VOD

Apple wyjaśnia, dlaczego nie warto kraść dragów. Premiera już dziś!

Patryk Koncewicz
Apple wyjaśnia, dlaczego nie warto kraść dragów. Premiera już dziś!
Reklama

Złodziej dragów już dostępny na Apple TV+. Sprawdziłem, czy warto obejrzeć nową produkcję Ridleya Scotta.

Jeśli szukacie niezłego serialu kryminalnego z elementami komedii, to mam dla Was dobrą propozycję. Właśnie dziś na Apple TV+ zadebiutował Złodziej dragów, czyli opowieść o dwóch gangsterach mimo woli, którzy przez przypadek wplątują się w niebezpieczną grę.

Reklama

Złodziej dragów – o czym jest nowy serial Apple?

Nie zaskoczę Was pewnie tym, że Złodziej dragów to kolejna inspiracja powieścią, bo Apple ma zwyczaju garściami czerpać z popularnej literatury. Tym razem padło na Dope thief autorstwa Dennisa Tafoya, czyli historię dwóch przyjaciół z Filadelfii, którzy trudnią się nietypowym zawodem. Ray (Brian Tyree Henry) i Manny (Wagner Moura) przebierają się za agentów wydziału antynarkotykowego i przeczesują przedmieścia miasta w poszukiwaniu drobnych dilerów.

Źródło: Apple

Z odznaką na piersiach i wielkim napisem DEA na kurtach czyszczą portfele bandziorów w zasadzie bez żadnych konsekwencji – aż do momentu, gdy trafiają na niewłaściwy dom, który okazuje się jedną z dziupli śmiertelnie niebezpiecznej organizacji przestępczej z rządowymi powiązaniami. Ta jedna nieudana akcja sprawia, że Ray i Manny stają się celem psychopatycznych morderców, którzy nie zawahają się w akcje zemsty wpędzić do grobu rodziny bohaterów.

Brutalność, wyraziści bohaterowie i lekka nuta humoru

Za sterami Złodzieja dragów zasiadł sam Ridley Scott, a jego wkład w produkcję można odczuć już po obejrzeniu pierwszego odcinka. Charakterystycznymi elementami twórczości brytyjskiego reżysera są brutalne sceny akcji, wyraziste postacie (zazwyczaj outsiderów) i wizualny realizm z dopracowanymi kadrami – wszystko to znalazło się w Złodzieju dragów i za to nowemu serialowi Apple należy się spory plus.

Źródło: Apple

Bohaterom towarzyszyć będziemy w podróży przez smętne przedmieścia Filadelfii, pełne narkomanów, złodziei, byłych więźniów i wszelkiej maści typów spod ciemnej gwiazdy. Ray i Manny wychowali się w takim środowisku, więc przestępcza smykałka nie jest im obca, choć ich intencje wcale nie są takie złe. Ray pochodzi z patologicznej rodziny, a pieniądze, które niczym Robin Hood kradnie dilerom, potrzebne mu są na leczenie bliskiej osoby. Manny zaś to imigrant, który po latach w USA dalej nie może utrzymać stabilności finansowej i ma na celu dobro nieco zaborczej żony.

Ten duet to profesjonaliści w swoim fachu – pod warunkiem że fachem możemy nazwać opanowane do perfekcji udawania agentów DEA. Nie są jednak zabójcami, a bronią wymachują jedynie dla lepszego efektu. To wszystko jednak będzie musiało się zmienić, gdy przyjdzie im zmierzyć się z bandą bezwzględnych morderców z aryjskiego bractwa, z którymi przez przypadek zadarli.

Od strony technicznej Złodziej dragów to połączenie wizji Ridleya Scotta z tym, do czego zdążyło przyzwyczaić nas Apple. Oprócz wspomnianych wyżej zabiegów możecie spodziewać się więc szerokich kadrów i wielu statycznych scen, a wszystko to skąpane w bardzo stonowanych barwach, które nadają serialowi klimatu. Od czasu do czasu pojawia się niestety tandetne CGI, z którym Apple z jakiegoś powodu ma problem – to nie pierwsza taka sytuacja i podczas oglądania z pewnością zwrócicie na to uwagę.

Źródło: Apple

Miła jest za to subtelna dawka humoru, głównie w wykonaniu Raya i jego przybranej matki Theresy, w której rolę wciela się Kate Mulgrew – możecie kojarzyć ją między innymi ze świetnej kreacji w Orange is the new black. Wplatanie lekkiej nuty czarnego humoru w dość mocny i brutalny krajobraz serialu dobrze równoważy atmosferę, a na pochwałę szczególnie zasługuje tu Brian Tyree Henry, który napędza ten serial i jest najbardziej wyrazistą postacią, czego się nie spodziewałem. Aktor występuje przecież u boku Wagnera Moury, czyli słynnego profesora z Domu z papieru, który w hiszpańskiej produkcji Netfliksa skradł całe show – niestety w Złodzieju dragów wypada dość blado, choć to raczej kwestia samej postaci, a nie zdolności aktorskich Brazylijczyka.

Reklama

Największą bolączką nowego serialu Apple jest prostota scenariusza i jego przewidywalność. Nie ma co spodziewać się tu szalonych plot twistów i wyszukanych zabiegów, ale trudno winić twórców, bo przecież odcinki powstały na bazie książki. Podejdźcie więc do Złodzieja dragów jak do niezobowiązującej rozrywki, która cieszy oko ładną realizacją i niezłą grą aktorską – z takimi kryteriami serial naprawdę daję radę. Sprawdźcie sami – pierwsze dwa odcinki są już dostępne w Apple TV+.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama