Jakiś czas temu pisałem o testach nawodnych norweskiego bezzałogowego kontenerowca o napędzie elektrycznym. „Yara Birkeland” pływając wzdłuż brzegu po określonej trasie, będzie miał w miarę proste zadanie. Marynarka wojenna potrzebuje bardziej zaawansowanych statków-dronów...
Kto się bawi w statki-drony
W temacie dużych autonomicznych okrętów dla swoich marynarek wojennych przodują Chińczycy i Amerykanie. Najbardziej znanym okrętem-dronem tego typu jest 40-metrowy trimaran „Sea Hunter” (wyporność 140 ton), zbudowany przez firmę Vigor Industrial na zlecenia agencji R&D amerykańskiego Departamentu Obrony DARPA. Okręt jest obecnie w trakcie mocno zaawansowanych testów morskich.
O projektach chińskich wiemy bardzo niewiele. Światło dzienne ujrzało dotychczas tylko kilka zdjęć takich jednostek, w większości satelitarnych, przez co nie wiadomo dokładnie, na ile te jednostki są już gotowe do działania. Wiemy jedynie, że największe jednostki są bardzo podobne do wcześniej opisanego amerykańskiego statku.
Projekt MUSV
Amerykanie tymczasem odpalili kolejny etap prac nad tego typu pojazdami. Firma L3Harris, jedna z największych firm amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego, w zeszłym roku otrzymała 35 mln dolarów i rozpoczęła pracę nad budową Medium Unmanned Surface Vessel (MUSV), dronem większym i bardziej uniwersalnym od „Sea Huntera”.
Statek ma być swego rodzaju platformą, na której bazie będzie można budować okręty-drony do różnych zastosowań. Prawdopodobnie będzie mieć około 50 metrów długości i wyporność do 500 ton. Jeśli projekt się sprawdzi, L3Harris zgarnie kontrakt na 8 jednostek o wartości 281 mln dolarów.
Robotyzacja floty
Przyjęcie do służby kolejnego egzemplarza „Sea Huntera” i stworzenie dronów klasy MUSV ma być jednak dopiero wstępem do zakrojonego na szeroką skalę programu robotyzacji floty Stanów Zjednoczonych. Ma się tam znaleźć miejsce także na większe jednostki o długości znacznie powyżej 50 metrów. Klasa LUSV ma np. oznaczać drony o długości do 90 metrów i wyporności 2000 ton. Duże wrażenie robi realizowany przez Boeinga projekt dronów podwodnych klasy XLUUV (eXtra-Large Unmanned Undersea Vehicle).
Zalety pojazdów autonomicznych są dla flot wojennych oczywiste. Pojazdy bezzałogowe mogą na morzu przebywać miesiącami, do baz powracać wyłącznie na przeglądy techniczne lub naprawy. Dzięki pozbyciu się z pokładu ludzi, ich zaplecza socjalnego i bytowego okręty mogą być mniejsze, a przy tej samej wielkości zostawić znacznie więcej miejsca na sprzęt, amunicję, paliwo.
Morskie wyzwania
Oczywiście przed konstruktorami są też spore wyzwania. Choć morza i oceany są ogromne, a przestrzenie pomiędzy jednostkami najczęściej duże, stworzenie w pełni autonomicznych pojazdów łatwe nie jest. Powszechne wprowadzenie takich urządzeń będzie wymagało zmian w infrastrukturze portowej i systemach nadzoru nad ruchem morskim.
Okręty muszą umieć radzić sobie w sytuacjach zagrożenia pogodowego, np. sztormów, gdzie algorytmy i czujniki nie mogą dać się oszukać i odpowiednio manewrować takim dronem. Systemy pokładowe muszą też potrafić w bezpieczny sposób poruszać się w wąskich gardłach, takich jak cieśniny, kanały czy podejścia do portów. Bardzo ważna będzie odpowiednia redundancja systemów, które mogą z różnych przyczyn ulegać awariom.
Czy będzie to udany eksperyment? Czas pokaże, warto pamiętać, że nowoczesność na morzu potrafi płatać figle i okazać się bardzo droga. Amerykanie przekonali się o tym choćby przy wprowadzaniu niszczycieli klasy Zumwalt. Nie mniej, w tym wypadku sądzę, że się uda i za 10 - 20 lat w pełni autonomiczne okręty i statki staną się morską codziennością.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu