Mobile

Ciemna strona grania na smartfonach o której się nie mówi - a powinno

Kamil Świtalski
Ciemna strona grania na smartfonach o której się nie mówi - a powinno
28

Uwielbiam gry mobilne. Mobilne rozumiane przede wszystkim jako te przenośne, które można ze sobą zabrać w podróż i cieszyć się nimi wszędzie... póki bateria (i warunki oświetleniowe) pozwolą. W ostatnich latach jednak gry mobilne to dla większości te na smartfony i tablety — i to właśnie o nich będzie dziś mowa. Bo wokół nich krąży od groma stereotypów — mniej lub bardziej trafionych. A jednocześnie mają one pewną przypadłość o której zbyt wiele się nie mówi — a szkoda, bo zdecydowanie powinno.

Kup dziś, graj dziś. Bo za miesiąc może nie działać

Systemy mobilne to bardzo dynamiczna masa. Zmieniają się ekrany urządzeń (a wraz z nimi nie tylko proporcje, ale także rozdzielczości), zmienia się oprogramowanie, zmieniają się także podzespoły. I gry które kupujemy dziś — często za niemałe pieniądze — mogą wkrótce okazać się niegrywalne. Pal licho kiedy problemem jest niedostosowanie do nowego typu ekranu. Irytuje, ale da się z tym coś jeszcze zrobić. Ale kiedy pojawiają się bugi, niedociągnięcie, problemy czy zmiana architektury — zaczyna się robić niebezpiecznie. Twórcy swoich gier nie aktualizują, bo im się nie opłaca.

Staram się to zrozumieć, ale nie do końca potrafię. OK — w przypadku gier free-to-play czy tych nastawionych na bycie usługami, ich sprawa. Ale w przypadku tych po które sięgam najczęściej: czyli pełnoprawnych produkcji bez mikrotransakcji, nie. Bo nie po to wydaję kilkadziesiąt złotych na grę, by czuć oddech aktualizacji na szyi i gnać jak najszybciej do jej końca, bo to wie: może jesienią gdy pojawi się nowy iOS przestanie działać? A może jeszcze wcześniej — a znając przywiązanie do produktów ze strony mobilnych twórców, nie mam nadziei na szybką aktualizację. Przykład pierwszy z brzegu: aktualizacja The World Ends With You Solo Remix która kilka dni temu zawitała do App Store'a. Pierwsza od 2015 roku — kiedy to debiutował iPhone 6S, a szóstka była u szczytu popularności. Pięć lat trwało dojście do momentu, w którym wydawca (moje ukochane Square-Enix) zdecydowało się zadbać o wsparcie dla ekranów iPhone X (i nowszych). A to nie jest jakoś wybitnie tania sprawa — owszem, grę można kupić taniej niż wersję na Nintendo Switch, ale to wciąż koszt 84,99 zł.

To przykład jeden z wielu — po zakupie iPada Pro 2020 wszedłem w bibliotekę moich aplikacji, zjechałem na dół listy i próbowałem pobrać co ciekawsze tytuły, do których może znajdę chwilę by wrócić. I tak oto odkryłem całe multum gier do których już nie wrócę — bo nie działają. W tym chociażby 999: The Novel, które miałem nadzieję nareszcie dokończyć. No cóż, najwyraźniej nie tym razem.

Nie naprawiają, bo im się nie opłaca

Kiedy gra jest usługą i stale się rozwija — logicznym jest, by twórcy zapewniali wsparcie i optymalizację dla możliwie jak największego zestawu urządzeń, systemów i konfiguracji. Ale to jednorazowe strzały, które — umówmy się — nie przynoszą aż takich kokosów. Nie w 2020 roku. Gry typu Premium mają dużo mniejszy priorytet. I z jednej strony jako klient podchodzę do nich ostrożnie i mam pewien żal do twórców. Z drugiej... no na Androidzie można coś pokombinować, na iOS bardziej jak z konsolą. Działa w momencie gdy kupujesz, a w kolejnych generacjach już raczej nie. Smart Delivery dopiero nadchodzi. Idealne rozwiązania nie istnieją, smartfon to nie komputer, warto mieć to na uwadze. Ale widząc kolejną niedziałającą grę jeszcze bardziej doceniam abonament Apple Arcade. Swoją drogą — jestem ciekawy czy w pewnym momencie gdy zaczną znikać z tamtejszego katalogu, czy jednak Apple zadba o to by wszystkie one zawsze były zoptymalizowane do najnowszych urządzeń. w końcu to perełki w ich katalogu.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu