Apple pod ścianą. Uzależnienie od chińskich fabryk sprawia, że firma kwestionuje niepodległość Tajwanu.
Moralność w stylu Apple. Sprzęt produkowany w Tajwanie ma być oznaczony jako „made in China”.
Od ubiegłego tygodnia oczy świata skierowane są na Tajwan i chińską armię, gotową w każdej chwili rozpocząć inwazję. Stany Zjednoczone – wysyłając Nancy Pelosi na misję dyplomatyczną – opowiedziały się przeciwko Państwu Środa. Nie oznacza to jednak, że amerykańskie firmy muszą podzielać ten pogląd. Apple, jako populistyczny obrońca mniejszości, ma teraz niemałe wyzwanie. Stanąć po stronie Tajwanu i narazić się na celne konsekwencje ze strony Chin, czy zasłonić oczy pieniędzmi i dla dobra interesów zignorować niepodległościowe zapędy. Jak myślicie, którą drogę wybrał Tim Cook i spółka?
Jabłko z chińskiego eksportu
Atmosfera na zachodnich krańcach Pacyfiku jest tak gęsta, że można ją kroić nożem. Nieopodal wybrzeży Tajwanu stacjonują jednostki armii Chin i USA, raz za razem grożąc sobie palcem i w pełnej gotowości oczekując ewentualnej eskalacji konfliktu. Nie jest to na rękę Apple, które większość produkcji zawdzięcza właśnie chińskim fabrykom Foxconnu i Pegatronu. Od pewnego czasu – głównie z uwagi na przerwy w dostawach spowodowane rygorystyczną polityką zwalczania COVID-19 w Chinach – Apple strata się przenieść ciężar produkcji na inne kraje, takie jak Indie czy niefortunny Tajwan. Według najnowszych doniesień gigant z Cupertino chce, aby komponenty produkowane w Tajwanie były oznaczane jako „made in China”.
Moralność Apple kończy się tam, gdzie zaczynają się pieniądze
O tych dość niekorzystnych wizerunkowo wytycznych poinformował japoński magazyn Nikkei. Z artykułu wynika, że Apple oczekuje od dostawców z Tajwanu oznaczania wyprodukowanych tam sprzętów jako produktów chińskich. Z oczywistych względów sytuacja ta wywołała niemałe kontrowersje, a dla samych Tajwańczyków jest niczym splunięcie w twarz. Apple obawia się rygorystycznych kontroli celnych, nałożonych w ramach odwetu za wizytę Nancy Pelosi w Tajpej.
Pieczątka „made in Taiwan” może wywołać nerwową reakcję chińskiego rządu, prowadzącą do grzywien, opóźnień czy nawet odrzucenia całej przesyłki, czego jak ognia obawia się producent urządzeń z nagryzionym jabłkiem. Firma dopuściła także zwroty „wyprodukowano w chińskim Tajpej” co w zasadzie jest jeszcze większą bezczelnością niż samo „made in China”.
Nie ma tu mowy o jakiejś niefortunnej pomyłce. Apple najzwyczajniej w świecie pozwoliło się przygnieść chińskim butem. Spalenie mostów z Państwem Środka jest wykluczone, zwłaszcza przed nadchodzącą premierą iPhone'a 14. Apple od dłuższego czasu zmaga się z problemami logistycznymi i brakującymi komponentami. Konflikt z Chinami byłby druzgocący dla interesów najpopularniejszej firmy technologicznej świata. Fabryki zlokalizowane w Indiach czy Brazylii ledwo zaspokajają potrzeby lokalne i nie są jeszcze gotowe na zaopatrywanie międzynarodowych rynków. W kwestii wydajności i zaawansowania technologicznego nie mogą się równać z chińskimi odpowiednikami.
Jeśli Apple faktycznie wymusi na dostawcach oznaczanie sprzętów jako „produkowane w Chinach”, to jednoznacznie zaprzeczy istnieniu niepodległego Tajwanu. Co ciekawe nie po raz pierwszy Apple idzie w tej kwestii Chinom na rękę. W 2019 roku z iOS na rynku chińskim zniknęła flaga Tajwanu z powodu nacisków rządu Państwa Środka na amerykańską korporację.
W tym wszystkim istotny jest fakt, że Tajwan wymaga oznaczania produktów wyprodukowanych w kraju jako „made in Taiwan”. Apple nie może więc wymagać, aby fabryki sprzeciwiały się wytycznym tylko dlatego, że Tim Cook boi się niezadowolenia chińskich władz. Jeśli jednak faktycznie do tego dojdzie, Apple zaliczy na zachodzie poważne faux-pas. Znając jednak realia, użytkownicy pomarudzą trochę pod nosem, po czym i tak tłumnie ruszą do sklepów w dniu premiery najnowszego iPhone’a.
Stock image from Depositphotos
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu