Felietony

Amazon, ucz się od mniejszego. Jak Instacart rośnie dzięki crowdsourcingowi i co ma wspólnego z Megadeth?

Bartosz Filip Malinowski

Krytyk, sceptyk i racjonalista. I właśnie dlatego ...

Reklama

Nie tak dawno napisałem tekst poświęcony usłudze AmazonFresh, który większość czytelników kończyła chyba na samym leadzie (słyszałem potem kilkukrotni...

Nie tak dawno napisałem tekst poświęcony usłudze AmazonFresh, który większość czytelników kończyła chyba na samym leadzie (słyszałem potem kilkukrotnie: “fajny był ten tekst o dronach”). Dlatego uznałem, że kontynuację tematu muszę zacząć od trzęsienia ziemi: historia powstania Instacartu, przypomina historię zespołu Megadeth.

Reklama

Udało się. Zaintrygowałem Was, przebrnęliście dalej, a ja mogę Wam przekazać wartościową wiedzę o drzemiącym w biznesie potencjale nowych możliwości. Jest i wartość dodatkowa: nikt nie zrobi z siebie idioty, zachwalając mnie za tekst o Megadeth na łamach Antywebu.

Niektórzy z Was mogą kojarzyć - Dave Mustaine był gitarzystą Metalliki na samym początku jej istnienia, ale błyskawicznie wyleciał ze składu ze względu na problemy alkoholowo-personalne. Rozgoryczony założył Megadeth, które do dziś pozostaje głównym rywalem wielkiej “eMki”. Jeszcze potem popłakał się w dokumencie “Some Kind of Monster”, pokochał Jezusa i obwinił Baracka Obamę za większość zła na świecie, ale to bez znaczenia - jak wspomniałem, to nie tekst o Megadeth, tylko finezyjna przenośnia: Amazon to Metallica, Instacart to Megadeth, a Apoorva Mehta - założyciel i CEO Instacartu - to Dave Mustaine. Różnica jest jednak taka, że Mehta nie wyleciał z Amazonu - odszedł sam.

Pochodzący z Kanady dwudziestokilkulatek Mehta przepracował ponad dwa lata w dziale łańcucha dostaw Amazonu. Miał też sporo wspólnego z dojrzewającą już wtedy usługą Fresh. Szybko nabrał i doświadczenia i apetytu na własny startup, także w segmencie dostaw artykułów spożywczych. Zasadniczą wadę dogłębnie poznanego modelu postanowił jednak zastąpić rozwiązaniem tyleż - nomen omen - świeżym, co przełomowym dla tego typu biznesu. Jak pewnie kojarzycie z poprzedniego tekstu (nie odpuszczę), Amazon pragnie być bestią i szybką i grubą - wznosi krok po kroku kolosalne magazyny, “centra dowodzenia”, z których kurierzy załadowani towarem ruszają pędem do klientów, żeby wszędzie dotrzeć nie dłużej niż w 2 dni. W Seattle, Los Angeles i San Francisco zdarza im się jeszcze robić dodatkowy stop przy warzywniakach, co dodatkowo wydłuża drogę. Inaczej wygląda filozofia Instacartu: też chce być szybki, ale nie gruby. I nie bestią - raczej stadem, bo zamiast budować całą tą imponującą “amazońską” infrastrukturę, wykorzystuje crowdsourcing do zlecania zamówień lokalnym, wcale nie profesjonalnym kurierom.

Aby zostać tzw. Personal Shopperem, czyli dorywczym posłańcem Instacartu, wystarczy smartfon, samochód i zgoda centrali na współpracę. Mobilna aplikacja przesyła kurierowi złożone przez klienta zamówienie i wskazuje listę polecanych sklepów, w których można nabyć wybrane artykuły spożywcze. Goniec musi pojawić się u nabywcy szybciej, niż zrobiłby to AmazonFresh, czyli najczęściej w przeciągu kilku godzin (to zamawiający wybiera czas dostawy), choć Instacart chwali się rekordem 12 minut. Przesyłka jest nie tylko szybsza, ale i tańsza niż u konkurentów, a Personal Shopper zarabia na prowizji zależnej od wielkości zakupu i ilości obsłużonych zleceń. I oczywiście na napiwkach, do których Instacart nieśmiało zachęca na swojej stronie.


Konkurencja w segmencie jest niemała i cały czas rośnie: Peapod, FreshDirect, oczywiście AmazonFresh, obecnie także Wal-Mart Stores i eBay Now. Model crowdsourcingowy daje Instacartowi znaczącą przewagę: diametralnie obniża koszty operacyjne działalności i znosi ograniczenia logistyczne, na które skazany jest każdy z rywali. W efekcie nikt obecnie nie oferuje dostaw szybszych niż firma Apoorvy Mehty. On sam chwali się 35-cio procentowym wzrostem przychodów miesięcznie i planem ekspansji Instacartu do 7 kolejnych miast przed końcem 2014 roku (obecnie jest to San Francisco, Boston i Chicago). Dorzućmy do tego zapowiedź rozszerzenia asortymentu o artykuły nie-spożywcze i niedawno wprowadzony system Instacart Express - darmowe dostawy powyżej 35$, oparte na stałej rocznej subskrypcji w wysokości 99$ - a maluje się z tego obraz marki konkurencyjnej nie tylko w segmencie spożywczym, ale i w całej branży mobilnych/internetowych zakupów z dostawą.

Wybierając taką drogę ryzyko działalności Instacartu wzrasta równocześnie na dwóch biegunach: przy wychodzeniu marki ze swojej niszy i przy wchodzeniu do niej rywali, którzy idą dokładnie w przeciwnym kierunku. Utrudnienie może stanowić także sam model crowdsourcingu, pomagający minimalizować koszty i ryzyko. Przy wybranej koncepcji biznesowej, przedsiębiorstwo czeka nie tylko wolniejszy wzrost i ostrożniejsza ekspansja geograficzna. Instacart musi też uwzględnić kontrolę jakości obsługi klientów, ponieważ na chwilę obecną ma zarówno niewielki wpływ na efektywność swoich kurierów, jak i świeżość dostarczanych przez nich artykułów. Ale nie są to kwestie nie do rozwiązania, a już z pewnością nie powód do zrezygnowania z potencjalnego źródła przewagi rynkowej.

Reklama

Dla tych, którzy uważają inaczej - że model czysto “amazoński” może wygrać - mam cytat z być może najwybitniejszego obecnie teoretyka przeobrażeń w środowisku sieciowym, Yochaia Benklera z jego pracy The Wealth of Networks: How Social Production Transforms Markets and Freedom:

...świat staje się zbyt rozpędzony, zbyt złożony i zbyt usieciowiony, aby jakakolwiek firma mogła znaleźć wszystkie rozwiązania w ramach swoich struktur.

A dla równowagi, dla apologetów crowdsourcingu, takich jak ja, mam przestrogę samego autora tego pojęcia, Jeffa Howe’a:

Reklama

Ilość wiedzy i talentu rozproszonego w ludzkości zawsze przewyższała nasze możliwości ich okiełznania. Crowdsourcing to zmienia, ale jednocześnie uwalnia potencjał twórczego zniszczenia.

I tu zataczam koło, wracając do analogii Megadeth. Instacart może wygrać, nie popełniając wszystkich błędów swojego muzycznego odpowiednika. Megadeth przez 25 lat pozostawało i już pozostanie w cieniu wielkiej Metalliki. Nie dlatego, że Mustaine jest gorszym wokalistą albo dlatego, że Metallica ma korzystniejszy stosunek albumów udanych do bardzo złych (bo ‘St. Anger’ i ‘LuLu’ zniszczą każdą proporcję). Megadeth po prostu zdecydowało się grać tę samą muzykę. Kiedy ktoś zapyta o “wielką thrashową czwórkę”, Metallica zawsze padnie przed Megadeth. Bo Metallica była pierwsza. Można było było to rozwiązać dwojako: trudniej i łatwiej. Trudniej, czyli zostać wielką rybą w innym wielkim stawie - jak Foo Fighters, czy U2, a łatwiej - zostać wielką rybą w małym stawie, jak np. Opeth, TOOL, czy Isis.

I tego też życzę Instacartowi - pozostać w swojej niszy artykułów spożywczych. Nie poszerzać asortymentu, a pogłębiać. Nie rozmywać marki, a ulepszać to, co już jest dobre. I nie walczyć z Amazonem na jego zasadach, bo skończy jak Dave Mustaine, a nie Mike Patton.

Źródła: Instacart, TechCrunch, Bloomberg Businessweek, Mashable, Chaordix.

Grafika: 1, 2.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama