Autorem artykułu jest Maciek Laskus. Mówi się, że w Berlinie jest już przeszło 400 startupów, które dają pracę ponad 50 tys. ludzi. Jeśli spojrzeć ...
Autorem artykułu jest Maciek Laskus.
Mówi się, że w Berlinie jest już przeszło 400 startupów, które dają pracę ponad 50 tys. ludzi. Jeśli spojrzeć tylko na same liczby, to prawdopodobnie Londyn wciąż jest nieco przed stolicą Niemiec, ale nie powinno to potrwać zbyt długo.
Ciężko porównywać jest polską branże z niemiecką, czy chociażby z samym tylko Berlinem. Choć jestem pod wrażeniem tego jak rozwija się nasz rynek, to wciąż jest on mały i – co ważne – rozsiany po całym kraju.
Po przeprowadzce do Berlina chciałem jak najszybciej poznać tutejszą scenę. Zdarzało mi się pojawiać wtedy na 5-7 eventach w ciągu tygodnia. Z oczywistych względów, nie było to możliwe w Warszawie. W Berlinie zdarza się, że tego samego dnia są 2-3 imprezy networkingowe tego samego dnia. Żeby zobrazować różnicę: StartupDigest ma w Berlinie ponad 3 tys. subskrybentów, w całej Polsce – 300.
Na dłuższą metę taka aktywność nie ma sensu, ale pozwala szybko zorientować się w lokalnej scenie.
Ilość nie przekłada się na jakość i często spotykam osoby, które regularnie pojawiają się na branżowych imprezach, a są “zielone”. Wielokrotnie tłumaczyłem już co to jest “VC”, “Angel”, na czym polegają rundy finansowania albo dlaczego jak opowiedzą o swoim pomyśle, to im go ktoś zaraz nie ukradnie. Odnoszę wrażenie, że przeciętny poziom wyedukowania “startupowców” w zakresie tego jak funkcjonuje ekosystem jest w Polsce wyższy. Co nie oznacza oczywiście, że nie ma w Berlinie doświadczonych i kompetentnych ludzi. Wręcz przeciwnie.
Hype jako samospełniająca się przepowiednia
W stolicy Niemiec startupy są… w modzie. I to wśród “zwykłych”, zupełnie nie związanych z biznesem czy technologią ludzi. Sprawia to nie tylko, że jest dużo pękających w szwach eventów, ale także, że startupom B2C takim jak Amen, Gidsy czy Klash, łatwiej jest wystartować i zweryfikować swój produkt.
Na dłuższą metę większość ludzi, którzy pojawili się na scenie przez hype straci zainteresowanie, ale część z nich zostanie, nabierze doświadzenia i być może niektórzy stworzą ciekawe projekty.
Kluczowe jest jednak to, że hype przyciąga także doświadczonych ludzi spoza Berlina. Spotkałem już masę osób, które przeniosły się tutaj z Londynu, Nowego Jorku czy nawet Doliny Krzemowej. Są to nie tylko przedsiębiorcy z wcześniejszym doświadczeniem, ale także specjaliści z kompetencjami technicznymi. Na jednym z zamkniętych eventów poznałem bankiera inwestycyjnego z Amsterdamu, który myśli o przeprowadzce do Berlina i zamienieniu pracy w banku na startup. Już kilka razy trafiłem na programistów, którzy zrezygnowali z lepiej płatnej pracy w Londynie na rzecz pracy w startupie w stolicy Niemiec. Choć zarobki są istotnie niższe (niższe nie znaczy niskie, programista spokojnie zarobi równowartość 20 tys. zł mies.), to pozwalają wieść życie na znacznie wyższym poziomie niż w Londynie.
Poziom życia jaki oferuje Berlin za stosunkowo niewielkie pieniądze to temat rzeka. Tanie mieszkania, świetna infrastruktura komunikacyjna, legendarne kluby, dynamiczna scena muzyczna i artystyczna, masa restauracji, barów i tzw. Spätis (sklepów z alkoholem i słodyczami czynnych całą noc) sprawia, że żyje się tu wyjątkowo komfortowo. Od wielu lat miasto przyciąga ekspatów z całego świata i jego magia działa też na wielu startupowców. W końcu, programować można wszędzie, dlaczego więc nie robić tego w przyjemnym otoczeniu.
Wiele firm wykorzystuje argument zlokalizowania w Berlinie przy rekrutacji. Co więcej, startupy są dumne z tego, że pochodzą z Berlina i często podpisują swoje produkty „prowdly developed in Berlin“.
Berlinczycy mówią o sobie, że są „multi-kulti“ i rzeczywiście, można tu spotkać ludzi z dosłownie każdego zakątka świata, a angielski stał się praktycznie drugim językiem urzędowym. To nie jest bez znaczenia. Po pierwsze, zespoły w większości firm są również bardzo międzynarodowe (Wooga chwali się, że w jej biurze pracuje już 30 narodowości) i przeważnie posługują się w pracy językiem angielskim, co ułatwia globalne myślenie o produkcie. Po drugie, ułatwia też ekspansje na inne rynki, bo przeważnie członkowie zespołu mają kontakty w swoich ojczystych krajach.
Dzięki za copycaty!
Berlińska scena startupowa ma kompleks copycatów i w dobrym tonie jest psioczyć na braci Samwer (twórcy m.in. Alando, CityDeal, Zalando, Wimdu, Pinspire etc.) i ich Rocket Internet. Trudno jednak nie oddać im tego, że de facto, im właśnie Berlin zawdzięcza powstanie tak dynamicznej sceny startupowej.
Samwerowie “przeszkolili” tysiące startupowców, których często ściągnęli do Berlina z różnych stron świata, najlepszych firm konsultingowych i uniwersytetów. Obecnie we wszystkich spółkach zależnych Rocket Internet pracuje ponad 15 tys. osób, a co chwila słychać o kolejnych odejściach, które przeważnie kończą się powstaniem nowych startupów, funduszy inwestycyjnych czy akceleratorów. Najgłośniejszy eksodus doprowadził do powstania dynamicznego funduszu Project A.
Warto też wspomnieć o roli Polaków w tworzeniu berlińskiej sceny. Team Europe to drugi najważniejszy gracz, który stoi m.in. za takimi firmami jak Delivery Hero, SponsorPay czy Madvertiser. Team Europe założyli – wraz z Kolją Hebenstreitem – Lukasz Gadowski i Paweł Chudziński (obecnie partner zarządzający w funduszu Point Nine Capital).
Z perspektywy Polskiego rynku, można się tylko cieszyć jeśli to Berlin, a nie Londyn stanie się głównym europejskim ośrodkiem branży startupowej. Dojazd to pestka – z Poznania (2-3h, bilet na pociąg 150-200zł) i Warszawy najlepiej pociągiem i samochodem (4-5h, bilet 200-300zł). Z Krakowa lepiej polecieć samolotem, ale czasem można znaleźć połączenia nawet za niecałe 400zł w obie strony. Hotele są znacznie tańsze, a poza tym, coraz popularniejszy robi się serwis StartupStay, który umożliwia przenocowanie u innych przedsiębiorców.
Gdzie iść?
Ciekawych imprez radzę szukać w pierwszej kolejności we wspomnianym już StartupDigest. Sporo regularnie spotykających się grup powstaje także na MeetUp, choć to są przeważnie właśnie te eventy, które przyciągają najwięcej nowych osób. Często zapowiedzi ciekawych wydarzeń można też znaleźć na lokalnych branżowych blogach VentureVillage, SilliconAllee (po angielsku), DeutscheStartups i Grunderszene (po niemiecku). W ciągu dnia można też spotkać wiele osób pracujących nad swoimi projektami przy kawie w Sankt Oberholz i Betahaus.
Niezłą okazją do poznania lokalnych firm i networkingu może być też organizowany przeze mnie 23 października Startup Crawl, który w założeniu ma zbliżyć Polską i berlińską scenę startupową.
Maciek Laskus, @macieklaskus
Od pół roku mieszka w Berlinie, przed przeprowadzką był związany z warszawską sceną startupową. Obecnie rozwija Startup Crawl, projekt w ramach którego organizowane są wycieczki po startupach i międzynarodowe eventy networkingowe w startupowych miastach w całej Europie.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu