotnego elementu – Apple zarabia głównie na swoim sprzęcie, trafiającym do olbrzymiej rzeszy odbiorców i wywołuje euforię w każdym zakątku naszego globu. Google jest natomiast zdane na współpracę z producentami sprzętu mobilnego i nawet jeśli przebiega ona bez większych problemów, to nie ma w tym przypadku mowy o olbrzymich zyskach, czy pełnej niezależności.
Jeden ze scenariuszy przewiduje więc wykorzystanie Motoroli do produkcji własnego sprzętu i uniezależnienia się od zewnętrznych firm. Kuszące? Nawet bardzo. Możliwe w realizacji? Raczej nie. Pomijając fakt, iż byłoby to bardzo ryzykowne posunięcie (odwrócenie się od Samsunga, HTC, czy chińskich producentów mogłoby się okazać katastrofą), to z ostatnich doniesień wynika, że Google samo wykluczyło takie rozwiązanie. Chiński regulator antymonopolowy wyraził zgodę na przejęcie Motoroli pod pewnymi warunkami, a jednym z nich jest otwartość Androida przez najbliższych pięć lat. Z pewnością uspokoiło to wielu producentów na całym świecie i na jakiś czas odsunęło widmo szybkiego poszukiwania nowej platformy mobilnej, która mogłaby przekonać do siebie miliony użytkowników. Tworzenie własnego, zamkniętego ekosystemu (póki co) nie będzie zatem możliwe.
Drugi scenariusz wykorzystania Motoroli to wojny patentowe. Już w drugiej połowie sierpnia 2011 roku większość analityków i dziennikarzy branżowych przekonywała, że w całej sprawie Google najbardziej zależy na bogatym portfolio patentowym Motoroli (liczy ono kilkanaście tysięcy pozycji). Korporacja z Mountain View lizała wówczas rany po przegranym boju o patenty firmy Nortel (kupiło je wspólnie kilka firm, wśród których znalazły się m.in. Microsoft, Apple i RIM – prawdziwy dream team), a na rynku krążyła plotka, iż Microsoft szykuje się do przejęcia Motoroli, by w dalszej perspektywie wykorzystać ją do walki z konkurencją. Na to Google nie mogło sobie pozwolić i zaczęło szybko działać. Efekty wszyscy znamy. Wyposażone w nowy oręż Google jest z pewnością dużo bardziej niebezpieczne i mogłoby wywołać na rynku ostry konflikt. To jednak kłóciłoby się z zapewnieniami, iż portfolio patentowe Motoroli będzie służyło korporacji z Mountain View jedynie do obrony przed ewentualnymi atakami ze strony konkurencji. Uwagę na poczynania Google w tym aspekcie ma zwracać europejski regulator antymonopolowy. Na ręce Page’a i Brina patrzą zatem nie tylko Chińczycy, ale też Europejczycy (że o amerykańskich konkurentach nie wspomnę).
Skoro odpadają oczywiste scenariusze, to może warto przyjrzeć się tym mniej popularnym drogom rozwoju? Jedna z nich pojawiła się stosunkowo nagle. Mowa o wejściu Motoroli na rynek TV. Przedstawiciele amerykańskiego producenta zaprezentowali w Bostonie platformę DreamGallery, która ma wprowadzić do branży Smart TV porządek, innowacyjne rozwiązania oraz intuicyjny system zarządzania. Brzmi nieprawdopodobnie? Nie, gdy weźmie się pod uwagę, że Google szukało już szczęścia w tym segmencie. Póki co Google TV można uznać raczej za wielki niewypał, niż wspaniałą kartę w historii Google, ale temat jest jeszcze otwarty. Skoro nie udało się z firmami Logitech, Intel oraz Sony, to może warto wrócić do tematu z Motorolą? Co prawda obie korproacje nie mają doświadczenia w tym biznesie, ale posiadają sztab odpowiednich ludzi, którzy mogą jeszcze sporo namieszać w sektorze TV.
Równie ciekawie należy się odnieść do niedawnych doniesień na temat Reginy Dugan. Kim jest ta pani? Jeszcze jakiś czas temu była szefową DARPA. Dzisiaj pracuje w Google, a ściślej mówiąc (pisząc) w oddziale Google X (dowodzi nim Sergey Brin), czyli tajemniczej jednostce amerykańskiej korporacji. Jeżeli pani Dugan i spółka doprowadzą w najbliższym czasie jakiś projekt do końca i będzie to zaawansowany technologicznie gadżet, to przecież ktoś będzie musiał zająć się jego produkcją. Motorola mogłaby się świetnie odnaleźć w tej roli zapewniając sobie i Google odpowiednie zyski. Czy jet to tylko mrzonka? Niekoniecznie.
Jeżeli przyjmiemy, iż zaprezentowany jakiś czas temu projekt Google Glasses nie jest tylko żartem/ciekawostką amerykańskiej korporacji i faktycznie zamierza ona wprowadzić na rynek taki sprzęt, to Motorola mogłaby się zająć jego produkcją. Wszak mówimy tu o produkcie, który z założenia stanowiłby następce dzisiejszych smartfonów. A kto miałby się zająć tym tematem lepiej, niż firma, która w znacznym stopniu przyczyniła się do rozwoju branży mobilnej? Zapewne już za kilka kwartałów przekonamy się, czy owe kosmiczne okulary faktycznie są dzisiaj w zasięgu Google/Motoroli, czy był to jedynie gadżet, którym Sergey Brin chciał zaszpanować na imprezie.
Na koniec można wziąć pod uwagę jeszcze jeden scenariusz – Google nie zrobi z Motorolą nic. Korporacja może już być spokojna o zabezpieczenia w ewentualnej wojnie patentowej (choć tutaj nie znasz dnia, ani godziny), wpływy z Androida są stabilne, stosunki z innymi producentami całkiem niezłe, więc po co zmieniać status quo? Motorola nadal będzie produkować urządzenia mobilne i może w końcu uda jej się wyjść na zero, a z odpowiednim wsparciem Google osiągnie nawet zyski. Na dłuższą metę takie rozwiązanie jest jednak bezsensowne, niebezpieczne, a z mojego punktu widzenia nawet nieetyczne.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu