Netflix potrafi zaskakiwać i dosyć regularnie dostarcza seriale, od których nie ma szansy się oderwać. Po "Black Doves" spodziewałem się naprawdę wiele, ale i tak dostałem znacznie, znacznie więcej.
Historii szpiegowskich otrzymaliśmy w ostatnich latach naprawdę mnóstwo. Wśród nich nie brakowało średniaków, ale pojawiały się też perełki. Podobnie z serialami akcji, które dzięki większym budżetom wyglądają lepiej i angażują jeszcze bardziej. Coraz częściej na małym ekranie widujemy też kinowe gwiazdy. Netflix połączył te wszystkie zalety w "Black Doves", dzięki czemu dostajemy świetnie zrealizowaną produkcję ze znakomitą obsadą.
Black Doves - recenzja szpiegowskiego serialu Netflix
Keria Knightley, którą większość z Was może kojarzyć z serii filmów "Piraci z Karaibów", wciela się w Helen - kobietę, która ewidentnie ma coś do ukrycia, ale z początku nawet widza udaje się jej oszukać. Obok niej na ekranie oglądamy Bena Whishawa (pamiętacie go jako Q w filmach o Bondzie?), a także Sarę Lancashire i Andrew Buchana. Zanim zostanie wyjaśnione, jakie relacje ich łączą, znajdujemy się w strefie domysłów - wszystkie nowe informacje są jednak podawane w dobrym tempie, twórcy nie spieszą się z wyjaśnianiem czegokolwiek, a jeśli odkrywają karty, to jednocześnie zwracają uwagę na nowe sekrety, które nurtują nas jeszcze bardziej.
Polecamy: Wystąpił w polskim hicie Netfliksa. Zdradził, jakie seriale lubi najbardziej
Duży wpływ na to, jak odbieramy serial ma oczywiście występ obsady, a duet Knightley z Whishawem jest wręcz czarujący. Chemia, jaka łączy tę dwójkę aktorów przed kamerą jest wręcz niespodzianką - nie spodziewałem się, że tak świetnie będą oni ze sobą współpracować. Dodałbym nawet, że to Whishawe jest moim cichym bohaterem, ponieważ Ben nadaje Samowi tyle uroku i wyjątkowości, że cały czas liczyłem na jeszcze więcej scen z jego udziałem, szczególnie w trakcie działań w terenie.
Cała intryga, która oscyluje wokół szpiega wśród najwyższych rangą oficjeli w Wielkiej Brytanii oraz potencjalnego konfliktu z Chinami, bardzo szybko wciąga i emocjonuje. Kolejnymi zaletami są sam klimat serialu, dla którego Wyspy są idealną lokalizacją, ze względu na atmosferę ulic i pogodę. Mimo, że Londyn mógł być już opatrzony przez wielu widzów, to jednak twórcy zdołali pokazać go nieco inaczej, ale zachowując sekwencje z najbardziej charakterystycznymi miejscami. Ci, którzy tam byli, z pewnością rozpoznają większość z nich, dzięki czemu serial wydaje się jeszcze bardziej przyziemny.
Nowy serial Netflix - dlaczego warto oglądać?
Mimo, że główna oś fabuły dotyczy wątków szpiegowskich na różnym etapie działalności Helen (oprócz aktualnych wydarzeń, mamy też szansę cofnąć się w czasie i zobaczyć, jak zaczynała), to "Black Doves" umiejętnie wplata w to wszystko sporo humoru i wzruszających momentów, których nie odbierałem jako klisze. Wydaje mi się, że - ponownie - wynika to z odpowiedniej obsady, bo Keira i Ben są w stanie zamienić zwykłe sceny w coś więcej, nawet jeśli wynika to z drobnego gestu, spojrzenia lub ledwo zauważalnego grymasu na twarzy.
Cieszy mnie fakt, że fabuła nie jest jednak przez to spłycana, lecz wręcz przeciwnie - momentami jest na tyle zawiła, że trzeba być naprawdę uważnym, by niczego nie przegapić i nie pomieszać. Odrobinę kłóci się z tymi poleganie na ekspozycji przez serial, gdy jeden z bohaterów tłumaczy nam wszystko w długim monologu lub dynamicznym dialogu, ale przestaje to być zauważalne dość szybko.
Wysokie tempo i duża dawka akcji powodują, że "Black Doves" nie zanudza widza przed ekranem - podczas seansu czułem się nieustannie pobudzany: sekretem, żartem, strzelaniną lub wymianą ciosów. Co więcej, te sześć odcinków rozgrywa się z okresem świątecznym w tle, a spoglądając na kalendarz trudno nie oprzeć się ochocie spędzenia czasu przy produkcji, która w choćby minimalnym stopniu nie będzie nas wprawiać w ten nastrój.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu