Red Dead Redemption wspominam bardzo dobrze, to moim zdaniem jedna z najlepszych gier minionej generacji konsol. Jednak wciąż wolałem GTA. Rockstar dokonał jednak niemożliwego i nie dość, że bardzo ulepszył to, co widzieliśmy w jedynce, to na wielu płaszczyznach GTA V może patrzeć na RDR 2 z zazdrością.
Red Dead Redemption 2 przedstawiłem Wam najpierw w formie pierwszych wrażeń, po pierwszej zarwanej nocy. Mówiłem o tym, że gra powoli się rozwija i tak naprawdę dopiero po kilkunastu godzinach poznałem jej prawdziwe oblicze.
Później wymieniłem 7 rzeczy, które mnie w RDR 2 wkurzają - nie jest to gra idealna, ma swoje wady, niedociągnięcia i problemy.
A teraz piszę tekst, w którym ciężko będzie wstawić choćby jedno złe słowo. Red Dead Redemption 2 w praktycznie każdym aspekcie spełniło moje oczekiwania.
O fabule gry czytaliście już dziesiątki razy, Rockstar umiejętnie dawkował informacje przed premierą. Mamy rok 1899, schyłek klasycznego Dzikiego Zachodu, gdzie rewolwerowcy i gangi powoli odchodzą do lamusa. Bohaterem, w którego przyjdzie nam się wcielić jest Arthur Morgan, przyjaciel i jednocześnie najbardziej zaufany człowiek szefa gangu - Dutcha van der Linde. Gangu, który po kiepskiej w skutkach akcji musi uciekać, a następnie przenosić swój obóz w różne rejony pięknego świata Red Dead Redemption 2. Gra nie jest kontynuacją Red Ded Redemption, a jej prequelem. Spotkacie więc nawet samego Johna Marstona, jednak to tylko jeden z członków gangu. Gangu, w którym relacje będziecie budować (lub o nie dbać) przez całą grę.
Narzekałem, że początek gry jest leniwy, wręcz nudny. Zdania nie zmieniam, ale w tej “powolności” upatruję teraz tylko plusów. Pozwala spokojnie poznać świat, wczuć się w klimat i zrozumieć kiepską sytuację, w jakiej jest nasz bohater oraz jego przyjaciele. Jednocześnie na samym początku gra ogranicza, nie mamy dostępu do otwartego świata, nie możemy robić wszystkiego co przyjdzie nam do głowy. Kiedy jednak tak się już stanie, będziecie musieli wybierać - czy tego wieczora przy grze będziecie tam robić jedno wielkie, nieistotne dla fabuły “nic”, czy skupicie się na opowiadanej przez Rockstar historii. A gwarantuję Wam, że każdy z tych wyborów jest dobry.
Jeśli jednak poczujecie się znudzeni pierwszą połową gry, to uspokajam. Później jest zdecydowanie intensywniej i bardziej filmowo. Mi ten zabieg się podoba, odpowiednio buduje napięcie, czego nie potrafiło zrobić GTA V rzucającego nas od razu w wir przygody.
Jestem rewolwerowcem
Będziecie strzelać. Często. Arthur Morgan wiele problemów napotkanych na swojej drodze może rozwiązać pistoletem. Ten aspekt został mocno rozbudowany - mamy specjalne katalogi ze świetnie zaprojektowaną bronią, którą dodatkowo możemy nie tylko ulepszać, ale i dostosowywać wizualnie do swoich preferencji. Mamy system Dead Eye, który trochę naprawia mechanizm strzelania. Polega on na zwolnieniu czasu i możliwości zaznaczania celów, które później nasz bohater ostrzeliwuje jedną salwą. Często uratuje Wam to życie gdy akurat dopadnie Was grupka stróżów prawa lub łowców głów.
Dbać trzeba nie tylko o broń, ale również o naszego rumaka. Konie można zarówno kraść, kupować jak i zdobywać. Chcecie pojeździć na pięknym i szybkim białym arabie? Znajdziecie go w górach, spróbujecie złapać, później oswoicie. A na koniec zapleciecie mu na ogonie warkocz. Potem będziecie go karmić i głaskać, co oczywiście zbuduje między Wami więź. A gdy koń zginie będzie Wam zwyczajnie przykro. Nieczęsto gra budzi takie emocje.
Generalnie RDR 2 lubi grać na emocjach. Mamy tu współczynnik Honoru, który będzie się zmieniał w zależności od naszych poczynań. Pomożecie choremu na drodze? Wzrośnie. Zabijecie kobietę przygniecioną przez konia? Spadnie. Jest to o tyle istotne, że wpływa na to, jak odbierze Was wirtualny świat. No i za Waszą głowę wyznaczane są nagrody, a zrobienie awantury w miasteczku oznacza, że kiedy traficie do paki, będziecie musieli wpłacić za siebie kaucję. A kasa się w świecie RDR 2 wcale nie przelewa.
Takich smaczków jest tu mnóstwo i mógłbym o nich pisać godzinami. Ale wiecie co? Najlepiej jeśli sami je poznacie. A czasu na to jest sporo. 60 godzin zabawy, o których mówiono przed premierą to ligowe minimum i jestem wręcz pewien, że wyciągniecie z gry dużo, dużo więcej. A jeszcze w tym miesiącu ma pojawić się tryb multiplayer, więc już w ogóle “szefie, nie idę do pracy, jestem kombojem”.
Najpiękniejsza gra generacji
Ba, to w ogóle najpiękniejsza gra jaka powstała. Zaraz wytkniecie mi w komentarzach, że na PC-tach gry są ładniejsze. Nie są. Oprawa to nie tylko rozdzielczość, tekstury, oświetlenie. Trzeba umieć tym zagrać, Rockstar jest w RDR 2 wirtuozem. Nie grałem na Xbox One X, ale na PS4 Pro w nienatywnym 4K, ale co z tego, skoro gra prezentuje się na tym sprzęcie niesamowicie? Ba, działa też świetnie. Moim ekranem był OLED Bravia A1 i to, co wyprawia Rockstar z HDR-em, czapki z głów. Niesamowite sceny nocne, gdzie promienie księżyca przedzierają się przez drzewa. Wschody i zachody słońca. Złapane przeze mnie srceeny w ogóle nie oddają tego, co dzieje się na ekranie dobrego telewizora. MIAZGA.
Do tego dochodzi piękne udźwiękowienie gry, zerowa recycling głosów, tupot kopyt, dźwięk wystrzałów - i generalnie audio całego świata. Część gry przechodziłem na kapitalnych (oprócz mikrofonu) słuchawkach 3D Astro Gaming i miałem łzy w oczach muszą spakować je dla kuriera.
Technicznie są oczywiście błędy, ale nie związane z oprawą. Czasem kolizja obiektów ma kłopoty, czasem koń stanie prawie pionowo na wzniesieniu - ale to są rzeczy, których w otwartym świecie nie da się uniknąć. Prowadzi to jednak często do zabawnych sytuacji, które pokazywałem we wpisie ze śmiesznymi wpadkami w Red Dead Redemption 2.
Rockstar wyznaczył właśnie standardy, do których inni będą równać przez lata. Ale szczerze? Wątpię by w najbliższym czasie komuś udała się ta szuta.
GTA na Dzikim Zachodzie?
Tego typu porównań nie da się uniknąć. RDR 2 z GTA V (tak, jak i RDR z GTA IV) łączy bowiem wiele. Twórcy, silnik, otwarty świat, jego złożoność, rozmach, żyjąca społeczność. Różni jednak tak samo dużo i rzuca się to w oczy już po kilku pierwszych godzinach gry. Świat faktycznie żyje, ale...inaczej, wolniej. Nie da się porównać wielkiego miasta do miast i miasteczek na Dzikim Zachodzie. Nie miałem więc tej samej frajdy z patrzenia na wirtualny ekosystem - w GTA V stając na skrzyżowaniu widać było jak żyje metropolia. Tu trzeba patrzeć inaczej - ogromne połacie terenu to przecież też zwierzęta, które - podobnie jak przechodnie na ulicach wirtualnych miast Rockstara - żyją własnym życiem. To niesamowite krajobrazy, które zmieniają się w zależności od pór roku. No i konie kopiące swoich jeźdźców, nie raz i nie dwa płakałem ze śmiechu widzą takie akcje po drodze do jakiegoś punktu.
Red Dead Redemption 2 to też dużo bardziej dojrzała gra - na wielu płaszczyznach. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, wirtualne życie jest tu, jakby to powiedzieć, prawdziwe. Pomijając całkowicie wątek fabularny, można po prostu zamieszkać na cyfrowym Dzikim Zachodzie i wykonywać zwyczajne czynności. Tak mi się przynajmniej wydaje, że w tamtych czasach tak właśnie się żyło. Polować, zbierać, a wszystko to z nadzieją, że nie wpadniemy na łowców głów. Golimy się, śpimy - i to wszystko nabiera tu sensu, gracz chce się w pełni wcielić w bohatera i udawać, że żyje jego życiem.
Dojrzalsze są również relacje między mieszkańcami świata Red Dead Redemption 2. Nie ma ich tak wielu jak w GTA V, ale potrafią pamiętać, że wpadli na nas kilka godzin temu (tych, które spędziliśmy grając, nie godzin w grze). Czasem zastanawiałem się jak to możliwe, że jakikolwiek producent gry był w stanie spiąć to wszystko tak dobrze. Jednocześnie wszystko wydaje się tu takie naturalne.
“Symulator kowboja” - tak wiele osób nazywa Red Dead Redemption 2 i czuć to zdecydowanie bardziej niż w pierwszej części gry. Jednocześnie mamy ułatwienia, które rozbiją nam ten prawdziwy świat. Konie magicznym sposobem wracają do obozu lub stajni, możemy też skorzystać z szybkiej podróży pociągiem lub dyliżansem. Ale możemy też po prostu jeździć po mapie “tracąc czas”. Ale to tracenie czasu jest w RDR 2 niesamowite. Nigdy, podkreślam, nigdy wcześniej nie czułem takiej frajdy z dojeżdżania do konkretnego punktu. To, czego zawsze nienawidzę w grach z serii Far Cry, tu uznaję za jeden z najfajniejszych elementów gry.
Rockstar dojrzał też jeśli chodzi o opowieść i pokazanie bohaterów. Czasami niektóre napotkane postacie wydają się mniej charakterystyczne niż w pierwszej części gry, ale...To, jak pokazano, jak głęboką postacią jest Arthur Morgan zasługuje na oklaski. Jasne, to członek gangu, który zabija i kradnie. Jednocześnie tęskni za miłością, jest lojalny, potrafi pokazać, że ma serce. Przed premierą wiele mówiło się o naszym gangu i tym, jak ważna będzie opowieść pod kątem całej grupy. I dopiero teraz to zrozumiałem. Dominic Toretto w filmach z serii “Szybcy i Wściekli” mówił, że nie ma przyjaciół - ma rodzinę. Tu pasuje to wręcz idealnie.
Jasne, świat GTA V był inny, przebojowy, miał rozmach. Dziki Zachód w RDR 2 jest spokojniejszy, ale i bardziej ponury. Tu nie ma miejsca na cukierkowe historie, życie kowboja to nie rurki z kremem. Będzie Wam więc często przykro, gdzieś w kąciku oka pojawi się łza. Będziecie też źli, rozczarowani, przygnębieni. Pełen wachlarz.
Rockstar pokazał też, że poziom przywiązania do detali w GTA V był ogromny, tu jest jeszcze większy. Nie będę zdradzał smaczków, najlepiej jeśli poznacie je sami - “wow” i otwarta do granic możliwości buzia jest wtedy gwarantowana.
Werdykt
Red Dead Redemption 2 to niesamowita gra. Nikt inny, powtarzam - nikt inny nie potrafi zrobić tak wspaniałego wirtualnego świata jak Rockstar. To też mistrzowie opowiadania historii, co przecież w sandboksach nie jest łatwe. Ciężko znaleźć kompromis pomiędzy opowieścią, a pełną swobodą jaką daje stworzone uniwersum, w którym tak naprawdę nic nas nie ogranicza. Rockstarowi ponownie się to udało. Na takie Red Dead Redemption czekałem osiem lat. Ocena nie mogła być inna.
10/10
RDR2 najlepsze na Xbox One X - trzy grosze od Tomka Popielarczyka
Od samego początku wiadomo, że Red Dead Redemption 2 wygląda i działa najlepiej na najmocniejszej konsoli na rynku – Xboksie One X (ależ to zabrzmiało – jakby żywcem wyjęte z reklamówki Microsoftu). Ja miałem okazję przekonać się o tym na własnej skórze, bo ogrywałem właśnie tę wersję. Twórcom udało się praktycznie dokonać niemożliwego i uzyskać natywną rozdzielczość 4K. Idzie to w parze ze stabilnym wyświetlaniem 30 klatek na sekundę (zauważalnie bardziej stabilnym niż na PS4 Pro). Zestawiając to z tym ogromnym światem, rozmachem i mnogością elementów, które ciągle muszą być doładowywane, przeliczane i renderowane, trudno nie zaklasnąć w ręce z wrażenia.
Za wyższą rozdzielczością idą inne udoskonalenia. Obraz jest o wiele bardziej szczegółowy, jakość cieni stoi na bardzo zadowalającym poziomie, a efekty świetlne potrafią momentami zapierać dech w piersiach. Dopracowane modele postaci, tekstury w wysokiej rozdzielczości i zauważalna okluzja otoczenia dopełniają tę wspaniałą ucztę dla oczu. Xbox One X w końcu pokazuje tutaj swoje pazury i robi to w mistrzowskim stylu. Więcej tak zoptymalizowanych i przepięknych gier poproszę!
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu