Złodziej dragów już dostępny na Apple TV+. Sprawdziłem, czy warto obejrzeć nową produkcję Ridleya Scotta.

Jeśli szukacie niezłego serialu kryminalnego z elementami komedii, to mam dla Was dobrą propozycję. Właśnie dziś na Apple TV+ zadebiutował Złodziej dragów, czyli opowieść o dwóch gangsterach mimo woli, którzy przez przypadek wplątują się w niebezpieczną grę.
Złodziej dragów – o czym jest nowy serial Apple?
Nie zaskoczę Was pewnie tym, że Złodziej dragów to kolejna inspiracja powieścią, bo Apple ma zwyczaju garściami czerpać z popularnej literatury. Tym razem padło na Dope thief autorstwa Dennisa Tafoya, czyli historię dwóch przyjaciół z Filadelfii, którzy trudnią się nietypowym zawodem. Ray (Brian Tyree Henry) i Manny (Wagner Moura) przebierają się za agentów wydziału antynarkotykowego i przeczesują przedmieścia miasta w poszukiwaniu drobnych dilerów.
Z odznaką na piersiach i wielkim napisem DEA na kurtach czyszczą portfele bandziorów w zasadzie bez żadnych konsekwencji – aż do momentu, gdy trafiają na niewłaściwy dom, który okazuje się jedną z dziupli śmiertelnie niebezpiecznej organizacji przestępczej z rządowymi powiązaniami. Ta jedna nieudana akcja sprawia, że Ray i Manny stają się celem psychopatycznych morderców, którzy nie zawahają się w akcje zemsty wpędzić do grobu rodziny bohaterów.
Brutalność, wyraziści bohaterowie i lekka nuta humoru
Za sterami Złodzieja dragów zasiadł sam Ridley Scott, a jego wkład w produkcję można odczuć już po obejrzeniu pierwszego odcinka. Charakterystycznymi elementami twórczości brytyjskiego reżysera są brutalne sceny akcji, wyraziste postacie (zazwyczaj outsiderów) i wizualny realizm z dopracowanymi kadrami – wszystko to znalazło się w Złodzieju dragów i za to nowemu serialowi Apple należy się spory plus.
Bohaterom towarzyszyć będziemy w podróży przez smętne przedmieścia Filadelfii, pełne narkomanów, złodziei, byłych więźniów i wszelkiej maści typów spod ciemnej gwiazdy. Ray i Manny wychowali się w takim środowisku, więc przestępcza smykałka nie jest im obca, choć ich intencje wcale nie są takie złe. Ray pochodzi z patologicznej rodziny, a pieniądze, które niczym Robin Hood kradnie dilerom, potrzebne mu są na leczenie bliskiej osoby. Manny zaś to imigrant, który po latach w USA dalej nie może utrzymać stabilności finansowej i ma na celu dobro nieco zaborczej żony.
Ten duet to profesjonaliści w swoim fachu – pod warunkiem że fachem możemy nazwać opanowane do perfekcji udawania agentów DEA. Nie są jednak zabójcami, a bronią wymachują jedynie dla lepszego efektu. To wszystko jednak będzie musiało się zmienić, gdy przyjdzie im zmierzyć się z bandą bezwzględnych morderców z aryjskiego bractwa, z którymi przez przypadek zadarli.
Od strony technicznej Złodziej dragów to połączenie wizji Ridleya Scotta z tym, do czego zdążyło przyzwyczaić nas Apple. Oprócz wspomnianych wyżej zabiegów możecie spodziewać się więc szerokich kadrów i wielu statycznych scen, a wszystko to skąpane w bardzo stonowanych barwach, które nadają serialowi klimatu. Od czasu do czasu pojawia się niestety tandetne CGI, z którym Apple z jakiegoś powodu ma problem – to nie pierwsza taka sytuacja i podczas oglądania z pewnością zwrócicie na to uwagę.
Miła jest za to subtelna dawka humoru, głównie w wykonaniu Raya i jego przybranej matki Theresy, w której rolę wciela się Kate Mulgrew – możecie kojarzyć ją między innymi ze świetnej kreacji w Orange is the new black. Wplatanie lekkiej nuty czarnego humoru w dość mocny i brutalny krajobraz serialu dobrze równoważy atmosferę, a na pochwałę szczególnie zasługuje tu Brian Tyree Henry, który napędza ten serial i jest najbardziej wyrazistą postacią, czego się nie spodziewałem. Aktor występuje przecież u boku Wagnera Moury, czyli słynnego profesora z Domu z papieru, który w hiszpańskiej produkcji Netfliksa skradł całe show – niestety w Złodzieju dragów wypada dość blado, choć to raczej kwestia samej postaci, a nie zdolności aktorskich Brazylijczyka.
Największą bolączką nowego serialu Apple jest prostota scenariusza i jego przewidywalność. Nie ma co spodziewać się tu szalonych plot twistów i wyszukanych zabiegów, ale trudno winić twórców, bo przecież odcinki powstały na bazie książki. Podejdźcie więc do Złodzieja dragów jak do niezobowiązującej rozrywki, która cieszy oko ładną realizacją i niezłą grą aktorską – z takimi kryteriami serial naprawdę daję radę. Sprawdźcie sami – pierwsze dwa odcinki są już dostępne w Apple TV+.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu