Był kiedyś taki dowcip o bacy, który postanowił się zapisać do PZPR. Stoi więc przed komisją partyjnych sekretarzy, a ci pytają: "baco, a czy wy w jak...
Antyweb oskarżony, czyli o radach, fundacjach i innych dziwnych tworach…
Dziennikarz, pisarz, nauczyciel akademicki, specja...
Był kiedyś taki dowcip o bacy, który postanowił się zapisać do PZPR. Stoi więc przed komisją partyjnych sekretarzy, a ci pytają: "baco, a czy wy w jakiejś bandzie wcześniej byliście"? Na co góral odpowiada: "Ni, to bedzie pierso"! System co prawda uległ transformacji w 1989 roku, ale odnoszę wrażenie, że jedyna zmiana polega na tym, że mamy po prostu więcej band. Szczególnie w Internecie...
Stowarzyszenia, fundacje... Sieć dosłownie pęka w szwach. Co chwila, z częstotliwością godną spamu o viagrze, przychodzą do mnie maile z mniej lub bardziej szemranych instytucji, które albo zbierają szmal, albo dusze. Bo te drugie, koniec końców, tez się na szmal przekładają.
Mój wielki przyjaciel, świętej pamięci dr Piotr Bielawski, pionier PR w Polsce (tworzył m. in. departament PR w KGHM Polska Miedź SA), niegdyś aktywny działacz opozycyjny, powiedział mi kiedyś, że kolory i flagi mogły ulec zmianie, ale na pewno nie mentalność. Wciąż więc mamy paskudny postkomunistyczny nawyk zrzeszania się (celem uprawiania prywaty - dop. aut.).
Według Piotra należy się z tym pogodzić i zdobyć jak najwięcej legitymacji, gdyż, nomen omen, będą nas one legitymizować w środowisku - niezależnie od naszej wiedzy czy umiejętności. Czyli po staremu - może jestem debilem, ale mam legitkę, więc mam władzę. I potem, jak Stanisław Tym w "Rejsie", mogę wszędzie wciskać się "służbowo".
Piotr zaproponował mi wstąpienie do SDP - Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich - i uparł się zarekomendować moją kandydaturę. Kiedy odmówiłem, obraził się twierdząc, że marnuję swój potencjał, bo legitymacje trzeba zbierać.
Nie, dziękuję. Piotr odszedł, ja zostałem, a prawda okazała się smutna. SDP, czemukolwiek służy, to na pewno nie propagowaniu rzetelnego, apolitycznego dziennikarstwa. Dowód? Zapraszam do lektury felietonów SDP, które jako żywo przypominają udany mariaż Radia Maryja, Ziarna i przemyśleń Adama Hofmana. A wszystko to paradoksalnie doprawione wtórnym analfabetyzmem.
Zanim rzucicie zgniłym jajkiem, wyjaśnię - nie obchodzi mnie, kto pociąga za sznurki - Rydzyk z PiS czy Urban z SLD. Romans dziennikarstwa z polityką to w moim odczuciu patologia równa nekrofilii. Dziennikarz bowiem zawsze miał służyć społeczeństwu, a nie partyjnym aparatczykom jak za komuny.
Ale zostawmy SDP, które w sieci szaleje do bólu (przykład 1, przykład 2). Ostatnio w drogę weszła mi inna organizacja - tak zwana Rada Etyki Public Relations. Brzmi groźnie, prawda? Niczym Rada Etyki Mediów. Tymczasem, jak się okazuje, REPR to taki dziwaczny twór, którego nikt nie zna, ale który najwyraźniej uzurpuje sobie prawo do bycia znanym. Coś jak celebryci z programu "Bar"...
Internetowa strona REPR zdaje się mówić czytelnikowi jedno - "wiesz, że nic nie wiesz". Owszem, dowiadujemy się, kto powołał radę i jaki jest jej skład osobowy, ale w zasadzie to wszystko. Resztę trzeba sobie wygooglować, bo niejednemu psu Burek, więc dane nazwisko niekoniecznie musi być nam znajome.
Rada zajmuje się wydawaniem opinii i orzeczeń. Według jakich kryteriów? Wewnętrznych, których nie poznacie. Coś jak w "Procesie" Kafki - to pierwsze moje skojarzenie. Tym bardziej, że REPR była łaskawa podjąć intrygujące śledztwo w sprawie... Antywebu, a dokładnie mojego wpisu na blogu.
W czym problem? Otóż jeden z hejterów (a jakże, anonimowy!) zgłosił skargę, iż jako człowiek związany z gamedevem mam czelność blogować o... gamedevie. To fakt, powinien o grach pisać hydraulik lub stomatolog. Byłoby uczciwie.
Dokładnie rzecz biorąc, padło oskarżenie o kryptoreklamę, bowiem opisując sukcesy polskich firm tworzących gry społecznościowe, wymieniłem tę, w której pracowałem. Cóż to za makabryczna zbrodnia! Jak śmiałem!?
Zarzut równie głupawy co chybiony. Po pierwsze, nie ukrywałem, że pracuję w wymienionej firmie, ergo nic tu nie było "krypto". Po drugie, temat zgłosiłem wcześniej Grzegorzowi Marczakowi. Po trzecie, ciekawostka, w artykule pochwaliłem firmy, które stanowiły żywą konkurencję dla tej, w której pracowałem.
Machnąłbym na to ręką, gdyby nie fakt, że członek rady był tak miły, że zaczął mnie protekcjonalnie molestować mailami podczas mojego urlopu, narzucając mi przy tym termin odpowiedzi. Informacja, że jestem na wakacjach z dzieckiem, niewiele dała - pan, z lekka nieobeznany z kulturą korespondencji, postanowił uprzykrzyć mi czas wolny do tego stopnia, że musiałem zagrozić, iż pójdę do sądu z oskarżeniem o stalking. To zakończyło nonsensowną wymianę zdań.
Opinii wciąż brak - najwidoczniej sprawa okazała się niezwykle trudna i skomplikowana, a biedzi się nad nią zapewne oddział CSI z Las Vegas, a być może nawet Interpol. Jedno jest pewne - czekam na oświadczenie, gdyż - pod warunkiem, że ktokolwiek je przeczyta - stanie się dla nas darmową reklamą. Lepiej być nie może!
Piszę to wszystko oczywiście pół żartem, pół serio, by wskazać na swoisty problem - sieć pęka od rożnej maści organizacji, stowarzyszeń i fundacji, które można zakładać na pniu, na kolanie, w piwnicy... Niestety, wciąż w postkomuszy sposób działa na maluczkich magia nazw, toteż łatwo otwierać rożne drzwi na dokładnie tych samych zasadach, które Kevin Mitnick opisał w "Sztuce podstępu".
Drodzy Państwo, słowa takie jak "stowarzyszenie", "fundacja", "rada" to tylko słowa, a jeśli nie stoją za nimi autorytety, czyny i dokonania, warto po prostu machnąć ręką i iść dalej. Dokładnie tak jak w przysłowiu o psach i karawanie. Sieć pozwala wszystkim na lanie wody, przywdziewanie wyssanych z palca tożsamości i budowanie biogramów opartych na pobożnych życzeniach. A to obniża wiarygodność każdej organizacji, która nie jest całkowicie transparentna. Nim wpłacicie pieniądze na dane konto czy zapiszecie się do jakiejś bandy, warto najpierw dokładnie sprawdzić, z kim i czym mamy do czynienia. Amen.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu