Chińczycy udowodnili, że stać ich na naprawdę kreatywne akcje i ponownie dali swój wyraz podziwu względem Apple. Tym razem z tłem przestępczym.
Chińska robota
Cała akcja wydarzyła się w 2013 roku. Ogółem Apple jest doskonale znane z tego, że należy do producentów klasy premium, a co za tym idzie każdy ich sprzęt, a nawet część nie należy do najtańszych. W dodatku już posiadanie czegoś z logo ich firmy gwarantuje prestiż i poczucie wyjątkowości.
Na czym jednak polega ta tytułowa chińska robota? Mianowicie zorganizowana grupa zamawiała iPhone'y i prawie natychmiast po kupnie zwracali je do Apple Store z Shenzen, mówiąc, że ich nowe telefony są uszkodzone. Wtedy firma je szybko sprawdzała, przyznawała rację oszustom, którzy to otrzymywali nowe smartfony. Po tym sprzedawano takie sprzęty i cieszono się zyskiem.
Chwila, chwila. Pojawia się jednak tu pewna luka. Po pierwsze, na którym etapie dochodziło do oszustwa? Po drugie, gdzie w ogóle miejsce na zysk? Otóż spryt Chińczyków zasługuje na podziw. Według raportu z The Information, oszuści kupowali sprzęty po to, aby wymontować z nich wartościowe części i zastępowali je tanimi zamiennikami czy nawet opakowaniami po gumie do żucia. Zastanawia mnie tylko, jak niedokładnie musiała wyglądać inspekcja w serwisie, że grupie udawało się wyłudzać nowe urządzenia. Naturalnie wykradzione elementy sprzedawano, bądź też montowano w odświeżanych modelach z iOS.
Kiedyś to były czasy
W 2013 roku Apple sprzedawało 4, 4s, 5, 5c i 5s, zatem urządzenia, które z dzisiejszej perspektywy, były jeszcze względnie łatwe do naprawy. Owszem, otwarcie ich unibody nie należało do najprostszych zadań, ale z pewnością było bardziej przyjazne niż w kolejnych generacjach. Nie bez powodu też, taki proceder został potem zawieszony. W całej sprawie ważne jest także to, że w Shenzhen oszuści mieli dostęp do ogromnej palety części. Do tego wszystkiego na tamtym rynku wiele urządzeń da się określić mianem Frankenphone'ów - znajdziemy na nich zmodyfikowanego iOS, pomieszanie oryginalnych części z zamiennikami oraz mnóstw dostępnych podróbek. Najważniejsze, czyli logo, jest jednak na swoim miejscu.
W 2013 roku Apple podjęło w ogóle pierwsze kroki w walce z wyłudzaczami. Tim Cook przeprosił klientów z Państwa Środka za problemy z gwarancją - księgowi musieli złapać się za serce, kiedy zauważyli, że wydatki na takie zgłoszenia są ponad dwukrotnie wyższe niż zakładano. Mówimy tu o o kwocie 3,7 miliarda dolarów na świecie względem planowanych 1,6.
Dopiero wprowadzenie dodatkowych kontroli stanu telefonu w autoryzowanym serwisie oraz wprowadzenie specjalnych zabezpieczeń i plomb pozwoliło wygrać z oszustami. Efekt? W 2017 roku firma z Cupertino wydała na świadczenia gwarancyjne 4,32 miliarda względem 4,66 z 2016 i po raz pierwszy te wydatki spadły.
Cała sprawa jest niezwykle ciekawa i pokazuje popularność Apple. Jestem ciekaw, na czym teraz bazują takie organizacje przestępcze - może znaleźli nową ofiarę?
źródło: Engadget
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu