Wielokrotnie słyszałem, że jeśli chodzi o systemy płatności, Polacy nie mają się czego wstydzić. Chętnie używamy kart, płacimy zbliżeniowo, korzystamy z aplikacji mobilnych. Nie sądziłem jednak, że moi rodacy tak naturalnie podchodzą do wszelkich nowych form płacenia za towary. Również tych związanych z nowymi technologiami.
W polskich sklepach nie robią wielkich oczu widząc, że płacę telefonem
Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...
Mniej więcej od początku maja używam Android Pay. W połowie kwietnia mBank, którego jestem klientem, zaktualizował swoją aplikację (której wreszcie komfortowo się używa) wprowadzając obsługę kart MasterCard pod kątem płacenia telefonem. Nie jestem sceptykiem jeśli chodzi o nowe technologie w bankowości, ale też nie rzucam się bezmyślnie na wszystkie nowości. Kiedy znajomi donieśli, że nie ma problemów, skusiłem się i ja - szczególnie, że ze zwykłych płatności zbliżeniowych dokonywanych przy pomocy karty korzystam naturalnie i od lat.
Staram się mieć w portfelu choć kilkadziesiąt złotych, w końcu nie wszędzie można zapłacić kartą, a kiedy terminal ma awarię, sprzedawca rozkłada ręce i zwyczajnie mnie nie obsłuży. Korzystanie z warszawskich parkometrów po tym, jak zaczęły one akceptować płatności kartą też nagle stało się wygodne. Innymi słowy - dużo korzystam z karty, wolę tę formę płatności, najchętniej nie nosiłbym przy sobie pieniędzy. Dlatego tak ochoczo przyjąłem Android Pay w swoim banku, mimo zostawienia portfela w domu jestem bowiem w stanie dokonać zakupów. Gdyby jeszcze (opcjonalnie, jak w przypadku karty) można było schować w smartfonie prawo jazdy i dowód osobisty, portfel wylądowałby w szufladzie.
Polscy sprzedawcy nie są zdziwieni
Nie jestem jakimś demonem zakupów, nie stołuję się też codziennie na tak zwanym mieście - więc jest pewnie wiele osób, które mogłyby te spostrzeżenia oprzeć na większej grupie "testowej". Z mojej perspektywy wygląda to jednak tak, że polscy sprzedawcy nie są zdziwieni, gdy zamiast zapłacić zbliżeniowo kartą, wyciągam smartfona. Nie robią wielkich oczu, nie pytają o co chodzi (z jednym wyjątkiem), nie widzą we mnie dziwaka. Przykładam telefon, ten robi "pik", pojawia się na nim obrazek mojej karty, pieniądze przechodzą, terminal drukuje potwierdzenie. I tyle - odbiór tej czynności jest w polskich sklepach tak samo naturalny jak płatności kartą. I nie ma znaczenia, czy to duży elektromarket, jeszcze większy supermarket, mały sklep osiedlowy czy okienko samochodowe w restauracji innej niż wszystkie.
Nie zastępstwo, a alternatywa
„A co jeśli ukradną mi telefon?”, „A co jeśli telefon mi się rozładuje?”. Może jestem jakiś dziwny, ale skoro blokuję telefon czytnikiem linii papilarnych to dostanie się do moich płatności zbliżeniowych jest trochę trudniejsze niż przyłożenie karty, którą złodziej zwinął z mojej kieszeni. Skoro decyduję się na płacenie telefonem, to pewnie słucham też z niego muzyki, korzystam z maila i czułbym się ograniczony gdyby telefon mi się rozładował. A to oznacza, że do tego nie dopuszczam i na przykład noszę ze sobą jakiegoś małego powerbanka. Oczywiście nie namawiam do korzystania z płatności zbliżeniowych telefonem, staram się raczej wytłumaczyć, że część argumentów to takie sztuczne odsuwanie od siebie tej usługi i zasłanianie się kwestiami bezpieczeństwa. Lepiej skupić się na nieklikaniu podejrzanych maili z nazwami banku - a jak doskonale wiemy, Polacy (choć tacy świadomi transakcji bezgotówkowych) mają z tym problem.
Dla mnie Android Pay w moim telefonie to jedna z najciekawszych i najbardziej przydatnych nowości ostatnich lat, a NFC stało się elementem, bez którego nie wyobrażam już sobie smartfona. A Wy korzystacie? A może mieliście jakieś ciekawe lub zabawne sytuacje w sklepach?
grafika: 1
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu