Recenzja

Czy warto się zainteresować Battlefield V? Pierwsze wrażenia

Artur Janczak
Czy warto się zainteresować Battlefield V? Pierwsze wrażenia
Reklama

Seria Battlefield przekonała mnie do siebie wraz z nadejściem Bad Company na konsole. Pierwsza część szokowała modelem destrukcji otoczenia, dużymi mapami i widowiskowymi meczami po sieci. Dwójka natomiast została dopieszczona w każdym calu. Tam wszystko było na miejscu: balans rozgrywki, świetna oprawa, realistyczne dźwięki i wiele więcej. Później różnie to bywało z moją miłością do BF-ów. Trójka spełniła oczekiwania, choć nie bawiłem się przy niej tak dobrze, jak przy BC2. Czwarty Battlefield miał ogromny potencjał, ale ilość błędów po premierze, kiepska optymalizacja i wiele niedociągnieć sprawiły, że nie zagrzałem tam miejsca. Hardline był czymś innym i najbardziej cierpiał na tym, że został dołączony do rodziny BF. EA spokojnie mogło utworzyć nową markę i ciągnąć taki projekt na boku. Chętnych nie brakowało, ale fani konfliktów na dużą skalę — wraz ze mną — byli zawiedzeni. Miłym powiewem świeżości okazał się Battlefield 1. Naprawdę piękny, nieco powracający do korzeni, ale niebywale pusty i chaotyczny. Dziś tytuł ten ma za sobą szereg dodatków, usprawnień i dodatkowych map. Teraz poleciłbym go każdemu, ale po debiucie znudził mnie szybko i żałowałem wydanych pieniędzy. Jak natomiast przejawia się najnowsza odsłona? Zaraz Wam opowiem.

Battlefield V nie oszczędzi Waszego komputera

Testy najnowszego BF-a podpowiadały, że do płynnej zabawy potrzebna będzie mocna konfiguracja. Mając GTX970 i 8GB możecie celować w średnie ustawienia graficzne. Jeśli posiadacie słabszy GPU, to możliwe, że piątkę uruchomicie przy najniższych opcjach lub nie zagracie wcale. DICE zaprojektowało wymagający tytuł, który potrzebuje sporych zasobów. Sam niedawno składałem komputer, gdyż beta była dla mnie praktycznie niegrywalna. Zarówno stary PC z RX 470 4GB i i5 3570, jak i laptop MSI GV62 7RD (GTX1050 i 16GB RAM) nie były w stanie zagwarantować 60 klatek na sekundę przy poziomach zaznaczonych na “LOW”. Nie pomogły zmiany sterowników, nie pomogło wyłączenie usług w Windows. Battlefield V ma apetyt na podzespoły i trzeba mu je zapewnić. Taki zestaw pozwala na zabawę z ustawieniami “ULTRA”.

Reklama
  • CPU: i5-8600 (3.10 GHz)
  • GPU: GTX 1080 8GB
  • RAM: 16GB DDR4 (3000MHz)
  • PŁYTA: ASRock B360M Pro4
  • OS: Windows 10 Pro
  • HDD: Toshiba 1TB 7200obr.

Taki PC oferuje płynną rozgrywkę przy średniej ilość klatek w okolicach 115-120. Mimo zastosowania wolniejszego dysku mapy ładują się szybciej niż w takim w poprzedniej odsłonie i nie trzeba długo czekać na rozpoczęcie się meczu. Oczywiście, jedne mapy są bardziej wymagające od drugich, ale na żadnej nie natrafiłem na drastyczne spadki czy przycięcia obrazu. Gra zachowywała się poprawnie i oferowała przy tym wspaniałą oprawę. W tym momencie to chyba najpiękniejszy FPS sieciowy na rynku.

Dbałość o detale, rozmach pola walki i wiele więcej

Jeśli jesteśmy już przy grafice, to trzeba przyznać, że deweloper się postarał. Nie chodzi tutaj tylko o same tekstury, ale i animacje postaci, modele broni oraz wszystkie pojazdy. Jeśli nie licząc kilku elementów roślinności, to wszystko w tej grze robi wrażenie. Każdy karabin, pistolet, czołg, samolot, samochód czy nawet granat prezentują się wspaniale. Widać duży wkład pracy twórców w nawet najmniejsze detale. Unoszący się dym, płatki śniegu po wybuchu, ślady butów w błocie i wiele więcej. Tych elementów jest naprawdę dużo, a czuje, że zaledwie poznałem kawałek całości. Mapa Devastation wywołała u mnie opad szczęki. Kiedy przejmowałem z resztą drużyny jeden z punktów, miałem trochę czasu, aby przyjrzeć się otaczającej nas scenerii.

Budynek był w rozsypce, wszędzie były połamane deski, dziury w podłodze, dookoła leżały książki, a w oknach próżno było szukać szyb. Mimo to dało się dostrzec, jak pieczołowicie zaprojektowano ten element całego poziomu. Nie był to losowo generowany kawałek kodu. Tutaj projektant lub projektanci zaplanowali i ułożyli wszystko tak, aby całość sprawiała nie tylko dobre wrażenie, ale była też realistyczna. Daleko jeszcze grom do tego, co codziennie widzimy swoimi oczyma, ale świat w BFV jest ku temu o krok bliżej. Nawet jeśli nie wszystko mogło istnieć w czasach drugiej wojny, to i tak gracz ma wrażenie, że odwiedza miejsca, które gdzieś i kiedyś mogły istnieć naprawdę. Dodajcie do tego wszystkie efekty wybuchów, okrzyki rannych sojuszników, odgłosy wystrzeliwanych pocisków i latające w chmurach samoloty. Te rzeczy razem tworzą coś niesamowitego, co powoduje ciarki na plecach.

Jedno z wielu oblicz wojny

Jak na razie mam za sobą kilkadziesiąt meczów w trybie podbój oraz jedną z historii fabularnych. Jeśli jednak będą one równie dobre, co ta pierwsza, to jestem zadowolony. W przeciwieństwie do Black Ops 4, Battlefield V oferuje kampanię dla jednego gracza. Nie ma jeszcze wszystkich scenariuszy, obecnie można przejść trzy z nich, a kolejne pojawią się w grudniu. DICE przedstawia nam fikcyjne wydarzenia i postaci osadzone w realiach drugiej wojny. Nie chcę Wam zdradzać zbyt wiele, ale misje jednoosobowe dają nam spore pole do popisu. Czasami będziemy się skradać między wrogami, aby gdzieś podrzucić ładunek wybuchowy. Mapa będzie pełna osób marzących o naszej śmierci.

Innym razem dostaniemy kilka zadań na większym obszarze. Od gracza zależy, jak wykona określone cele, a możliwości będzie całkiem sporo. Można zdecydować się na daleki ostrzał z karabinu snajperskiego, cichą eliminację z bliska, parcie do przodu i strzelanie do wszystkich oraz wiele więcej. Tylko od odbiorcy zależy, jak to będzie wyglądać. Nie zabraknie tu dobrych, jak i złych momentów. Postaci wydają się prawdziwe z charakterem i ich losy mają szansę Was zainteresować. Przynajmniej mnie zaciekawiło “co będzie dalej”, czego ostatnimi czasy seria Call of Duty — od czasów pierwszego Black Ops — nie była w stanie uczynić. W zależności od tego, jak będziecie grać, pierwsza z historii może zająć Wam 40 minut, albo i nawet dwie godziny. Ukryto w niej znajdźki, dano duży obszar do poruszania się. Styl rozgrywki definiuje długość zabawy. Mnie na przykład wystarczyła godzina i 20 minut, a nie zbierałem nic i pewne rzeczy postanowiłem zrobić na szybko.

Bo dobra drużyna to podstawa

Rola klas w Battlefield V nabrała w końcu jakiegoś znaczenia. Rannego sojusznika może podnieść każdy, nie tylko medyk. Trwa to odrobinę dłużej, ale przynajmniej nie jest tak, że ilość osób z apteczkami przekracza masę krytyczną. Amunicji nie oddano graczom zbyt wiele, więc nasze wsparcie będzie musiało dbać, aby każdy miał magazynek pod ręką. Koniec z oznaczaniem wszystkich i wszystkiego za sprawą klawisza Q. Teraz dana osoba może jedynie przekazać informacje, że w określonym miejscu może być niebezpiecznie. Co innego snajper posiadający oddzielne narzędzie. Za sprawą lunety wskaże towarzyszom broni dostrzeżonych przeciwników. Do walki z opancerzonymi pojazdami również trzeba się przygotować. Tutaj sprawdzi się ktoś z klasą Szturmowca, zawierającą granatnik i ładunki wybuchowe.

Nikt nie może być “one man army” i trzeba się wspierać, aby osiągać jak najlepsze rezultaty. Mając wszystkie ze specjalizacji w swoim składzie, możecie być pewni, że jesteście gotowi do walki z każdym typem wroga. Rzecz jasna, gra zespołowa i komunikacja nadal są na pierwszym planie, ale satysfakcja z takich wspólnych działań jest ogromna.
Nareszcie czuć, że korzystanie z dowolnej klasy ma znaczenie i przekłada się to na rozgrywkę. Oprócz tego dowódca zespołu może przyzywać dodatkowe wsparcie w postaci: zrzutu amunicji, pojazdu pancernego tylko dla swojej drużyny, czołgu (też tylko dla swoich), a także zbombardowania określonej pozycji. Każda z tych “nagród” ma jednak swoją cenę. Są nią punkty, które otrzymujemy za eliminację, reanimację, przejmowanie oraz obronę lokacji i tak dalej. Kiedy wysiłek wszystkich zostanie przełożony na konkretny wynik, kapitan może zadzwonić po wsparcie.

Reklama

W Battlefield V drzemie ogromny potencjał

Nowe dzieło DICE i EA nie jest idealne, brakuje w nim obecnie kilku rzeczy, które pojawią się na premierę (20.11.2018), ale to, co do tej pory oferuje, budzi mój podziw. Koniec z automatyczną regeneracją, rola w drużynie ma znaczenie, mapy w trybie Podbój są ogromne i szczegółowe. Zapomnijcie o skrzynkach podczas ładowania mapy, nowe bronie i dodatki kupujemy za zdobytą walutę. W grze znajdziecie kobiety, różne ubiory i masę innych kosmetycznych rzeczy. Czy to źle? Wręcz przeciwnie. Jeśli komuś na tym nie zależy, nikt nie zmusza do ubierania swojego żołnierza. Drudzy natomiast z miłą chęcią spersonalizują swojego wojaka. Po prostu jest w czym wybierać. Arsenał na ten moment nie wydaje się zbyt bogaty, ale nie czułem potrzeby, aby zmieniać podstawowe wyposażenie. Bardziej skupiłem się na udziale w konflikcie zbrojnym, gdzie emocje i chęć wygranej odgrywają istotną rolę. Bycie uczestnikiem walki na dużą skalę to coś, czego od dawna mi brakowało. Niby Battlefield 1 oferował podobne doznania, tylko że tutaj wszystko zostało zrobione lepiej, ładniej i z większym rozmachem.

Mocno liczę, że DICE dobrze zaplanowało rozwój swojej gry. Jeśli będą sukcesywnie dodawać do niej kolejne elementy, zaoferują ciekawy tryb Battle Royale, a opinie fanów zostaną wzięte pod uwagę, to BFV czeka naprawdę udana przyszłość. Sam nie planuję porzucać tego tytułu, wręcz przeciwnie. Wszystko wskazuje na to, że oddam mu wiele godzin swojego życia.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama