VOD

Ciche miejsce: dzień pierwszy – recenzja. To najgorsza część serii

Patryk Koncewicz
Ciche miejsce: dzień pierwszy – recenzja. To najgorsza część serii
Reklama

Wyczuleni na dźwięk kosmici znów atakują kina. Tym razem jednak w wydaniu wyjątkowo wtórnym i nudnym.

Przed seansem Ciche miejsce: dzień pierwszy, zadałem sobie pytanie, czego tak naprawdę oczekuje od prequelu? Odpowiedź wydała mi się dość prosta – przedstawienia tła wydarzeń z pierwszych dwóch części, wyjaśnienia najważniejszych motywów i być może puszczenia oczka do osób zaznajomionych z serią, poprzez wplecenie do nowej historii poznanych wcześniej postaci. Cóż, Dzień pierwszy spełnił tylko jeden z tych wymogów i to w sposób bardzo pobieżny. Po seansie narodziło się zaś kolejne pytanie – po co ten film w ogóle powstał?

Reklama

Polecamy na Geekweek: To Netflix decyduje o tym, co oglądasz

Sam i kot w obliczu zagłady

Na dwóch pierwszych filmach z serii Ciche miejsce – choć dla gatunku horroru nie były szczególnie innowacyjne – bawiłem się bardzo dobrze, a motyw „straszenia ciszą” i nieustającego zagrożenia wymuszał w pewien sposób stałe skupianie uwagi na wydarzeniach, rozgrywających się na ekranie.

Nowa odsłona serii, będąca w ujęciu chronologicznym prequelem, poszła jednak zupełnie inną drogą, a niebagatelne znaczenie ma tutaj fakt kompletnej zmiany zarówno aktorów, jak i ekipy stojącej od zaplecza. Johna Krasińskiego – dotychczasowego scenarzystę i reżysera – zastąpił Michael Sarnoski, który szczególnie bogatym portfolio pochwalić się nie może i widać to po najnowszej odsłonie serii Ciche miejsce. Zacznijmy jednak od początku.

Prequel, który niczego nie wyjaśnia

Akcja Ciche miejsce: dzień pierwszy przenosi widza do Nowego Jorku i rzuca go w rolę towarzysza Sam – młodej kobiety zmagającej się z zaawansowanym nowotworem, która swoje ostatnie chwile przeżywa w hospicjum. Sam, jej kot i inni podopieczni ośrodka wybierają się do teatru lalek, jednak spektakl zostaje przerwany przez ewakuację, zarządzoną przez miejskie służby. Z całych Stanów Zjednoczonych zaczynają dobiegać bowiem sygnały o dziwnych, niezwykle agresywnych przybyszach z kosmosu, którzy reagują na dźwięki – Sam już niebawem przekona się, jak bardzo niebezpieczne są te istoty.

W tym miejscu scenarzyści mogli stanąć na wysokości zadania, czyniąc z Dnia pierwszego najważniejszą część serii. Dlaczego? Bo aż prosiło się o choćby szczątkową próbę wyjaśnienia pochodzenia i motywów tych przypominających Demogorgony potworów. Tymczasem Michael Sarnoski nie tylko zepsuł całą zabawę, wykorzystując starą jak świat sztuczkę deus ex machina, ale też pozbawił monstra atmosfery grozy, bo te swobodnie biegają sobie po mieście całymi stadami, w scenach cechujących się niskiej jakości CGI.

Brak poświęcenia większej uwagi pozaziemskim istotom zrozumiałbym w momencie, gdyby stanowiły one tło dla grającej pierwsze skrzypce historii głównej bohaterki. W praktyce jednak i ta część filmu wypada bardzo miernie, a wszystko skupia się na… poszukiwaniu pizzy.

W przeciwieństwie do rodziny Abbott (Ciche miejsce i Ciche miejsce 2), z którą łatwo można było się zżyć, Sam nie wzbudza sympatii. To samo tyczy się jej kompana, który nagle wyłania się z zalanego metra i postanawia dołączyć do bohaterki pomimo jej niechęci. O Ericu dowiadujemy się niewiele, bo pełni on w filmie jedynie rolę jednostki, którą może zaopiekować się silna postać kobieca. Mężczyzna nie ma większego celu i nieszczególnie zależy mu na ewakuacji z pogrążonego w chaosie miasta, dlatego dołącza do Sam, która przed nieubłaganie nadciągającą śmiercią chce po raz ostatni zjeść pizze z ulubionej restauracji.

Reklama

 

I co, to tyle? W zasadzie to tak. Sam i Eric przez mniej więcej godzinę czasu ekranowego podróżują przez zgliszcza Nowego Jorku, popełniając raz za razem głupie błędy, mogące kosztować ich życie. A to ktoś przewróci przez przypadek regał z książkami, a to ktoś za mocno trzaśnie drzwiami – te niepożądane interakcje ściągają na nich uwagę sfory krwiożerczych potworów, po czym akcja znów wraca na chwilę do niewnoszących nic dialogów, by za moment ponownie zatoczyć koło.

Reklama

Chciałbym móc powiedzieć, że dynamiczne sekwencje pościgów czy ukrywania się przed kosmitami w jakiś sposób wynagradzają poczucie nudy, ale niestety tak nie jest. Oprócz kilku ładnych kadrów nie można też mówić o ponadprzeciętnej atrakcyjności wizualnej, bo Ciche miejsce: dzień pierwszy to film zrealizowany zaledwie poprawnie co w szczególności odnosi się do scen generowanych komputerowo, które momentami kłują w oczy.

Tego filmu po prostu mogłoby nie być

Ciche miejsce: dzień pierwszy nie wnosi więc do serii żadnego powiewu świeżości, nie zachwyca scenami akcji, a już tym bardziej nie wprowadza istotnych dla franczyzy bohaterów. To definicja odcinania kuponów i zmarnowanego potencjału na prequel, który mógł stworzyć fantastyczne podłoże fabularne pod Ciche miejsce 3, które zaplanowano na 2025 rok. Tego filmu po prostu mogłoby nie być, więc jeśli jesteście fanami serii i na fali tej sympatii rozważacie wybranie się do kina na Dzień pierwszy, to ostrzegam, że możecie mocno się rozczarować.


W świecie pełnym serialowych hitów i filmowych arcydzieł, znaczenie ma nie tylko to, co widzimy, ale i to, co słyszymy. Dlatego właśnie, jako wymagający miłośnik doskonałej jakości dźwięku, warto zainwestować w sprzęt audio, który odda każdy niuans ścieżki dźwiękowej, potęgując wrażenia z oglądania. Na tophifi.pl znajdziesz szeroką gamę urządzeń audio, które spełnią oczekiwania nawet najbardziej wymagających odbiorców. Zaproś niepowtarzalną głębię i czystość dźwięku do swojego domowego kina. Przekonaj się, jak wielką różnicę może wprowadzić w Twoje filmowe doświadczenia wysokiej klasy sprzęt audio, który pozwoli Ci usłyszeć każdy szczegół i poczuć pełnię emocji płynących z ekranu.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama