Całkiem niedawno, dzięki amerykańskiemu urzędowi patentowego, mogliśmy zobaczyć jak bawią się projektanci Apple, gdy nie czuwa nad nimi nikt dbający o ergonomię. O ile jednak projekt iMaca zbudowanego z wygiętej tafli szkła miał chociaż niezłe walory wizualne, to projekt ujawniony w ostatnich dniach, jest już tylko dziwaczny. Zaprezentowany koncept przedstawia bowiem komputer w miarę klasycznej formie, za to naszpikowany drogimi czujnikami i projektorami, których celem jest dodanie iMacowi zupełnie bezsensownych funkcji. Czy można zaryzykować stwierdzenie że ktoś w Cupertino oszalał stracił rozum?
Zanim odpowiem na to pytanie zajmijmy się samym projektem. Część z Was kojarzy zapewne telewizory Philipsa z funkcją Ambilight, które podświetlają ścianę za ekranem na kolory zgodne z tym, co jest akurat wyświetlane. Pomysł zabawny, czasem dodający klimatu, czasem przeszkadzający, ale generalnie niezbyt skomplikowany. W przypadku patentu przyznanego firmie z Cupertino, mamy do czynienia z trochę podobną technologią, tyle że przesuniętą do granic absurdu.
iMac jak F35
Przód tego „futurystycznego” iMac’a jest w porównaniu do poprzedniego konceptu wręcz konserwatywny. Zależnie od wariantu, ma mieć bezramkowy ekran lub bardzo niewielkie ramki, zapewne w stylu iPada Pro. Szaleństwo zaczyna się za to na tylnej ścianie komputera. Miała by się tam znaleźć duża liczba czujników, kamery a nawet dwa projektory. To właśnie one miałyby odpowiadać za nowe „rewolucyjne” funkcje komputera.
Po pierwsze, iMac potrafiłby „powiększyć” ekran o obraz wyświetlany na np. pobliskiej ścianie. Po drugie, komputer posiadałby funkcję „stealth”… Dzięki tylnim kamerom potrafiłby wyświetlać na ekranie idealnie wypozycjonowane przedmioty znajdujące się za iMakiem. W efekcie całość miałaby się zlewać z otoczeniem. Nie dość tego, w patencie została pokazana duża liczba dodatkowych, zewnętrznych urządzeń, mających poprawiać jakość tej tylnej projekcji.
Jak opatentować koło?
Głupie? Teoretycznie tak, ale… w całej tej sprawie nie chodzi prawdopodobnie o żadnego iMaka, tylko hurtowe zabezpieczenie patentów na różne, nie przydatne dziś do niczego, technologie. Jak zapewne część z Was wie, prawo patentowe w Stanach Zjednoczonych to istna stajnia Augiasza. Ze względu na ogólnie niską jakość większości patentów, na tamtejszym rynku grasują trolle patentowe. Firmy tego typu wyszukują kiepsko napisane i ogólnikowe patenty, które można podciągnąć pod jakąś wchodzącą do użycia technologię i atakują nimi upatrzoną ofiarę.
Żeby się przed tym bronić, firmy technologiczne patentują co im wpadnie do głowy, niezależnie od tego czy ma to jakiś sens czy nie. W razie pozwu można wyszukać w stercie własnych, śmieciowych patentów coś, czym na podobnie naciąganej zasadzie da się trolla skontrować. Reszta w rękach sędziego. Apple jest jedną z chętniej atakowanych firm i nie ma się co dziwić, że od czasu do czasu wrzucają do urządu patentowego aplikacje z tak teoretycznie bezsensownymi projektami.
Nie jest więc wykluczone, że jakieś elementy zawarte w tym pokręconym wniosku patentowym zobaczymy kiedyś w praktyce. Najpewniej będą użyte w produkcie nie mającym nic wspólnego z tym „normalnym inaczej” iMakiem. Patrząc na poprawę jakości kolejnych modeli Macintoshy prezentowanych od mniej więcej roku, jestem dziwnie spokojny, że model 2020 będzie całkiem sensownym komputerem. Zapewne otrzymamy znacznie mniejsze ramki wokół ekranu, być może stanie się w końcu trochę grubszy, na czym skorzysta układ chłodzenia, przekonamy się już niedługo. Patenty tego typu zostaną zaś gdzieś w zakamarkach applowskiej siedziby, nie doczekawszy się nawet prototypu. Gdyby było inaczej, oznaczało by to, że tak, ktoś tam jednak całkowicie zwariował.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu