Polska

Polacy cierpią, bo Biedronka boi się postępu. Pcha klientów w ramiona Lidla

Tomasz Szwast
Polacy cierpią, bo Biedronka boi się postępu. Pcha klientów w ramiona Lidla
Reklama

Biedronka to największa sieć sklepów detalicznych w Polsce, która wciąż oferuje dostęp do promocyjnych ofert przy pomocy plastikowych kart. Stwarza to olbrzymie pole do kombinatorstwa czy wręcz cwaniactwa, co właśnie przestało umykać oczom niezadowolonych klientów. Czyżby w Jeronimo Martins nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że to jawne wypychanie klientów wprost w ramiona konkurencji?

W czym tkwi problem? Plastikowa karta Moja Biedronka to raj dla cwaniaków. Ukraińcy już to wiedzą

Problem, który chciałbym poruszyć w tym materiale, dotyczy zwłaszcza mieszkańców Polski Wschodniej. To bowiem właśnie tam przyjeżdzają na zakupy klienci z Ukrainy. Niestety wśród nich są również tacy, którzy zakupy robią nie tylko dla siebie. Promocje w Biedronce wykorzystywane są przez ukraińskich sklepikarzy. W jaki sposób? Dzięki możliwości zakupienia danego towaru po okazyjnej cenie, mogą więcej zarobić sprzedając go u siebie na Ukrainie. Tylko skąd wziąć biedronkowy towar w ilości hurtowej? Z pomocą przychodzą właśnie plastikowe karty Moja Biedronka. Jak funkcjonuje proceder uprawiany przez ukraińskich sklepikarzy? Już opisuję.

Reklama

Standardowo Biedronka publikuje dwie promocyjne gazetki w tygodniu. Zaczynają obowiązywać odpowiednio od poniedziałku i czwartku. To właśnie w tych dniach ukraińscy sklepikarze wybierają się na łowy do Polski. Schemat zawsze jest ten sam. Samochód typu Renault Trafic czy Opel Vivaro, oczywiście w osobowej konfiguracji by nie wzbudzać uwagi podczas kontroli granicznej i wycieczka po okolicznych Biedronkach. Oczywiście z samego rana, gdy sklepowe półki jeszcze uginają się od towaru.

Złożona najczęściej z dwóch bądź trzech osób grupa ładuje do koszyków cały dostępny w sklepie asortyment danego towaru. Zdecydowanie najczęściej jest to masło, mleko albo mięso. Podchodzą do kasy i wyciągają karty Moja Biedronka. Całe mnóstwo kart. W ten sposób limit dwóch czy trzech sztuk towaru na kartę przestaje obowiązywać. Można wykupić wszystko, co tylko przyjechało do sklepu danego dnia.



fot. własne

Biedronka bezradna, klienci wkurzeni, ukraińscy sklepikarze zadowoleni

Teoretycznie kasjer Biedronki mógłby odmówić realizacji takiej transakcji. Biedronka jest bowiem sklepem detalicznym, który nie zajmuje się sprzedażą towaru w ilościach hurtowych. W praktyce jednak nikt nie chciałby konfliktu z grupą niezadowolonych klientów. Poza tym w praktycznie wszystkich sklepach spod znaku uśmiechniętego owada dostępne są kasy samoobsługowe. Wystarczy wspomniane już mnóstwo kart Moja Biedronka i dłuższa chwila cierpliwości, by zrobić interes na towarze przywiezionym z Polski.

Co na to klienci? Czują zniesmaczenie, irytację czy wręcz gniew. Mieszkając w Polsce Wschodniej, by móc kupić towar promocyjny w Biedronce trzeba udać się do sklepu jak najwcześniej, najlepiej przed 7:00. Inaczej wszystko, co tylko przyjechało do sklepu, odjedzie w kierunku ukraińskiej granicy.

Całe szczęście, że Biedronka nie jest jedynym wielkopowierzchniowym sklepem detalicznym w Polsce. Jest jeszcze chociażby Lidl, który z opisywanym zjawiskiem poradził sobie wzorowo. Dzięki temu nie trzeba wstawać skoro świt, by kupić masło czy inny towar w promocyjnej cenie. Można to zrobić właściwie o dowolnej porze dnia. Przyznacie sami, że to dość solidny argument za tym, by na zakupy częściej wybierać się nie do Biedronki, a do jej największej konkurencji.

Biedronka boi się innowacji, a Lidl wręcz ją promuje. Zyskać może tylko jeden

Podczas gdy Biedronka wciąż akceptuje plastikowe karty uprawniające do zakupu w obniżonych cenach, w Lidlu od dawna dostęp do zniżek mają tylko ci, którzy posługują się aplikacją mobilną. W czym tkwi różnica? By stać się posiadaczem dziesiątek, jeśli nie setek kart Moja Biedronka wystarczyło poświęcić trochę czasu, odwiedzić kilka sklepów i zaopiekować się stosami kart leżących przy kasach. Dzięki temu zakupy reglamentowanego towaru w ilościach hurtowych to bułka z masłem.

By skorzystać z tej samej zniżki w Lidlu, trzeba dysponować tyloma numerami telefonów, ile aplikacji chcemy zarejestrować. Dzięki temu zakupy hurtowych ilości promocyjnego asortymentu są bardzo skutecznie utrudnione. Klienci muszą to doceniać, bo dzięki temu może nie starcza go dla wszystkich, ale przynajmniej dla większości zainteresowanych.

Reklama

Skąd ten strach przed innowacjami w Biedronce? Dlaczego sieć, mimo posiadania szalenie popularnej aplikacji, jeszcze nie zdecydowała o wygaszeniu obsługi kart plastikowych i ograniczeniu cwaniactwa? Ciężko się domyślić. Być może chodzi tu o zachowanie dostępu do ofert promocyjnych przez tych, którzy nie posługują się smartfonami, czyli głównie osoby w podeszłym wieku.

Jako mieszkaniec Polski Wschodniej nie mogę doczekać się dnia, gdy Biedronka w końcu zrezygnuje z honorowania plastikowych kart Moja Biedronka. Być może wtedy uda się kupić masło po 3,99 zł czy filet z kurczaka po 9,99 zł bez konieczności ustawiania budzika na 5:30, zanim sklepikarze zza wschodniej granicy zdążą wykupić wszystko, co tylko przyjechało do sklepu.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama