Problem z półprzewodnikami obejmuje coraz więcej branż i nawet wydawałoby się tak dobrze zabezpieczone firmy jak Apple zaczynają mieć problemy. W błyskotliwy sposób ominęła jak na razie ten problem Tesla, ale już SpaceX ze Starlinkiem wpadła w procesorową „pułapkę”.
Starlink już nie beta
Wydawać by się mogło, że SpaceX ze Starlinkiem ma powody do świętowania. Kolejne satelity meldują się na orbicie, popyt na zestawy naziemne do komunikacji z siecią znacznie przewyższa podaż. Firma wycięła też dopisek „beta” przy logo sieci, co oznacza, że SpaceX uznaje konstelację za technologicznie dojrzały produkt.
Jak się jednak okazuje, typowe dla tego etapu szybkie skalowanie produkcji zestawów naziemnych prawdopodobnie nie nastąpi. Firmę dotknęły bowiem braki na rynku półprzewodników, które uniemożliwiają rozkręcenia produkcji tych urządzeń. SpaceX w fazie beta produkowała 5000 terminali tygodniowo, jak to wygląda obecnie, nie wiadomo.
Wiemy natomiast, że czas oczekiwania na zamawiane obecnie urządzenia drastycznie się wydłużył, osiągając w niektórych rejonach już nawet 2023 r. (SpaceX uzależnia ilość urządzeń przydzielanych na dany region od przepustowości sieci, którą jest tam w stanie zapewnić). SpaceX wydało w tym temacie lakoniczne oświadczenie, natomiast sprawę bagatelizuje optymistycznie nastawiony Elon Musk, który w jednym z wywiadów udzielonych w ostatnich tygodniach stwierdził, że problem jest krótkoterminowy, a duża ilość inwestycji w branżę półprzewodników pozwoli ustabilizować dostawy w 2022 r.
Elastyczny jak Tesla
Nie mniej warto zauważyć, że w przypadku jego drugiej firmy, Tesli, zastosowano bardzo radykalne środki, w celu zapobieżenie przerwom w dostawach. Firma przepisała swoje oprogramowanie tak, aby można było korzystać z jednego z 19 (!) wcześniej wyselekcjonowanych układów scalonych. Dzięki temu poziom produkcji Tesli, w przeciwieństwie do większości konkurentów, nie ucierpiał.
Co ciekawe, w wypowiedziach dotyczących procesorów i Tesli tak dużego optymizmu u Muska już nie czuć, ale niekoniecznie musi to być przejaw hipokryzji. Być może terminale Starlink cierpią na brak podzespołów produkowanych w starszych procesach litograficznych, których produkcję znacznie łatwiej skalować w krótkim okresie czasu.
Projekt Kuiper w tylnim lusterku?
Starlink jest zdecydowanym liderem w wyścigu internetowych konstelacji satelitarnych, ale z pewnością niemożność „zasypania” rynku terminalami już dziś musi być trochę irytująca. Nie chodzi tu nawet o samą utratę kilkumiesięcznych opłat abonamentowych, ale o to, że SpaceX ma teraz okazję dla zbudowania dużej przewagi, zanim konkurencja, szczególnie od Amazona, będzie w stanie zaoferować swoje usługi.
Projekt Kuiper, jak wszystkie kosmiczne projekty Bezosa ślimaczy się niemiłosiernie, choć z racji posiadania w zasadzie nieograniczonych środków, powinien być bardzo groźnym przeciwnikiem. Właśnie ogłoszono, że w ramach przygotowań do budowy tej konstelacji jej dwa satelity testowe polecą na orbitę dopiero w 2022 r. Kupić czas Amazonowi ma... kancelaria prawna, próbująca torpedować plany rozbudowy sieci Starlink.
Starlink dziś
Starlink dysponuje dziś na orbitach 1600 satelitami (docelowo ma ich być nawet 42 tys.), a ich terminal zamówiono już ponad 500 tys. razy. W Polsce, żeby skorzystać z „kosmicznego” internetu trzeba zapłacić 2269 zł za terminal, a następnie opłacać abonament wysokości 449 zł miesięcznie. Starlink ma zapewnić klientom transfery rzędu 100 - 200 Mb/s o opóźnieniach nie przekraczających 20 ms.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu