Wielokrotnie na Antywebie pisaliśmy dla Was o aferze z Ashley Madison w tle. Owa platforma jest przeznaczona dla osób w związkach, które chcą dokonać ...
Wielokrotnie na Antywebie pisaliśmy dla Was o aferze z Ashley Madison w tle. Owa platforma jest przeznaczona dla osób w związkach, które chcą dokonać "skoku w bok". Osoby, które dokonały ataku na usługę pośrednio wspierały się obroną wartości moralnych, przez blogi i vlogi przetoczyła się lawina różnorakich opinii na ten temat - z jednej strony broniące cyberprzestępców, a z drugiej piętnujące ludzi, którzy z Ashley Madison korzystali.
Najpierw wykradziono dane, które opublikowano po tym, jak właściciel usługi odmówił przyjęcia warunków przestępców - a tym było zamknięcie serwisu. Informacje z bazy trafiły do "czarnej sieci", skąd pobrać je mógł każdy mocniej zainteresowany. Co za tym idzie, z jednej strony chciano wzbudzić lęk u usługodawcy o wiarygodność Ashley Madison. Z drugiej natomiast użytkownicy usługi mogli się nieźle wystraszyć, że jednak ich drugie połówki dowiedzą się o tym, że zdradzają. Sytuacja ciekawa, ale "niewykorzystana do końca". Cyberprzestępcy nie wykorzystali wszystkich możliwości nacisku - nie wiem czego brakło. Odwagi? Sprytu? A może nie planowali tej akcji?
Okazało się, że dane wyciekły i niektórzy postanowili zrobić sobie z nich użytek. W kilku przypadkach doszło do tego, że użytkownicy otrzymali listy z pogróżkami, w których ponadto znalazły się żądania zapłaty haraczu za milczenie. Policjanci - jak to bywa w takich przypadkach odradzili płacenie szantażystom głównie z tego względu, że raz zapewnieni o tym, że ofiara się boi mogą wcale nie cofnąć się przed kolejnymi żądaniami i... spirala gotowa. Jednak po pierwsze - procent osób, które się wystraszą i zapłacą będzie niewielki. Po drugie - nie wiadomo, czy szantażystów można powiązać z osobami odpowiedzialnymi za atak.
Wygląda na to, że cyberprzestępcy mimo wszystko przegrali
Dzisiaj usługodawca śmieje się z całej tej sytuacji i raczej nic sobie z tego nie robi. Ba, chwali się nawet, że jego baza użytkowników powiększyła się o 4 miliony użytkowników - z 39 w momencie ataku do 43. Sporo. Z danych można było wyczytać między innymi, że 95% zdradzających było mężczyznami (co potem zostało nieudolnie zdementowane przez usługodawcę). Trudno również zweryfikować informację o ilości użytkowników, bowiem została ona podana jedynie na stronie głównej i nie da się jej zweryfikować (chyba, że jest ktoś chętny na kolejny atak...).
Jednak Ashley Madison wkrótce może nie być do śmiechu - usługodawca boryka się z pozwami sądowymi wynoszącymi nawet pół miliarda dolarów - nie spodziewam się zasądzenia aż takiej kary (o ile jakakolwiek dojdzie do skutku), natomiast w obliczu zysku wynoszącego 55 milionów w poprzednik roku (a w tym będzie zapewne dużo niższy)... nie sądzę, by Ashley Madison było stać na taki wydatek. Cóż, usługodawca mógł lepiej chronić dane swoich użytkowników i... wygląda na to, że mimo wszystko to oni wygrali.
Jeżeli Ashley Madison w jakikolwiek sposób uda się z tego wygrzebać, to jednak łatka niebezpiecznego i kalekiego moralnie serwisu powinna to koncertowo ubić. Użytkownikom nic wielkiego się nie stało (choć zgłaszało się przypadku samobójstw rzekomo z powodu tej afery), cyberprzestępcy uzyskali wielkie nic, a Ashley Madison zapewne padnie. Chwila... a może jednak wygrali cyberprzestępcy? Ich intencją było doprowadzenie usługi do upadku. Cóż... trudno stwierdzić. Moraliści powiedzą, że wygraliśmy wszyscy - zwalczono zło na świecie. Ale ja moralistą nie jestem.
Grafika: 1, 2
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu